Przejdź do treści
WGC 2010 - Szeged - Hungary
Źródło artykułu

Przygotowania i trening pod znakiem muchołapek

Mistrzostwa Świata na Węgrzech kojarzyć mi się będą głównie z muchołapkami. Nierówną walkę z nimi rozpocząłem dwa tygodnie temu, zaraz po zgrupowaniu w Lisich Kątach. Okazało się tam, że istniejący system jest niewydolny oraz że muchy dosyć mocno pogarszają osiągi mojego Asw-27. Musiałem przerobić go z 3,6 na 12V i zamontować za oparciem. Poza tym szybowiec lata i wygląda doskonale, a przyrządy działają bardzo dobrze. Główna to zasługa Kliniki Kolasiński i Jurka, który zasponsorował przelakierowanie u Jurka Biskupa na Żarze. Nowe zbiorniki i Cambridge 302 dostałem od AP. Generalnie długa jest lista osób, która pomogła w usprawnieniu Lima Indii, wszystkim najmocniej dziękuję.

W mojej gestii pozostało jeszcze usprawnienie wózka, wymiana zbiorników, no i te nieszczęsne muchołapki... Nie będę się zagłębiał w szczegóły, przerobienie ich zajęło mi kilkadziesiąt godzin, podczas testowania zgubiłem dwa skrzydełka (jedno znalazłem:)), ale w końcu na pierwszy dzień Mistrzostw mam je gotowe. Wracając do sedna, pierwsze loty na Asw wykonałem na dwa tygodnie przed zawodami, na zgrupowaniu w Lisich Kątach.

Pogoda nam dopisała i to bardzo, dzięki czemu wylataliśmy z Tomkiem Rubajem po ok. 30-40 godzin. Następne loty zaplanowane były już na Szeged, gdzie przyjechaliśmy rankiem w poniedziałek 19 lipca. Moja ekipa w składzie ja, Lila, Lea i mój pomocnik Maciek Otto zakwaterowaliśmy się w kwaterze Matyas w mieście, skąd mamy ok. 8 minut jazdy. Mieszka z nami jeszcze kierownik ekipy – Jacek Dankowski.

Poniedziałek z racji przyjazdu o 6tej rano poświęciliśmy głównie na odpoczynek, rozpakowanie bagaży i umiejscowienie się na lotnisku. Od początku pobytu mocno dawał się we znaki upał, który sięgał 36-38 stopni w cieniu. Pot lał się z nas strumieniami, nawet w nocy ciężko było odpocząć, gdyż temperatura w pokojach nie spadała poniżej 30 stopni. Ze względu na dobre prognozy na środę i kolejne dni, we wtorek zajęliśmy się rejestracją, woskowaniem i innymi pracami technicznymi (w tym muchołapkami).

Następnego dnia w pierwszy dzień oficjalnego treningu wreszcie oderwaliśmy się od węgierskiej ziemi. Zrezygnowaliśmy z zadania, które wyłożył organizator i polecieliśmy po najlepszych warunkach, chcąc zwiedzić jak najwięcej z rejonu rozgrywania zawodów. Pogoda była bardzo ciekawa, podstawa cumulusów wynosiła od 1200 do 1600 m, w zależności od rejonu, natomiast noszenia dochodziły do 4-5 m/s pod silnie rozbudowanymi congestusami. Po raz pierwszy testowałem mój system „muchołapkowy”. Jedno skrzydełko pracowało dobrze, drugie natomiast podczas pierwszego ściągania urwało się i spadło na lotnisko (uffff).

W drugi dzień treningu postanowiliśmy polecieć już na trasę. Task setter wyłożył 3,5 godzinną obszarówkę z pierwszym punktem na północny zachód, drugim w Serbii i trzecim na północny wschód od Szeged. Noszenia tego dnia nie były już takie okazałe, zdarzały się co prawda powyżej 3 m/s, ale średnio chmury nosiły 2-2,5 m/s, a na Serbii jeszcze mniej. Lot do pierwszej strefy układał się bardzo sprawnie, polecieliśmy więc do jej północnego skraju, po czym zawróciliśmy na południe.

Od początku mieliśmy towarzystwo w postaci dwóch francuzów, znanych mi z Nitry, którzy lecieli za nami dzielnie prawie do samego końca. Pogoda w drugiej strefie była słaba i ciężko było znaleźć dobre noszenie. Dopiero wracając, przy granicy z Węgrami trafiliśmy 2-3 m/s. Trzeci obszar okazał się nieosiągalny ze względu na rozlane burze, więc zawróciliśmy będąc w zasięgu lotniska i wylądowaliśmy. Muchołapki dzisiaj działały super, jedna urwała się dopiero na ziemi. Trzeci dzień treningu to znowu obszarówka, tym razem 3-godzinna. Po starcie zdecydowaliśmy przedłużyć ją do 4 godzin.

Lot do pierwszej strefy szedł jak po maśle, chmury układały się w szlaki a średnia prędkość przekraczała 130 km/h. Wyhamowała nas tym razem Puszta, gdzie noszenia były dość rzadkie. Co piąta chmura nosiła, a właściwie łatwiej było znaleźć komin obserwując ziemię, jak na bezchmurnej. Pierwszy obszar polecieliśmy znów do końca i wychodziło na to, że i druga będzie musiała być „zrobiona” na maksa. Ja niestety lecąc bez muchołapek, miałem brudne skrzydła, przez co dużo traciłem do Tomka. Był moment, gdy spotkaliśmy się na tej samej wysokości, ale pierwszy przeskok znów nas rozdzielił. Dalszy lot już do końca wykonaliśmy osobno. Ciężko było wyszukać mocne noszenie, ale bez większych problemów dolecieliśmy do mety. Na tym skończyły się treningi, a wraz z nimi pogoda do latania i upały.

W sobotę było przyjemnie – temperatura 24 stopnie, w sam raz na nudne oficjalne rozpoczęcie Mistrzostw, przemówienia oficjeli, przelot Gripenów w stratosferze, no i zmagania z muchołapkami. Dzisiaj, czyli w niedzielę w pierwszy dzień zawodów mamy 18 stopni, wiatr i deszcz od samego rana. Meteorolog zapowiada lepsze warunki dopiero w drugiej połowie przyszłego tygodnia, ale mamy nadzieję, że jego prognozy się nie sprawdzą. Wszyscy nasi piloci bojowo nastawieni i w dobrej atmosferze oczekują na latanie i walkę:) Trzymajcie kciuki!!!

Gliding Team

FacebookTwitterWykop
Źródło artykułu

Nasze strony