Doświadczyłem, przeżyłem, opisałem: „Upadek na Rudym 102…”
Zapraszamy do lektury kolejnego artykułu z cyklu "Doświadczyłem, przeżyłem, opisałem", który otrzymaliśmy od jednego z naszych Czytelników.
Zapowiadał się kolejny leniwy dzień na lotnisku, wyżowa pogoda, planowane krótkie loty za wyciągarką, wieczorem możliwe opady konwekcyjne… - bez wyzwań, bez przelotów. Innymi słowy usypianie czujności w najlepsze.
Ze względu na zobowiązania zawodowe musiałem głęboko zrewidować tegoroczne plany lotnicze. Oprócz jednego przelotu na początku sezonu, pozostało wspierać klub społecznie jako instruktor z doskoku. Czyli na roboczo: termika, hole, celności… niczym Ursus C330 w polu.
Loty feralnego dnia były spokojne: udzielanie wskazówek i „mądrych porad”. Uczniowie trafili się bystrzejsi… wdarło się rozprężenie. Zawsze zwracam uwagę na szczegóły i nie odpuszczam - w tym dniu akumulator wymienialiśmy już trzy razy w moim Bocianie, a mimo to „B” migało uparcie za każdym razem (co znaczyło – radio bez odbioru i nadawania).
Pozostał jeszcze tylko jeden lot, tym razem zapoznawczy, i do domu.
Nerwowo spojrzałem na zegarek - znowu spóźnię się na obiad… Jak się potem okazało bardziej niż myślałem. Uczeń zapakowany i poinstruowany, pasy zapięte, hamulec sprawdzony, trymer, kabina sprawdzona, podpięcie, ręka w górę. 3,5 s do setki, wznoszenie. To prawda - jest dynamicznie, ale chyba tym razem coś jest nie tak… na około 20-30 m tracimy ciąg.
Pierwsza chwila – spadochronik się otwiera.
Druga chwila – za płasko idę?! Dobrać? Przeczekać? Jeszcze jest czas…
Trzecia chwila – to chyba nie to, oddaję drążek od siebie.
Czwarta chwila – stery już nie działają, szybowiec leci stromo do ziemi, zaczyna kręcić w lewo.
Żeby tylko uderzyć skrzydłem, skrzydłem najpierw - może choć trochę przejmie energię – myślę szybko – Dać prawą nogę, zrobić ześlizg??? W tej konfiguracji (50°-60° kąt pochylenia) już tylko ciągnę drążek na siebie. Brakuje wysokości na wyprowadzenie, trzeba minimalizować straty.
Tak głupio. Co będzie najpierw ból czy ciemność? Nie mamy szans… A jednak się udaje - pierwsze uderza skrzydło, potem dziób, zero przemieszczenia po murawie lotniska. Całkowita absorbcja energii przez konstrukcję.
Nie tracę przytomności, uczeń też przytomny, nie krwawi, rusza palcami, ciągle utrzymujemy kontakt słowny. Pierwszy „self-check” nie wykazał żadnych urazów. Stopy ruchliwe, miednica przy mikroruchach bez objawów pourazowych, to samo z karkiem. Nic wewnątrz nie pulsuje, to chyba dobrze. „Siedzimy” w pasach i czekamy na nadbiegających.
Dopóki nie byli na tyle blisko, że widzieli nasze twarze sprawiali wrażenie jakby żaden nie chciał dobiec pierwszy… nie dziwię się. Rozmawialiśmy sam już nie wiem o czym, chyba nawet zaczęliśmy żartować. Żyjemy!!! Zanim ratownicy przełożyli nas do karetek zdążyłem wysłać sms-a , że jednak się spóźnię na ten obiad…
Drugie urodziny.
Był czas na przemyślenia, wstyd. Potem analizy i czas na podzielenie się w klubowym gronie szybowników podczas dedykowanego spotkania w formie retrospekcji, i chyba też jako katharsis.
Wnioski:
- Radio – powinno dziać. W razie przerywanego ciągu wiesz o tym wcześniej zanim się domyślisz, masz INFORMACJĘ.
- Start za wyciągarką. Generalnie dynamiczny, zawsze szybki nabór wysokości. Lepszy niż mizerna faza wznoszenia za samolotem np. nad ogrodzeniem, gdzie za miedzą nie ma możliwości lądowania, a instruktor odlicza sekundy do momentu, w którym w razie czego będzie mógł wykonać bezpieczny manewr do lądowania.
W moim przypadku problemem była chwila zawahania w ocenie sytuacji. Wierzę , że zaraz po szkoleniu podstawowym, zareagowałbym bezwarunkowo: oddał drążek, wyczepił, a po wylądowaniu dopiero pomyślał co się stało. Wykonałem ponad 550 startów za wyciągarką i w tym czasie zerwałem linę trzy razy. TRZASK! – urwanie liny. Zawsze reakcja była bez zawahania - jak na rozkaz. Związany z zerwaniem gwałtowny przyrost momentu i efekt dźwiękowy nie da się pomylić z niczym innym.
W opisywanej sytuacji było inaczej. Niespodziewane zdjęcie obrotów (ćwiczenie sytuacji niebezpiecznych nie było celem tego lotu) według mnie to bardziej niebezpieczny przypadek niż zerwanie liny - ze względu na łagodny charakter przebiegu. Możesz nie zdawać sobie sprawy co się dzieje, a jak się zorientujesz jest za późno na reakcję.
NIE MYŚL! - trzeba skutecznie zareagować, tak samo jak przy zerwaniu i cały czas być czujnym! Wyuczona, NATYCHMIASTOWA REAKCJA to jedyny sposób na ratunek.
Dobre rady:
- słuchawki dla wyciągarkowego – jestem za ich stosowaniem.
- separacja częstotliwości – właśnie dzieje się, były czasy że słychać było komendy z innych lotnisk. W tym wypadku wyciągarkowy usłyszał „Stop! Stop! Stop!”. Ta komenda nie padła jednak na naszym lotnisku.
- Sytuacje awaryjne – moim zdaniem należałoby pokazywać obie wersje przerwanego startu; ze zdjęciem gazu oraz z wyczepieniem przez instruktora (symulacja zerwania liny). Niech uczeń ma szanse zareagować i poznać obie sytuacje.
P.S.
Po wypadku odbyłem na własne życzenie loty z kilkoma instruktorami z różnych ośrodków w różnych lokalizacjach za wyciągarką, samolotem, również na akrobację w ramach wymiany doświadczeń za co wszystkim dziękuję.
Ukłony dla konstruktorów SZD-9 Bocian za kabinę, która uratowała niejedną załogę.
Podziękowania należą się również członkom PKBWL prowadzącym sprawę (piloci i instruktorzy szybowcowi) za koleżeńskie porady po fachu.
Autor: Instruktor szybowcowy, nalot ca. 900 h TOT, 300 h INSTR, ponad 550 startów za wyciągarką.
Dziękujemy wszystkim za dotychczasowe zgłoszenia. Są one ważnym elementem budowania bezpieczeństwa lotniczego i umożliwiają uczenie się na błędach popełnianych przez innych. Doceniając trud włożony w napisanie artykułu, osoby, których teksty zostaną opublikowane na naszym portalu, będą honorowane specjalną koszulką „Aviation Safety Promoter”.
Komentarze