Kiripotib – Flying with the Champions - relacja z pierwszych dni lotnych wyprawy szybowcowej
Co mogą robić spragnieni przelotów szybownicy późną jesienią, kiedy europejski sezon lotniczy dobiega końca? Mogą na przykład wybrać się do szybowcowego raju w Namibii, gdzie lotniczej przygodzie sprzyjają: 90% procent dni lotnych, długi dzień i wysokie temperatury. Ale tym razem szybownicy musieli kilka dni poczekać aż będą mogli poderwać do lotu swoje szybowce. Poniżej relacja z dwóch pierwszych dni lotnych obozu szybowcowego „Flying with the Champions” zorganizowanego w Kiripotib w Namibii przez Ludwiga Starkla i Wolfganga Janowitscha.
Dzień 1
"Wreszcie się udało! Zainterweniować musiał właściciel farmy Hans Georg von Hase u samego Ministra Obrony Narodowej Namibii. Dopiero osobista wizyta przyniosła efekt. Inaczej całe latanie szybowcowe w tym kraju ległoby w gruzach…
Od rana pełna gotowość. Szybowce zaciągnęliśmy na start i czekaliśmy na fax. Zacząłem już powoli tracić nadzieję a tu o 11.30 odezwała się maszynka i jest. Latamy. Dojechaliśmy do szybowców i ok. godziny 12-tej oderwaliśmy się czterema Arcusami od ziemi. Początkowo było dość ciężko – bezchmurna do 1300 m nad teren i powolne człapanie na zachód w stronę Kante. Koło Rehoboth 1500 m przy noszeniach 2-3 m/s. Cały czas nisko, dopiero tuż przed górkami pod altocumulusami znaleźliśmy 4 metry i podkrętka do sufitu.
Dzisiejsza pogoda była bardzo dziwna. Nad górami wystąpiła konwergencja, ale bez klasycznych cumulusów, tylko z soczewkami i altocumulusami, co ogólnie przypominało falę. Ciężko nam (mi i mojemu uczniowi – Austriakowi Walterowi Horvathowi) było znaleźć dobre noszenia. Często to wyglądało tak – a może tu, może tu?, nie ma, nie ma, aż w końcu są 3-4 m/s. Najwyższą wysokość jaką osiągnęliśmy to 5600 m npm a noszenie przez trzy kółka 7 m/s! Efekt dzisiejszego latania nie był strasznie imponujący, ale udało się oblecieć 780 km."
Dzień 2
"Za nami kolejny dzień z bardzo ciekawą pogodą. W takiej jeszcze nie latałem.
Wystartowaliśmy pół godziny wcześniej jak wczoraj. Zdecydowaliśmy się lecieć w parze z Januszem. Początkowo znowu bezchmurna, ale dzisiaj pracująca znacznie lepiej. Pierwsze trzy kominy dawały noszenia do 3 metrów. Zasięg do 3000 m. Lecieliśmy dokładnie tą samą drogą co wczoraj przez Rehoboth, gdzie wlecieliśmy pod pierwsze cumulusy. Początkowo było ich niewiele, ale z każdą godziną rozrastały się i zajmowały coraz większy obszar. Odwinęliśmy szybko na południe i sprawnie pomykaliśmy do przodu pod szlakami.
Znajdowaliśmy noszenia od 3,5 do 6 m/s. Podstawa znów bardzo wysoko – do 5300 metrów. Zawróciliśmy na końcu dobrych chmur i z powrotem na północ. Widać już było gdzieniegdzie pojedyncze deszcze. Dolecieliśmy do ostatnich nadających się do krążenia cumulusów i znowu zawrót na południe. Wszędzie dookoła było pełno altocumulusów i cu, tak ok. 7/8. Słońce tylko miejscami prześwitywało, ale dawało cały czas silne noszenia. Lecieliśmy zachodnim skrajem dużego zachmurzenia cały czas po szlaku. Szło naprawdę bardzo szybko. Prędkość średnia oscylowała w granicach 130 km/h a my nie schodziliśmy poniżej 4000 m. Wypatrywaliśmy najlepszego przejścia na wschód w stronę domu i tak dolecieliśmy na 220 km.
Zawrotka i powrót początkowo pod zdrowymi cumulusami a od około 150 kilometra zaczęło się omijanie deszczów. Było ich sporo, ale również pomiędzy nimi cały czas stały dające dobre noszenia cumulusy. Staraliśmy się wykręcić jak największy zapas na wypadek przelotu przez silny opad. Do Kiripotib dolecieliśmy z wysokością około 700 metrów nad teren. Musieliśmy chwilę odczekać aż deszcz przejdzie przez farmę po czym bezpiecznie wylądowaliśmy na ziemi.
Latanie dwumiejscowym szybowcem ma wiele zalet. M.in. jest czas na robienie zdjęć."
Codzienne zmagania polskich pilotów na afrykańskim niebie można śledzić na stronie Gliding Team.
Komentarze