Przejdź do treści
Źródło artykułu

Zły początek, pomyślny finał

Paskudna pogoda z końca kwietnia w sąsiedztwie zimnych ogrodników i mokrej Zośki, nie dawały dobrych wróżb. Bardzo obawialiśmy się powtórzenia paskudnego scenariusza z ubiegłego roku. Szokujący wypadek w pierwszym dniu, oraz arktyczna pogoda ze śniegiem i mrozu skomplikowały początek zawodów.

Na szczęście los okazał się dość łaskawy dla Tomka i oszczędził mu przykrych następstw wypadku. Natomiast aura ciągle bawiła się kalejdoskopem. Mimo jej kaprysów podczas ośmiu dni zawodów tylko jeden raz nie otwarto hangarów. Piloci początkowo, choć ubierali się jak Czkałow na biegun, szczękali z zimna zębami i wyszukiwali prześwitów w zwartej powłoce śniegowych chmur. Wystarczała bowiem krótka operacja słońca, aby w zimnym powietrzu uformować wędrujący ku niebu bąbel nagrzanego od ziemi powietrza. Pod takim ponurym nieboskłonem zdołano rozegrać dwa dość długie wyścigi nad Fatrą i Tatrami.

Po przejściu frontów, kolorem turkusu wabiło niebo, a odcieniami szmaragdu mieniła się wiosenna roślinność na ziemi, gdy nad Polską rozsiadł się wyż. Nad Beskidami nie uświadczyłeś żadnej chmurki, więc lot w takich warunkach był zabawą w ciuciubabkę. W kolejnym dniu na taki piękny błękit poranka wtargnęły znienacka tabuny ciemnych chmur znad pól siczowych. Wydawało się, że zepsuje nam to aurę do końca zawodów, ale tak jak nagle przyszły tak szybko się cofnęły złe moce i zdołaliśmy rozegrać emocjonującą konkurencję w prądach termiczno-zboczowych na skraju gór. Kolejny dzień zafundował sobie wichurę, więc kibice obserwujący zmagania pilotów za pośrednictwem komputerowego systemu obrazowania lotów zachodzili w głowę dlaczego lider zawodów, Sebastian Kawa, wbrew wszelkim zasadom, odszedł w pewnym momencie pod kątem prostym od trasy, a nawet zaczął się cofać. Okazało się, że nie były to fanaberie. Układ gór podpowiedział mu, że przy wietrze 75 km/godz. muszą się tam formować wznoszenia falowe. I tak było... Przewodnik i gromadka towarzyszących mu eksperymentatorów szybko nabrała na fali dużej wysokości i na dolocie łyknęła zmierzającego po pewne zwycięstwo Daniela Pietscha z Niemiec który konsekwentnie trzymał sie trasy prowadzącej wzdłuż grzbietów okolicznych gór.

(…)

Tomasz Kawa


O finale czytaj na stronie GSS Żar

FacebookTwitterWykop
Źródło artykułu

Nasze strony