Loty żaglowe
We wtorek stary góral nie przewidział by tego, że będziemy mieli ćwiczenia w szybkim ewakuowaniu się ze startu. Ranek był piękny, ale nim zakończyła się odprawa, obdarzony ogromnym poczuciem humoru meteorolog oznajmił: - Właśnie teraz zbliża się do nas linia frontu. Haaa, haaa, haaa... A jego druga aktywna część jest już nad Trenczinem. Hhaaa, haaa, haaa... Zamiast startów rozpoczęło się więc błyskawiczne kotwiczenie i demontowanie szybowców.
Ponieważ ekipa z Żaru podrzuciła nam niezbędne elementy ,wykorzystując czas wolny podjąłem kolejną próbę reanimacji prehistorycznej radiostacji naziemnej. Wymalowaliśmy nawet z Czarkiem, patriotycznymi kolorami, przywieziony dla wymiany maszt antenowy. Wydawało się, że staruszka złapała kolejny oddech, ale następny dzień wyleczył mnie z naiwności – dużo szumów, świstów, jakby wszystkie diabliki wlazły do tej zardzewiałej już skrzyni, ale łączność zanikała, gdy tylko szybowce znikały z pola widzenia. W następnym dniu meteorolog-wesołek oznajmił, że „ten głupi front, który nasunął na nas te głupie chmury zostanie odsunięty na wschód przez silny wiatr i będzie szansa na krótką konkurencję”.
Zaiste, po południu zrzedła szczelna okrywa, a w prześwity wbudowywały się gonione wiatrem cumulusy. Ze względu na silny wiatr i duże obszary bez termiki, odwołano konkurencję dla powolnych „Smyków” a większym szybowcom znów wyznaczono obszarówkę.
Bardzo się cieszył na ten wyścig Rysiek Królikowski reprezentujący USA. Lata on dużo w Apallachach wykorzystując prądy zboczowe, toteż w tych trudnych wietrznych warunkach upatrywał szansę dla siebie. Jednak poniosła go nadmiernie ambicja i zakończył już lot po kilkunastu minutach miejscowości Fakov. Swoiste brzmienie tej nazwy poprawiło mu nieco nastrój mocno nadszarpnięty niefortunnym lądowaniem i sprowokowało do wykonania zdjęcia familijnego na tle tablicy miejscowości. Wolno poprawiające się warunki nie zachęcały do odlotu, toteż mimo późnej pory nad lotniskiem kłębiły się roje szybowców z klasy club.
Nie mieli tych dylematów nasi zawodnicy klasy standard, gdyż otwarcie startu po 15-ej nie stanowiło zaproszenia do kontredansa. Przedstartowe założenia taktyczne też wzięły w łeb, gdyż „te głupie” chmury ciągle utrzymywały się po prawej stronie trasy, przekreślając możliwość lotu przez Wielką Fatrę i Niżne Tatry. Jedyna logiczna droga wiodła obie klasy na północ przez Małą Fatrę. Początkowo podtrzymywał cały korowód (około 100 szybowców) mizerny szlak, ale na wysokości Martina znów było pełne pokrycie, więc Sebastian i Piotrek zeszli do parteru aby wykorzystać prądy zboczowe na korzystniej ustawionych do północnego wiatru zboczach Krywania, Chleba, Rozsutca. Leciało się im dobrze, toteż klejąc się od niższych zboczy dotarli tą metodą, aż do Jeziora Orawskiego, czyli do krańca północnego okręgu nawrotów. Powrót z wiatrem pozwolił im na szybki powrót tą samą trasą do okolic lotniska ,gdzie królowało już słońce, ale trzeba było przerzucić się w kierunku strefy nawrotów, na wschodnią część doliny. Piotrek po uratowaniu się przed lądowaniem w okolicy Topolczan zdecydował się na wykonanie dolotu do mety.
Czytaj całość artykułu na stronie GSS AP Żar.
Komentarze