Fałszywy obraz generała brygady pilota Stanisława Skalskiego na Ukrainie
Największy polski pilot, bohater II wojny światowej, znany na całym świecie, uhonorowany najwyższymi odznaczeniami polskimi, brytyjskimi, amerykańskimi i francuskimi, któremu ofiarowywano największe zaszczyty w lotnictwie brytyjskim i amerykańskim, a który po wojnie powrócił do Polski, bo największym ukochaniem darzył swoją Ojczyznę, został nie tylko nieudolnie, ale nade wszystko nieuczciwie przedstawiony czytelnikowi na Ukrainie.
Niefortunny gatunek literacki
Kiedy niedawno dotarł do mnie tekst opublikowany w 2016 roku w dwóch częściach na łamach Kuriera Galicyjskiego sądziłam, iż dzięki temu ciekawa i barwna postać Stanisława Skalskiego została przedstawiona czytelnikom na Wschodzie. Kurier zaanonsował tekst zatytułowany „Polski pilot z Kodymy” następująco:
„Proponujemy naszym Czytelnikom tłumaczenie wybranego fragmentu z powieści dokumentalnej autorstwa Bogdana Suszyńskiego o drodze życiowej polskiego lotnika Stanisława Skalskiego, wydanej w języku ukraińskim w Odessie w roku 2013”.
Jednak prezentowana treść nie tylko rozczarowuje, ale rodzi niepokojące pytania. Dlaczego nieznany nikomu bliżej autor o nazwisku, które sugerowałoby być może polskie korzenie, jednak piszący po ukraińsku, zabiera się za temat zupełnie sobie obcy? Dlaczego ktoś mieniący się odkrywcą (nie wiadomo polskim czy ukraińskim) prezentuje mizerny, by nie rzec żaden warsztat badawczy? Do kogo adresowany jest ten tekst? Jeśli do Polaków na Ukrainie, to, jaki cel ma rozpowszechnianie fałszywych informacji? Jeśli do Ukraińców nie obeznanych z historią Polski i niezorientowanych w tematyce polskiego lotnictwa, także okresu II wojny światowej, to, w jakim celu czytelnik oszukiwany jest nieprawdziwymi treściami? Przeciętnemu czytelnikowi trudno jest odróżnić prawdę od fałszu, zmanipulowaną treść od autentycznych wydarzeń. Brak dostatecznej wiedzy sprawia, że łatwowierni czytelnicy przyjmą nieprawdziwe informacje, tym bardziej, iż pojawiły się na łamach poważnej polskojęzycznej strony internetowej.
Prezentowany tekst, jak podano, ma być powieścią dokumentalną. Powieść jako gatunek literacki jest pisana prozą, z licznymi dialogami, w której wszystkowiedzący narrator przeprowadza czytelnika przez wielowątkową, chronologiczną fabułę. W literaturze pięknej, ze względu na zakres tematyczny, rozróżnia się wiele gatunków powieści. Powieść dokumentalna to rodzaj oparty na faktach, zawierający autentyczne postacie, udokumentowany archiwalnymi źródłami. To dążenie do odtworzenia rzeczywistości, pozbawionej fikcji, służące do przedstawienia idei autora.
Jaka idea przyświecała Bogdanowi Suszyńskiemu zabierając się do przedstawienia postaci Stanisława Skalskiego trudno powiedzieć. Dziwna oś narracji nie pozwala umieścić tego tekstu w kategorii dokumentu. Opisywanie wydarzeń historycznych w oparciu o encyklopedię PWN czy materiał NKWD, nie mający nic wspólnego z osobą bohatera, trącą nie tylko brakiem talentu, ale kompletną nieznajomością życiorysu Skalskiego oraz podstawowych reguł, którymi rządzi się powieść.
Literatura dokumentalna jest wyjątkowym typem, szczególnie w odniesieniu do biografii. Opisujący wydarzenia nie będąc ich naocznym świadkiem, nie znając osobiście bohatera, kiepsko analizujący teksty źródłowe (do tego o wątpliwej wartości), nie posiadający dostatecznej wiedzy ani o osobie, ani o rzeczywistości, w której żył i uczestniczył, nie potrafiący trzymać się chronologii doprowadził do wypaczonych opisów, zniekształcenia faktów historycznych i nieudolnego operowania nawet strzępkowymi, przypadkowymi informacjami. W efekcie tych zabiegów czytelnik otrzymał płytki i żałosny tekst, a przede wszystkim nieuczciwy i nacechowany wymysłami.
W takim wypadku nie może być mowy o literaturze faktu. Jeżeli zamysłem autora miała być forma powieści opisująca w sposób literacki wydarzenia historyczne, przekonująco, bardziej poruszająco, by być przystępniejszą w odbiorze dla czytelnika nie obcującego na co dzień z literaturą naukową, to również ten opis rozmija się to z prawdą. Co zatem znajdziemy w tekście Bogdana Suszyńskiego?
Encyklopedia jedynym źródłem wiadomości
„Narodził się polski szlachcic Stanisław Skalski w malowniczym ukraińskim miasteczku Kodyma, które od dawna jest okrasą całego południowo-zachodniego Podola (...) rozbudowywało się przy źródle rzeczki Kodymy (...) brzegi tej niewartkiej rzeczki niejeden raz służyły jako pole walk pomiędzy oddziałami polsko-ukraińskimi a Tatarami. Tu w podolskim miasteczku od dawna skupiała się osada polska, do której na początku XX wieku należała też rodzina Skalskich”.
„Narodziła” to się nowa narracja pseudohistoryczna. Mamy tu do czynienia, jak zresztą w całym tekście, z niewielkimi wiadomościami historycznymi. Nie jest to miejsce, by uczyć historii Podola, podam zatem tylko kilka, jak widać nieznanych autorowi faktów. W drugiej połowie XIV wieku Podole było częścią składową Wielkiego Księstwa Litewskiego. Zachodnią część król Władysław III Wielki podporządkował Polsce. Następnie było lennem polskim, a po ostatecznym ustabilizowaniu się rządów polskich w 1432 roku oddane Królestwu Polskiemu. Utworzono województwo podolskie ze stolicą w Kamieńcu Podolskim. Z rąk polskich władców z dynastii Jagiellonów prawa miejskie otrzymały m.in.: Kamieniec Podolski, Czortków, Winnica, Bar, Jarmolińce, Chmielnik, Bracław i inne. Po unii polsko-litewskiej w Lublinie w 1569 roku Podole całkowicie znalazło się w składzie Królestwa Polskiego. Rozwijały się założone miasta Jampol, Mohylów Podolski, Kamionka, Rybnica. Królowie polscy z dynastii Wazów nadali prawa miejskie kolejnym miejscowościom.
Na Podolu Polacy toczyli walki, na ogół zwycięskie, z najeżdżającymi te ziemie Tatarami, Turkami, Kozakami i Rosjanami. W czasie wojny polsko-tureckiej Podole wraz Kamieńcem Podolskim przez 27 lat było we władaniu Imperium Osmańskiego. Po pokoju w Karłowicach w 1699 roku całe Podole powróciło do Korony Polskiej. Nastąpiła stabilizacja i odbudowa, a kolejne miejscowości otrzymywały prawa miejskie. W wyniku rozbiorów wschodnia część Rzeczpospolitej, w tym i Kodyma znalazła się w granicach Imperium Rosyjskiego. Od 1922 roku Kodyma była częścią Związku Socjalistycznych Republik Radzieckich, a w latach 1941-1944 pod okupacją niemiecką i rumuńską, dopiero od 1991 roku jest w granicach Ukrainy.
Tak więc, Stanisław Skalski, który przyszedł na świat w 1915 roku, nie mógł urodzić się w „miasteczku ukraińskim”, gdyż w tym czasie Kodyma należała do Imperium Rosyjskiego. Polacy od wieków zamieszkiwali Podole, największe miasta Podola były miastami królewskimi Korony Królestwa Polskiego, polskie rody magnackie miały tu swoje posiadłości i nie były to „małe osady”. Wielu wybitnych i znanych Polaków urodziło się na Podolu.
„Muszę zaznaczyć na wstępie, że w życiorysie okresu wczesnego dzieciństwa przyszłego asa lotnictwa Stanisława Skalskiego do dziś pozostają białe plamy. Niestety, ani miejsca, gdzie był dom rodzinny w Kodymie, ani żadnych krewnych czy bliskich odszukać na razie się nie udało. Tak samo nie dało się odszukać informacji, czym się zajmowali jego rodzice i z którego regionu w Polsce rodzina się wywodziła. Kierując się napisem na płycie nagrobnej generała można stwierdzić, że rodzina należała do szlachty herbu Suchekomnaty. (...) pozostaje jeszcze dużo pytań dotyczących pochodzenia Skalskiego i jego wczesnego dzieciństwa, które trzeba będzie jeszcze wyjaśnić, dlatego będę powracać do tego w następnych publikacjach. Natomiast jest dobrze znane – lecz nie ze źródeł kodymskich – jedynie to, że Stanisław był jedynym dzieckiem w rodzinie Józefy z domu Bernat i Szymona Skalskich”.
O jakich „źródłach kodymskich” mowa nie wiadomo. Matka Skalskiego była z domu – Biernat, nie Bernat. Bogdan Suszyński kreując się na tropiciela przeszłości wywarza dawno otwarte drzwi. Jedyne „białe plamy” dotyczące życia bohatera pojawiają się w ustaleniach autora, który podejmując się obcego sobie tematu, dziwnym trafem nie dotarł do powszechnie znanych informacji. Nie może odszukać korzeni rodzinnych Skalskiego, ale będzie je wyjaśniał w kolejnych publikacjach. Boże chroń nas przed kolejnymi wynikami tych dociekań. Wymienione „białe plamy” potwierdzają tylko brak wiedzy piszącego. Pojawiają się za to, nie wiadomo czemu mające służyć, dziwne wstawki, m.in. o „eparchii bałtsko-ananiewskiej Ukraińskiego Kościoła Prawosławnego Patriarchatu Moskiewskiego” i „międzyreligijne konflikty (...) na tle całkowitego ideologicznego zaprzeczania słuszności jakiejkolwiek wiary i Kościoła ze strony władzy komunistycznej...”. O co tu chodzi trudno dociec. Może miały uwiarygodnić jakąś wiedzę piszącego?
„Niestety, nawet w swojej autobiografii Stanisław Skalski żadnych dokładnych wiadomości ani o swoim wczesnym dzieciństwie, ani o pochodzeniu i losie rodziców nie podaje. Może badaczom kiedyś uda się to ustalić. (...) w życiorysie słynnego lotnika pozostaje wiele rzeczy niewyjaśnionych i polemicznych. Przy tym pochodzenie, losy i to czym się zajmowali jego rodzice nie są jedyną niewyjaśnioną kwestią dla badaczy... (...) niestety sam lotnik podobno nie był zbyt wylewny we wspomnieniach, nie przedstawił we wspomnieniach, życiorysie bądź wywiadach znanych mu faktów o pochodzeniu i życiu rodziców, jak również własnego życia, które byłyby godne uwagi publiczności. Dlatego nie dziwmy się, że w różnych publikacjach znajdujemy różne daty jego urodzin, a nawet miejsce urodzin jest wymieniane różnie. Nietrudno zauważyć też zamieszania z odtworzeniem wielu innych faktów i wydarzeń. (...) Dla przykładu (...), bo w Dubnie było wiadomo, że urodził się on w... Dubnie, na ówczesnym terytorium Polski. (...) w niektórych źródłach jest zaznaczone, że przyszedł on na świat 27 grudnia 1915 roku (...). Lecz się okazuje, że sam Skalski dobrze pamiętał, że się urodził i pierwsze lata spędził właśnie na ziemi odesskiej, w Kodymie. Jest to odzwierciedlone w jego wspomnieniach i oficjalnie już umieszczono w Wielkiej Encyklopedii Powszechnej PWN (Warszawa, 1967), w której się mówi, że generał brygady Skalski urodził się 27 listopada 1915 roku w Kodymie, Ukraina”.
Cały ten bełkot pseudobadawczy wywodzi jedyny wniosek – Skalski urodził się na Ukrainie. Czyżby, więc był Ukraińcem? Udowadnia to wszak Encyklopedia PWN z 1967 roku! Do czasów transformacji ustrojowej w 1989 roku w Polsce podległej wpływom Rosji Sowieckiej, Polakom urodzonym w polskim Lwowie czy Wilnie, w oficjalnych dokumentach wpisywano – miejsce urodzenia Lwów – ZSRR, a nie Polska. W encyklopedii z 1967 roku nie mogło być informacji jakoby Skalski był generałem brygady, gdyż na ten stopień był awansowany ponad dwadzieścia lat później.
Wiadomości autora oparte na jakimś „Poczcie wielkich lotników”, Encyklopedii PWN z 1967 roku (czyżby do 2016 roku nie było innych?) i płycie nagrobnej (znanej widocznie tylko ze zdjęcia) to rzeczywiście wyjątkowe źródła wiedzy. Nie istnieje żadna autobiografia Skalskiego, ani spisane przez niego wspomnienia! Udzielał on w Polsce wielu wywiadów, które są dobrze znane, do których jednak piszący nie potrafił dotrzeć. Nigdy też nie kwestionowano daty i miejsca jego urodzin. Skąd się wziął 27 grudzień i Dubno też nie wiadomo. Suszyński pisze, że nawet „sam Skalski dobrze pamiętał, że się urodził” i to w Kodymie. Jest to fakt wyjątkowy. To niewątpliwie pierwsze zdarzenie w historii, by ktoś pamiętał moment swojego urodzenia. Co do Dubna, to w 1915 roku nie mogło być „ówczesnym terytorium Polski”, gdyż Polska odrodziła się po zaborach w 1918 roku. Kiedy byłam w Dubnie w 2004 roku uczniowie tamtejszej szkoły mieli większą wiedzę o Skalskim niż „badacz” Bogdan Suszyński. Trudność nastręczało nawet określenie miejsca zamieszkania Skalskich w Dubnie – dom jednopiętrowy to nie, jak napisano – kamienica.
„Z punktu widzenia zachowania pamięci historycznej o lotniku i na ogół jakichkolwiek śladów po nim w tej <<geografii biograficznej>> nie wszystko się wydaje być jednoznaczne”.
Kolejne zdanie pozbawione sensu, podobnie jak cała ta publikacja, wyjątkowo niskich lotów. O jakiej „pamięci historycznej” i „geografii biograficznej” mowa trudno pojąć. Autor ma ogromne trudności z formułowaniem zrozumiałych treści, tworzy dziwne zdania i pojęcia jasne tylko dla niego, epatujące wyjątkową grafomanią. Niestety jego pisanina, ten z gruntu fałszywy obraz, trafiła do internetu. Piramidalne bzdury, zapis splątanych myśli trafią do ludzi bezkrytycznie przyjmujących każdy absurd i będą powielane w kolejnych opracowaniach.
Dezinformacja w oparach NKWD
„Co dotyczy Zbaraża, to żadnych śladów przebywania przyszłego generała polskich sił powietrznych w tym galicyjskim miasteczku odnaleźć na razie się nie udało. Wiadomości o różnych wydarzeniach historycznych i o postaciach miasta i kraju (jakiego?) naturalnie są gromadzone w ekspozycjach i magazynach Zbaraskiego Narodowego Rezerwatu Zamki Tarnopolszczyzny. Otóż jego pracownicy naukowi twierdzą, że żadnego dokumentu, żadnych wiadomości, które by potwierdzały kilkuletni pobyt w mieście Skalskich – rodziny polskich uchodźców z południowego Podola, z <<rosyjskiej>> części Ukrainy – w zbiorach rezerwatu nie ma. (...) brak takich świadczeń (o jakich świadczeniach mowa?) jeszcze nie znaczy, że się nie odnajdą w przyszłości. (...) Z tegoż życiorysu (jakiego – tradycyjnie nie wiadomo) (...) jego ojciec Szymon otrzymał posadę w Dubnie (...). Szkoda, że lotnik ani słowa nie powiedział o tym, jaką posadę otrzymał ojciec (...). Tymczasem w niektórych źródłach jest podawane, że <<przyszły lotnik urodził się w rodzinie agronoma>>, w innych – że w Dubnie pracował podobno jako prawnik. To pytanie też potrzebuje wyjaśnienia”.
Niczego nie ma potrzeby wyjaśniać, ponieważ są to kwestie nieznane tylko osobom podejmującym tematy, do których nie są przygotowani, ani którym nie potrafią sprostać. Czytelnik otrzymuje śmiesznych i bezsensownych dociekań ciąg dalszy. Jakimś trafem Suszyński dowiedziawszy się o pobycie Skalskiego w Zbarażu szuka informacji na ten temat w „zbiorach rezerwatu”. Rezerwat kojarzy się raczej z formą ochrony obszarów o szczególnych walorach przyrodniczych czy krajoznawczych, bądź przymusowego osiedlenia, na przykład Indian. Jeśli „Zbaraski Narodowy Rezerwat Zamki Tarnopolszczyzny” jest instytucją ewidencji ludności, to raczej próżno tam szukać jakichkolwiek śladów. Rodzina Skalskich nie była właścicielem zamków, a uwarunkowania historyczne – zabory, rewolucje, dwie wojny światowe – konsekwentnie i skutecznie na tych terenach usuwały wszelkie ślady związane z Polakami, szczególnie polską inteligencją. Co się tyczy Szymona Skalskiego, cytowane „rozbieżności” wynikają z konfabulacji, równie jak Bogdan Suszyński, „zorientowanych badaczy”.
Ani Kodyma, ani Zbaraż w żaden sposób nie wpłynęły na życie Stanisława Skalskiego. W pierwszym tylko się urodził, w drugim znalazł się jako trzylatek. Ot, oba to tylko miejsca chwilowego pobytu. Rozwodzenie się na ten temat i „prowadzenie poszukiwań badawczych” jest nonsensowne. Rodzina od pokoleń wywodząca się z Rzeczpospolitej, z chwilą odzyskania przez Polskę niepodległości, przeniosła się do rodzinnego kraju. Szukanie na siłę związków z terenami obecnej Ukrainy jest niedorzeczne, a osoba pretendująca do miana badacza – niepoważna.
W części drugiej „Polskiego pilota z Kodymy” dowiadujemy się, iż prezentowany tekst to esej. Nieoczekiwana zmiana gatunku, już nie powieść dokumentalna tylko esej. Niestety i ten tekst nie mieści się w podanej kategorii literackiej. Nie jest to ani forma krytyki literackiej, ani manifest filozoficzny czy polityczny, trudno też doszukać się w nim jakichkolwiek merytorycznych czy sensownych refleksji autora.
Szczupłe ramy możliwości edytorskich Kuriera Galicyjskiego nie pozwalają dokładnie odnieść się do banialuk wypisywanych przez Bogdana Suszyńskiego, w tym miejscu o polskim wrześniu 1939 roku oraz ówczesnych układach politycznych. Odniosę się więc tylko do tych tyczących Stanisława Skalskiego.
„Zapoznając się ze zbiorem dokumentów <<Ukraiński ruch narodowo-wyzwoleńczy na Przykarpaciu w XX wieku>> niespodziewanie natrafiłem na interesujący dokument, który dotyczy opisu sytuacji, kiedy Stanisław Skalski przekraczał granicę rumuńską. (...) Ten dokument, podpisany przez wysokiej rangi urzędników radzieckich (...) ma tytuł: <<Notatka kierownictwa organów NKWD i NKBP na Ukrainie do Ł. Berii o rezultatach roboty w dawnych polskich województwach, stworzeniu sieci agentów, aresztowanych członków UNDO, OUN i in., od 4 października 1939 r.>>. (...) Co dotyczy szczegółów przekroczenia granicy przez samego Skalskiego, to było tak (...) wraz z innymi lotnikami przekroczył w składzie transportu lądowego ówczesną polsko-rumuńską granicę nieopodal Śniatyna. Przy tym ważne jest, że Skalskiemu udało się uniknąć internowania w Rumunii. Będąc już bez broni, w przebraniu po cywilnemu pilot dotarł do ambasady polskiej w Bukareszcie. (...) Ponieważ Polak ten z Rumunii wyjeżdżał, a nie wjeżdżał do niej, straż graniczna nie czyniła przeszkód w odprawie i niespecjalnie badała jego dokumenty.
A już w jednym z portów tureckich Skalskiemu udało się wsiąść na pokład greckiego parowca (...) bez większych przygód dotarł do brzegów libańskich i wysiadł w Bejrucie. Niektóre źródła (jakie?!) mówią o tym, że Skalski podobno przeleciał do Rumunii za sterem swego myśliwca. (...) pilot wojenny Skalski dobrze wiedział, że gdyby on bez pozwolenia władz rumuńskich zdecydował naruszyć przestrzeń powietrzną sojusznicy Niemiec Rumunii na swoim samolocie bojowym, to natychmiast został by pojmany i osadzony jako jeniec wojenny. W tym wypadku nie byłoby też wzmianki, że przekroczył granicę pod Śniatynem i że opuścił Rumunię na cudzych papierach wydanych mu w polskiej ambasadzie w Bukareszcie. (Jakim językiem pisany jest ten tekst? Gdzie sens?)
„Być może ktoś inny pozostał by w spokojnej, zajmującej się światowym handlem stolicy Libanu (...) znalazł by sobie jakieś zatrudnienie i młodą Arabkę i doczekał się tam końca wojny światowej. (...) Pewnego dnia wyruszył on do brzegów Francji i już w końcu października 1939 roku podziwiał morskie pejzaże Marsylii, skąd przeniósł się do Lyonu. (...) po 20 stycznia już był na pokładzie statku, który płynął do Anglii. Oczywiście, że nikt na niego nie oczekiwał, nikt się nie śpieszył zaliczać go do lotnictwa i nadawać mu do dyspozycji samolot myśliwski, chociaż można było już się domyślać, że atak Niemiec na Wielką Brytanię jest nieodwracalny i że w niedługim czasie Brytyjczykom będą potrzebni również polscy lotnicy”.
Nie dość, że treść z gruntu fałszywa, to dodatkowo pisana jakimś dziwnym językiem.
Śledzenie dokumentów o ukraińskim ruchu narodowowyzwoleńczym w poszukiwaniu jakiejś analogii do życiorysu Stanisława Skalskiego ma się jak pięść do nosa. Podobnie jak cytowana notatka NKWD, czyli tak absurdalna, jak reszta tekstu. Pytania skąd autor wziął kolejne „rewelacje” dotyczące bohatera nawet nie warto zadawać. Bezprzedmiotowe jest doszukiwanie się sensu w pisaninie, która usilnie wciska czytelnikom fałszywe treści.
Nie ma jednego słowa prawdy w przytoczonym fragmencie. Skalski był internowany w Rumunii, a jego droga do Wielkiej Brytanii miała zupełnie inny przebieg. Opisanie jak to w warunkach wojennych „straż graniczna nie czyniła przeszkód i nie badała dokumentów” i wydumany „przelot do Rumunii” dobitnie świadczy nie tylko o braku wiedzy historycznej (nawet elementarnych wiadomości), ale i o bezmyślności autora przypisującego sobie rolę znawcy.
Wysnucie idiotycznego wniosku, jakoby Skalski mógłby się zadekować w Libanie z młodą Arabką i tak przeczekać wojnę, pachnie jakimś niespełnieniem w życiu Suszyńskiego i kompletną nieznajomością nie tylko losów Skalskiego, ale i natury Polaków. W republikach związkowych zniewolonych przez ZSRR historia tworzona była na potrzeby reżimu totalitarnego, ale jak widać wychowanie w ówczesnym systemie nie wykształciło samodzielnego, krytycznego myślenia i peudoznawcy nadal uważają, że można ludziom wcisnąć każde kłamstwo, szczególnie, jeśli dotyczy innych krajów czy narodów. Z taką manipulacją mamy do czynienia w tekście o Skalskim. Dla narodów ZSRR wojna rozpoczęła się 22 czerwca 1941 roku i nadal ulegającym topornej propagandzie trudno przyjąć, iż Polacy już od dwóch lat, i to niezwykle intensywnie przeciwstawiali się nawałnicy faszystowskiej, a także sowieckiej. Ignorantom należy uświadomić, iż kiedy naród polski zmagał się z hitlerowskim najeźdźcą szesnaście dni, 17 września 1939 drugi agresor – sowieci – zaatakowali Polskę.
Bajdury, że Skalski nie wiadomo jak, ale „pewnego dnia wyruszył do brzegów Francji” i rozkoszował się morskimi pejzażami, a w Anglii nikt na niego nie czekał i „nie śpieszył zaliczać go do lotnictwa” to dalsza grafomania osoby pozbawionej nie tylko profesjonalizmu, ale i talentu. W tym wyjątkowo pod każdym względem bezwartościowym tekście autor dodatkowo wysnuwa wniosek, iż wkrótce nastąpi „nieodwracalny atak Niemiec na Wielką Brytanię”. Czy podobne jasnowidztwo przyświecało w stosunku do ataku Niemców na ZSRR, bo nawet batiuszka Stalin był nim zaskoczony? W zniewolonej Polsce przez cały czas wojny istniało potężne państwo podziemne, którego konspiracyjna Armia Krajowa prowadziła walkę z okupantami.
Dzięki międzynarodowym umowom, szczególnie Anglia, zyskała wyjątkowego sojusznika w postaci Polaków z wielką determinacją i poświęceniem walczących na wszystkich frontach II wojny światowej. Skalskiego nikt nie musiał „zaliczać do lotników”, bo nim był. Zawarte porozumienia stworzyły warunki do zorganizowania polskich jednostek wojskowych w Wielkiej Brytanii. Tylko Polskie Siły Powietrzne utworzone po podpisaniu porozumienia przez rząd polski na uchodźstwie z rządem brytyjskim, liczyły ponad siedemnaście tysięcy pilotów, nawigatorów, mechaników, instruktorów i kobiet ze służb pomocniczych. Sformowano kilkanaście polskich dywizjonów, trzy Skrzydła Myśliwskie oraz inne jednostki. Do tych jednostek trafiły też osoby deportowane do Związku Sowieckiego, a którym udało się wraz z armią generała Władysława Andersa opuścić tą nieludzką ziemię, po zawarciu układu Sikorski-Majski. Międzynarodową sławą okrył się dowodzony przez Stanisława Skalskiego Polish Fighting Team (Polski Zespół Walczący).
Zestrzelenia „w niebie”
„Przez kilka miesięcy Skalski musiał się ponudzić w specjalnym obozie dla pilotów polskich, skąd po krótkim przeszkoleniu (...) został przerzucony do Sutton Bridge, gdzie już bazował 302 Dywizjon Myśliwski. Osobliwością tego dywizjonu było to, że Brytyjczycy sformowali go wyjątkowo z polskich załóg (...). Ale już 12 sierpnia Skalskiego nagle przerzucają na służbę do Blackpool, gdzie wkrótce otrzyma on przydział do 501 Dywizjonu Myśliwskiego Królewskich Sił Powietrznych. (...). Dalsze wydarzenia pokazują, że jako pilot-myśliwiec wszedł on w pasmo zadziwiających sukcesów, które rzecz jasna umacniały się przez wzrost jego zręczności lotniczej i hart męstwa. (Co to za język?) (...) Jednakże pasmo zwycięstw nie trwało długo (...) myśliwiec (?!) Skalskiego stanął w płomieniach. Pilot Skalski został trafiony kulą w udo”. (...) Wylądował na polu buraków, pierwszą pomoc mu nadał (?!) lekarz Kanadyjczyk, który przejeżdżał w transporcie zmechanizowanym. (Pierwsza pomoc może się przydać czytelnikowi „trafionemu” tak kuriozalnym tekstem).
Zmyśleń ciąg dalszy, dodatkowo pisany niestrawnym, nieporadnym językiem. Żadną osobliwością ani wyjątkowością nie było formowanie polskich dywizjonów w Wielkiej Brytanii, zasady tworzenia polskich jednostek ustalały umowy zawarte między generałem Władysławem Sikorskim a premierem Winstonem Churchillem. Świetnie przygotowany do walki (podobnie jak i inni polscy piloci) Skalski nie musiał „wchodzić w pasmo zadziwiających sukcesów, które umacniały się przez wzrost zręczności lotniczej i hart męstwa” – choć trudno pojąć co autor miał na myśli. „Myśliwiec” to pilot samolotu myśliwskiego, więc kto „stanął w płomieniach” – samolot czy Skalski? Obrażenia Skalskiego, jak i pomoc, którą „nadał lekarz, który przejeżdżał w transporcie zmechanizowanym” kwalifikuje się do powiedzenia, iż „autor słyszał, że dzwonią, tylko nie wie, w którym kościele”. Zaciekawia jak została „nadana” pomoc – czyżby listownie?
Nie jest zadaniem niniejszego artykułu przedstawienie wydarzeń związanych z postacią Stanisława Skalskiego, a tylko wykazanie jak mijająca się z prawdą jest niezdarna pisanina Bogdana Suszyńskiego. Składnia, budowa zdań to kpina nie tylko z polskiego literackiego języka, ale i nie pozwalająca w ogóle na zwyczajne zrozumienie treści. „Zestrzela samoloty w niebie” – co to jest? „W niebie” to tylko mogą się dziwić, co za dyletant kosztem Skalskiego pragnie uchodzić za biegłego także w mowie, bo i w sprawie wiedzy należy wołać o pomstę do nieba.
„Przy czym zadziwia fakt, że większość poważnych polskich wydawnictw, jak na przykład Wielka Encyklopedia Powszechna PWN, Encyklopedia II Wojny Światowej oraz szereg innych w ogóle unikają podawania wiadomości o tym, ile samolotów zestrzelił Skalski i ile uszkodzonych zostało w okresie kampanii niemiecko-polskiej 1939 roku woląc operować jedynie wiadomościami o zestrzelonych przez niego samolotach w ciągu całej II wojny światowej. Dla przykładu, Wielka Encyklopedia Powszechna PWN ogranicza się jedynie konstatacją tego (?), że ogólnie w ciągu II wojny światowej polski as zestrzelił dwadzieścia dwa samoloty nieprzyjacielskie. Jeśli brać pod uwagę dane opublikowane przez inne polskie źródła, to liczba ta wydaje się być bardzo i to bardzo polemiczną. Na udowodnienie tego zacytuję Encyklopedię II Wojny Światowej, w której o samolotach zestrzelonych przez Skalskiego w polskim niebie znów nie ma ani słowa! (...) Otóż, jak widać, o zwycięstwach porucznika Skalskiego właśnie w polskim niebie nie ma ani słowa. Zgódźmy się, że taki stosunek polskich autorów do zwycięstw polskiego pilota podczas bitwy o Polskę nie może nie zadziwiać. Pozostaje wysnuć przypuszczenie, że oni albo obawiają się pomyłki w określeniu ilości zestrzelonych przez Skalskiego samolotów właśnie w walkach nad Polską, albo się wstydzą skromności liczb”.
Pretendujący do miana znawcy życiorysu Stanisława Skalskiego, historii lotnictwa wojennego, historii Polski i Ukrainy, ośmiesza się po raz kolejny. Widocznie na Ukrainie korzystanie z encyklopedii i powoływanie się nań, jako główne i zresztą jedyne źródło, automatycznie awansuje na nie tylko eksperta, ale i naukowca. Tłumaczenie, dlaczego informacje tam zawarte są w postaci krótkich haseł mija się z celem.
„Porucznikiem” jest Skalski tylko na początku wojny, o jego wojskowych stopniach (polskich i angielskich – ciekawe, dlaczego takich?) „dociekliwy tropiciel” wykazuje dalszą ignorancję. Niezrozumiałe, powtarzane wielokrotnie określenie „zestrzelenia w niebie” nie istnieje w terminologii lotniczej. „Dziury w niebie” nie byłoby, gdyby cały ten fatalny bełkot prezentował młodociany nieuk w prywatnej rozmowie z innymi niedouczonymi. Jednak podawanie kłamstw, wręcz głupot, to już zabieg ze wszech miar haniebny i szkodliwy. Zniesławianie to już czyn o znamionach przestępstwa. Dodatkowo należy uprzytomnić posiadającym „białe plamy” słabo zorientowanym w historii, iż nie było żadnej „bitwy o Polskę”. Polacy prowadzili wojnę obronną, a atak hitlerowski na Polskę 1 września 1939 roku rozpoczął II wojnę światową!
Wyniki zwycięstw Skalskiego, podobnie jak innych Polaków, w rzeczywistości były wyższe niż podawane. Zestrzelenie pewne nieprzyjacielskiego samolotu miało miejsce tylko wówczas, gdy w wyniku strzałów maszyna wroga roztrzaskała się na ziemi (lub wodzie), ewentualnie eksplodowała w powietrzu. W innych wypadkach piloci nie zgadzali się na zaliczenie im zwycięstw, podawano jako zestrzelenie prawdopodobne lub uszkodzenie nieprzyjacielskiej maszyny.
Zestrzelenia Skalskiego są nie tylko świetnie znane w Polsce, ale przede wszystkim udokumentowane, zarówno przez polskie, jak i brytyjskie źródła. Dotarcie do nich jest nad wyraz proste, jednak trudno to pojąć ludziom przez lata poddawanym indoktrynacji sowieckiej. Na całym świecie, poza jak widać Ukrainą, szczególnie wojenne dokonania Skalskiego są doskonale znane, a modele samolotów, na których latał posiadają jego indywidualne malowania. Odwaga, wyjątkowe umiejętności lotnicze i skuteczność w działaniu oraz niezwykły dar przewidywania następstw zdarzeń stworzyły świetnego pilota i dowódcę, a także człowieka, który niejednokrotnie ocalił nie tylko swoje, ale i życie podkomendnych.
W dowód najwyższego uznania Brytyjczycy przyznali Skalskiemu Zaszczytny Krzyż Lotniczy (DFC – Distinguished Flying Cross). Krzyż ten przyznawano za „czyny męstwa, odwagi lub poświęcenia w obliczu wroga w czasie aktywnych działań w powietrzu”. Został nim odznaczony trzykrotnie. Trzykrotnie nadano to odznaczenie tylko 9 pilotom – Skalskiemu i ośmiu Brytyjczykom. Czyny okryły chwałą Skalskiego nie tylko wśród aliantów, ale docenione były także przez wojennych wrogów. W 1990 roku został zaproszony do Niemiec i przyjmowany z honorami przez najwyższych dostojników.
Skoro mowa o pilotach myśliwskich, to Polacy byli wybitnymi lotnikami, doskonale zgranymi w lotach, o wysokich kwalifikacjach wojskowych. Swój chrzest bojowy przeszli broniąc polskiego nieba we wrześniu 1939 roku. Tylko brak nowoczesnego sprzętu nie pozwolił wówczas na ukazanie pełni ich umiejętności. Kiedy w Wielkiej Brytanii przesiedli się do Hurricane’ów, Spitfire’ów i Mustangów stali się nie tylko równorzędnymi przeciwnikami Luftwaffe, ale wręcz postrachem dla niemieckich pilotów, którzy niejednokrotnie unikali walki z Polakami (jak później także Włosi i Niemcy w Afryce).
Zmanipulowana statystyka
„Rzecz jasna, że sukcesy militarne najlepszego polskiego pilota w żadne porównanie nie stają z sukcesami wielu niemieckich asów. Powiedzmy, pilot myśliwski Gerhard Barkhorn swoje pierwsze zwycięstwo otrzymał w lipcu 1941 roku, a walczyć mu przyszło przeważnie na froncie wschodnim przeciwko asom radzieckim (...) oraz uczestniczyć w bitwie o Wielką Brytanię. Do końca wojny na jego koncie było 301 osobiście zestrzelonych samolotów przeciwnika. I to przy tym, że koledzy <<Gerda>> (...) potwierdzali: przy najmniejszej wątpliwości on oddawał swoje zwycięstwo na koszt mniej zręcznych i bardziej pechowych kolegów. Jeśli były wypadki, kiedy po bitwie pilotom przychodziło się rozstrzygać zwycięstwo rzucając losy, Gerd zawsze z tego rezygnował. A kiedy jednego razu uszkodził silnik radzieckiego myśliwca, to zbliżywszy się podał ręką znak, żeby pilot opuścił maszynę, po czym osłaniał spadochron rosyjskiego pilota dopóki ten nie wylądował. Po wojnie Gerd, jak i Stanisław Skalski, kontynuował służbę w lotnictwie osiągając w niemieckich Bundesluftwaffe stopnia generała majora (?!) (...) jego przyjaciel Erich Hartmann (...) zestrzelił 352 samoloty nieprzyjaciela, z których 345 były radzieckimi. (...) Czternaście samolotów on stracił przez to, że większość się psuła porażona odłamkami samolotów nieprzyjaciela, dlatego że ogień Hartmann otwierał z bliska, albo przez stan techniczny maszyny (..). Zgodzę się, że osiągnięcia Skalskiego nie można porównywać nie tylko z osiągnięciami wymienionych wyżej asów, ale też słynnych niemieckich pilotów Petera Düttmanna, Waltera Krupinskiego, do słowa dowódcy i mentora Hartmanna (co to jest?) (...). Ale niezaprzeczalnym jest fakt, że słynniejszego pilota od Skalskiego polskie siły powietrzne nie znały”.
Znajomość przebiegu walk powietrznych, podobnie jak życia Stanisława Skalskiego, czyli żadna. Jeśli, zupełnie w tym tekście niepotrzebne, odniesienie do zwycięstw niemieckich pilotów miało uprawdopodobnić obeznanie także z historią lotnictwa, to jest to kolejny przykład braku kompetencji autora. Może chodziło o zapełnienie miejsca na kartce, by tekst był dłuższy, bo informacje te nijak nie poszerzają informacji o losach polskiego pilota.
Czytelnikowi należy się, choć krótkie, wyjaśnienie. Gerhard Barkhorn, rocznik 1919, rozpoczął służbę lotniczą podczas bitwy o Wielką Brytanię. 28 października 1940 roku został zestrzelony i w wodach Kanału La Manche spędził dwie godziny. Podczas lotów bojowych nad Anglią nie uzyskał żadnych zestrzeleń. Ciekawe, dlaczego? Bo byli tam Polacy, o których nawet Anglicy mówili, że byli samą odwagą, byli straszni.
A Barkhorn w tym czasie nie był dobrym pilotem myśliwskim. Niski poziom jego kwalifikacji wynikał nie tylko z braku praktyki, ale przede wszystkim z tego, że musiał się zmagać z wyjątkowo wymagającym przeciwnikiem, poza tym miał poważne problemy z prowadzeniem ostrzału nieprzyjacielskich maszyn w powietrzu. Trzymał się w grupie i to pozwoliło mu wówczas przeżyć. Był zestrzeliwany dziewięć razy i trzy razy był ranny. Po wojnie przebywał w obozach jenieckich, a w 1956 roku został przyjęty do zachodnioniemieckiej Luftwaffe, gdzie dosłużył się stopnia generała porucznika (nie majora).
Skąd piszący wziął bzdury, jak to Niemiec oddawał swoje zwycięstwa mniej zręcznym kolegom i że po bitwie rozstrzygano zwycięstwo „rzucając losy” trudno dociec. Najpewniej, jak wszystko, z głowy, czyli z niczego. Podobnie jak idiotyzm, iż Skalski kontynuował służbę w „niemieckiej Bundesluftwaffe”!
W odniesieniu do walk powietrznych nie było precyzyjnie określonej definicji, jakie trafienie dawało prawo do uznania zestrzelenia, co dawało możliwość zawyżania statystyki. W ferworze walki, w ułamku sekundy, w stanie zagrożenia własnego życia, nie zawsze można było z całą pewnością dokonać właściwej oceny i potwierdzenia czy przeciwnik został trwale wyeliminowany z walki. Piloci często zgłaszali zestrzelenie tego samego samolotu. Zawyżanie liczby zestrzeleń wynikało z atakowania tych samych samolotów przez kilku pilotów, a tym samym następowały dublowania podawanych zestrzeleń. W ten sposób zwycięstwa zaliczane jako samodzielne w rzeczywistości były zespołowymi. Co najistotniejsze, zaliczaniem bądź odrzucaniem zgłoszonych zwycięstw zajmowali się oficerowie wywiadu, którzy wszak nie będąc na miejscu walki, poddawali analizie usłyszane meldunki. W późniejszym czasie korzystano z krótkich zapisów fotokamer, choć przy ich użyciu nie można było stwierdzić z całą pewnością, jaki był wynik strzałów i nadal polegano na relacjach ustnych i na uczciwości pilotów.
Przy okazji warto dodać, iż tak gloryfikowane przez Suszyńskiego lotnictwo niemieckie testowało swoje umiejętności w podczas wojny domowej w Hiszpanii (by przytoczyć tylko doszczętne zbombardowanie Guerniki). A „zwycięstwa” niemieccy piloci odnosili nie tylko w powietrzu, by wspomnieć tylko Legion Condor, który wsławił się atakami na cele cywilne i strzelaniem do bezbronnych ludzi, czego dowód dali także w Polsce we wrześniu 1939 roku. W czasie wojny, na przytoczone w stosunku do Rosjan szlachetne „osłanianie spadochronu”, nie mogli liczyć Polacy. Niemcy bez skrupułów strzelali do polskich pilotów opuszczających swe maszyny na spadochronie.
Brytyjczycy, po wojnie dokonali weryfikacji ogólnych statystyk swoich zwycięstw w oparciu o statystyki niemieckich strat. Na ustalenie pełnych danych strat Luftwaffe czy WWS (Wojenno-Wozdusznyje Siły – Siły Powietrzne ZSRR) przyjdzie jeszcze długo poczekać, jeżeli to w ogóle nastąpi. Niemieccy oraz radzieccy i rosyjscy generałowie manipulowali tak statystyką, by stosunek strat był oczywiście jak najkorzystniejszy dla obu armii. Oszacowanie rosyjskich strat wojennych, nawet w przybliżeniu, jest praktycznie niemożliwe ze względu na spalenie ton dokumentów wojskowych i ciągle utrudniony dostęp do archiwów.
Przytoczona doskonała skuteczność niemieckiego lotnictwa na froncie wschodnim i listy asów mających na swoim koncie ponad setkę zestrzeleń jest poddawana od dawna w wątpliwość, już choćby z powodu braku pełnych danych o stratach niemieckich jednostek powietrznych. Powodów do dumy nie przydają też znane fakty, jeśli dokonamy tylko kilku porównań obu walczących stron.
Przez pierwsze dwa lata wojny na froncie wschodnim dominowała Luftwaffe na niebie Związku Radzieckiego. W historii rosyjskiej pokutuje mit, pielęgnowany do czasów współczesnych, jakoby ówczesna technika lotnicza, samoloty i piloci przewyższali nie tylko siły Luftwaffe, ale i lotnictwo zachodnich aliantów. Sprzęt, na którym latali piloci, dowódca sił powietrznych Armii Czerwonej Paweł Ryczagow, określił mianem „latających trumien”, gdyż ustępowały pod każdym względem samolotom niemieckim. Po tym stwierdzeniu, jako odpowiedzialny za zły stan lotnictwa, został aresztowany, poddany torturom i bez wyroku sądu rozstrzelany wraz z żoną (majorem lotnictwa).
Pokazowe procesy naukowców, aresztowania, stworzenie szaraszek podległych NKWD (będących jednocześnie więzieniami i tajnymi instytutami naukowymi, w których zamykano wybitnych konstruktorów i kadrę techniczną) to przykład jak traktowano zespoły inżynierskie. Stalin nakazał wprowadzać do produkcji seryjnej niedopracowane konstrukcje lotnicze, wykonane ze słabej jakości materiałów, z silnikami, których jakość pozostawiała wiele do życzenia. Zakłady lotnicze, przerzucane wraz z posuwającym się frontem, nastawione na wykonanie planu, nie były zainteresowane jakością produktu.
Do tego należy dodać szkolenie pilotów. Rosyjski pilot podczas półrocznego przygotowania przede wszystkim poddawany był szkoleniu politycznemu, oszczędzano na nauce wyższego pilotażu i umiejętności strzelania. Czternaście godzin nalotu uczyło pilota umiejętności startowania i lądowania, resztę wiedzy miał nabyć w pułku bojowym. Dla Stalina, nie liczącego się z życiem ludzkim, jednorazowe użycie pilota myśliwskiego nie stanowiło problemu. Awaryjność słabych technologicznie maszyn (by wymienić tylko – słabe silniki, cieknące przewody olejowe i chłodzące, zacinającą się broń pokładową, brak radiostacji) i niedouczenie pilotów skutkowały tym, że radzieckie samoloty spadały i częściej stały na lotniskach. Jeśli dodać do tego, jak ją określali sami piloci, „chorobę messerszmitową” – strach przed walką z przeciwnikiem, to nietrudno zauważyć, że byli łatwym łupem dla Niemców. Piloci masowo ginęli w wypadkach, bądź podczas walki nie oddając nawet jednego strzału. Przeżywali obdarzeni darem pilotowania.
Pilot niemiecki zanim trafił do jednostki bojowej był poddany ostrej selekcji w dwuletniej szkole, miał nalot dwustu pięćdziesięciu godzin. Jego szkolenie obejmowało taktykę walki, wyższy pilotaż, nieustanne strzelanie i bombardowanie. Trafiając na front był dobrze przygotowany. Zasiadał za sterami nowoczesnych samolotów. Piloci niemieccy świetnie też znali wady przeciwnika, a walka na froncie wschodnim przypominała im monotonne „strzelanie do kaczek”. Tak więc na froncie wschodnim nietrudno było uzyskać „wysoką liczbę zestrzeleń”.
Sytuacja uległa zmianie, gdy w czasie wojny ZSRR wspomogli sojusznicy, w ramach programu Lend-Lease. Otrzymali ponad dwadzieścia dwa tysiące samolotów konstrukcji amerykańskiej i angielskiej. Dzięki czemu Rosjanie odzyskiwali kontrolę nad własnym niebem.
Tak jak nie ma porządnej statystyki wojennych strat ZSRR, tak i wiarygodność niemiecka nie jest stuprocentowa. Zawyżanie zgłoszeń dotyczących zestrzeleń przez Luftwaffe ułatwiały intensywne zmagania (np. pod Stalingradem), zaliczano też samoloty zniszczone na lotniskach. Wiele z tych zestrzeleń można włożyć między bajki. Tak Niemcom, jak i Rosjanom zależało na utrzymaniu wysokiego morale. Odpowiednie zabiegi w tym kierunku czynili oficerowie polityczni. Korzystne statystyki inspirowały nie tylko pilotów, ale i narody do większego wysiłku.
Przytoczone przykłady przez Bogdana Suszyńskiego jako żywo przypominają sowieckie bzdury, powielane zresztą do dziś przez niewiele wartych tropicieli przeszłości, zaczerpnięte z komunistycznych opracowań opartych na sowieckiej propagandzie. Tylko dlaczego z naginaniem rzeczywistości mamy do czynienia w opisywanym tekście o Stanisławie Skalskim?
Niebezpieczny proceder
Pomijając fakt podawania nieprawdziwych treści, nie jest to tekst ani przekonujący ani ciekawy. Nie jest to ani literatura faktu, ani żadna powieść. Podawane przez Suszyńskiego „fakty” przypominają tak rozpowszechnioną przez internet popularną obecnie produkcję „fejków”, czyli fałszerstw, w którym sprawcy wydaje się, iż może działać bezkarnie. Spreparowany tekst o Skalskim z pozoru może wyglądać na prawdziwy. Jednak nieprawdziwe informacje ewidentnie wprowadzają czytelnika w błąd. Czy jest to zabieg celowy? Jeśli tak, to czemu, czy też komu ma służyć? Jeśli autor, pomimo ewidentnego braku wiedzy rzucił się na nieznany sobie temat, co chciał przez to uzyskać? Chciał się dowartościować, czy uwiarygodnić swoją osobę jako badacza przeszłości?
Znawcom historii lotnictwa trudno potraktować Bogdana Suszyńskiego jako poważnego naukowca. Silenie się na znawcę losów Stanisława Skalskiego wypada jeszcze gorzej. Brak jakiejkolwiek bazy źródłowej, bo trudno za takową uznać encyklopedię, jaskrawo wskazuje, iż temat przerósł piszącego. Tekst jest chaotyczny, wykazujący znamiona pisania w pośpiechu, a przede wszystkim z absolutną nieznajomością podjętych zagadnień. Nieporadnie sformułowane zdania, w których trudno doszukać się sensu, dodatkowo zabarwione fałszem nie przysparzają chluby autorowi.
W związku z tym nie dziwi fakt popełnienia książki (jeżeli rzeczywiście istnieje) w języku ukraińskim, wskazując tym samym adresata, do którego ma trafić tekst. Zawarta w tytule Kodyma brzmi zachęcająco, by mieszkańcy Ukrainy sięgnęli po tekst. Ukraiński czytelnik nie znający historii Polski przyjmie go jako pewne informacje o Stanisławie Skalskim. Bogdan Suszyński nie zna języka polskiego, na co wskazuje niezbicie, iż gdyby się nim posługiwał przeczytałby teksty o bohaterze, które ukazały się w Polsce, albo zna bardzo słabo i dlatego wstydził się takiej publikacji w języku Mickiewicza. Oddanie tekstu do przetłumaczenia jakimś osobom z Konsulatu Generalnego RP we Lwowie i redakcji Kuriera Galicyjskiego, osobom także, jak widać nie mającym rozeznania w tematyce lotniczej, było fatalnym posunięciem, ale zarazem wygodnym – wszelkimi błędami można obarczyć nieszczęsny przekład.
Trudno dorosłego człowieka pozbawionego wiedzy, jednak pragnącego uchodzić za uczonego w piśmie, podejrzewać, iż rozpowszechniając fałszywe treści czynił to nieświadomie. Zajęcie się znaną postacią historyczną może wynieść autora do rangi znawcy tematu. Mądry człowiek, mówi tylko o tym, na czym się zna. Gorzej, jeżeli chęć wywarcia korzystnego wrażenia na innych, prowadzi do przekonania o kompetencjach dyletanta. Rzekome tropienie śladów przeszłości Skalskiego, fabrykowanie treści i chęć rozwiązywania jakichś zagadek, są żenujące. Wprowadzająca w błąd, fałszywa publikacja wyrządza niepowetowaną szkodę. Na ten z gruntu załgany tekst będą się mogły powoływać osoby, pozbawione zmysłu krytycyzmu i elementarnej wiedzy, a wierząc w jego prawdziwość, będą traktowały jak źródło i bezmyślnie rozpowszechniały bzdury w przyszłości.
Obecnie dla wielu osób jedynym źródłem wiedzy, często wątpliwej, jest tylko i wyłącznie internet. Tandetne teksty historyczne, ale opublikowane w internecie urastają do rangi literatury faktu, a ich autorzy chełpią się mianem znawców. Działalność takich „autorytetów” prowadzi do niegodziwej procedury. Sfabrykowana treść powielana przez następnych równie niedouczonych znawców, jak również przez nieświadomych naiwnych, doprowadzi do pisania przez nich niedorzeczności. Nie jest to pierwszy żałosny przypadek, kiedy chcący zaistnieć pseudoznawcy losów Stanisława Skalskiego dopisują własne wymysły do jego życiorysu, by w ten sposób uwiarygodnić swoją rzekomą pracę badawczą. Niestety takie dyrdymały, a wręcz kłamstwa, dalej bezmyślnie powtarzane, staną się prawdą dla łatwowiernych czytelników.
Tekst autorstwa Bogdana Suszyńskiego wywołuje zażenowanie swą nierzetelnością, prymitywnością, a nade wszystko bezwartościowością. Niestaranność, wręcz partactwo i niefachowość stworzyły tandetny wizerunek niezwykle wartościowego człowieka. Nonsensowne dociekania udające dbałość o szczegóły, niezdarny język i zmyślenia złożyły się na wyjątkowo nieuczciwą treść. A na to nie może być zgody.
Zastanawiać może fakt, czy jest to celowe wprowadzanie odbiorców w błąd, a zatem świadomy zabieg, by przekłamania były rozpowszechniane dalej przez łatwowierne osoby, które uwierzyły w ich treść? Czy takie działanie było podyktowane naiwnością autora? Tak czy owak losy prawdziwej postaci zostały zmanipulowane, a ich zniekształcona treść oszukuje czytelnika. Prawdopodobieństwo, iż na Ukrainie ten godny pożałowania tekst może być poddany weryfikacji jest żaden. Jednak w Polsce nadal żyją osoby, które poznały Stanisława Skalskiego i stanowczo zwracają uwagę, iż bohater został przedstawiony w sposób nierzetelny, wręcz kłamliwy.
Pierwsza myśl po otrzymaniu tekstu, że ktoś na Ukrainie zaciekawił się osobą polskiego lotnika bardzo szybko uległa głębokiemu rozczarowaniu. Swoją amatorszczyzną Bogdan Suszyński bezpowrotnie zaprzepaścił ukazanie na Ukrainie fascynującej postaci, jaką był Stanisław Skalski.
Noblesse oblige
Czytelników zainteresowanych losami Stanisława Skalskiego odsyłam do mojej książki, która powstała w następstwie naszej wieloletniej przyjaźni, wielogodzinnych rozmów, a także na podstawie prywatnego archiwum, zdjęć i dokumentów bohatera. Archiwalne dokumenty polskie oraz zagraniczne, a także bliski kontakt z żoną i wychowanicą dopełniły powstanie zgodnej z faktami i pieczołowicie napisanej biografii.
Stanisław Skalski nie żyje już siedemnaście lat, więc wydawać by się mogło, że upłynęło dostatecznie dużo czasu, by móc dowolnie manipulować jego losami, bo kłamstwa nie będzie miał kto zweryfikować. Próżno w tym wypadku powoływać się na tak ważną cechę wyróżniającą ludzi, jak honor (a kierował się nim przez całe swoje życie Stanisław Skalski, jak również polscy piloci), jednak obcy ludziom postępującym nieuczciwie. Zwykła ludzka przyzwoitość nakazuje, by postać oraz życie bohatera były przez piszących o nim ukazywane uczciwie, a nie w sposób haniebnie wypaczony i niezgodny z rzeczywistością.
Katarzyna Ochabska
przyjaciel, biograf generała brygady pilota Stanisława Skalskiego,
autorka książki „Stanisław Skalski”.
Komentarze