Przejdź do treści
Źródło artykułu

Doświadczyłem, przeżyłem, opisałem: "Prawdziwy kłopot..."

W dzisiejszym odcinku cyklu „Doświadczyłem, przeżyłem, opisałem…” po raz kolejny zapraszamy do lektury spisanych przed śmiercią wspomnień Piotra Jędrysika, pilota instruktora oraz szybownika. Urodzony w 1939 r. w Kowlu (obecnie Ukraina) lotnik zmarł w listopadzie 2018 r. w Gdańsku. Opisane historie przybliżają niuanse funkcjonowania lotnictwa w czasach PRL, ale też bardziej współczesnych.


Prawdziwy kłopot – na koniec

Zdarzył mi się kłopot, nie mający  nic wspólnego z żadną przygodą, a wynikający z chaotycznego i bezsensownego działania paru osób. Mój niewielki błąd w ocenie sytuacji, który nie powinien prowadzić do żadnych konsekwencji zainicjował szereg bezsensownych działań paru ludzi, które omal nie doprowadziły do tragedii. Piszę to, aby w końcu wyczerpać temat „moje kłopoty i błędy” i w tym temacie niczego nie pominąć.  

A inne rzeczy – przecież jest i złota odznaka szybowcowa, diamenty, zawody samolotowe z dobrym wynikiem?  Jakoś opisanie tego mało mnie interesuje (jest 21 dzień listopada 2018, wiem, że jestem nieuleczalnie chory ) i na to nie mam siły...

Dnia, którego na podstawie mojego dziennika lotów nie potrafiłem ustalić, w początkowych latach XXI wieku wyszedłem na loty w Lesznie. Najpierw wykonałem loty sprawdzające uczniowi szybowcowemu i dopuściłem go do wykonania lotów samodzielnych (na moją zgubę). Leciał dość przeciętnie, ale nie można było przewidzieć, że znajdzie się wkrótce w sytuacji, kiedy potrzebne będzie zmobilizowanie minimum inteligencji.

Potem przesiadłem się na Wilgę, aby wyholować kilka szybowców nad lotnisko. W tych dniach z Leszna holowano kilka szybowców na inne lotniska i nie było wolnych lin. W końcu szef wyszkolenia Andrzej Ciechoński dał mi jedyne, co pozostało: wypiętą ze zdekompletowanego „dwuholu” linę o długości 60m. Normalnie tak długich lin nie używa się do startu pojedynczych szybowców – to zbyt kłopotliwe - no ale na bezrybiu...

Podejście do lądowania z liną było przez drogę leżącą na północ od lotniska Droga zaopatrzona w znaki ostrzegawcze ”nisko lecące samoloty”. Więc przy którymś locie podchodzę do lądowania i widzę, że pod samolot pcha się biały maluch, ten symbol gierkowskiego partactwa. Moja wysokość to ok. 50 m, więc lina powinna przejść bezpiecznie nad maluchem (Lina wleczona za samolotem tworzy kąt 30 do 45 stopni  do poziomu).

Dodałem nieco gazu, aby wysokości nie zmniejszać, ale po przekroczeniu drogi poczułem lekkie szarpnięcie, a więc może jednak ten maluch miał kontakt z liną.

Korzystając ze świetnej widzialności z Wilgi zobaczyłem, że maluch stoi na poboczu a jakaś tęga postać idzie, czy raczej biegnie, wzdłuż wschodniej granicy lotniska. Aby załagodzić sytuację od razu, po wylądowaniu podkołowałem tam., zawiadamiając kierownika lotów i wyłączyłem silnik. Stała tam już wściekła kobieta w białym swetrze, na oko po 60-ce i usta jej się nie zamykały. Że cieknie benzyna, że zaraz się zapalimy etc.

Miałem za sobą 7 lat pracy typu biznesowego i odkryłem wówczas u siebie niespodziewany dar zachowania spokoju wobec furiatów. Spokój pozwalał dotąd rozwiązywać problemy ze zdenerwowanymi klientami mojej firmy FESTO , lub ze śródziemnomorskimi kapitanami, klientami PRSu. Ostateczne, po kilku próbach przekonałam (chwilowo, jak się okazało), kobietę, żeby spokojnie w tym miejscu  zaczekała, aż odstawię samolot, bo to mój obowiązek, a ja zrekompensuję wszelkie szkody, jakie ona i mąż ponieśli i poniosą.

Zakołowałem na start, Andrzej chciał, abym z miejsca holował inny szybowiec (pewnie miał inny pomysł niż ja na rozwiązanie sytuacji). Nie doszło do tego, ponieważ wezwano mnie i samolot pod hangar. Tam przesiadłem się do samochodu i pojechaliśmy na drogę, gdzie czekał maluch z otwartym bagażnikiem i jego właściciel. Oczywiście, o żadnym pożarze nie mogło być mowy! Wyciekł płyn hamulcowy z plastikowego zbiorniczka, który był umieszczony w bagażniku (z przodu) i został przemieszczony przez końcówkę liny, która dostała się pod pokrywę bagażnika ze swojego plastikowego zamocowania.

Co za bezmyślny osioł - konstruktor tak ważną dla bezpieczeństwa rzecz jak zbiornik płynu hamulcowego umieścił w bagażniku, w którym przewożono jednocześnie całkiem duże i ciężkie obiekty!! W bagażniku znalazło się ok. 15 cm liny holowniczej wraz z końcowym kółkiem Lina została wyraźnie przecięta przez krawędzie otwierającego się bagażnika. Była już policja, całkiem rzeczowa i grzeczna.

Niestety po kilku minutach przybiegł chłopak ze startu i powiadomił właściciela, że „pańska żona uległa ciężkiemu wypadkowi”. W ten sposób zdarzenie zaczęło mieć wymiar tragedii – no bo jak może się zakończyć zderzenie człowieka z lądującym szybowcem zbudowanym z kompozytów?

Na starcie już karetka pogotowia zabiera kobietę. Wyjaśnienie przyczyny było nietrudne. Buzująca złością, jak stado dzikich psów, kobieta nie wytrzymała długo przy granicy lotniska. Wybrała się poprzez pas lądowania na start, a lądującego w tym czasie ucznia (tego samego, któremu robiłem wcześniej LS) wyraźnie sytuacja przerosła - zgłupiał i doszło do zderzenia. Nie był to uczeń wyszkolony przeze mnie, gdyby tak było musiałbym się do dzisiaj wstydzić.

Widok szybowca Junior nie nastrajał optymistycznie. W kompozytowym kesonie, który w tym miejscu w pobliżu kadłuba ma ok. 4 mm grubości, zieje wyrwa półmetrowa. Zważywszy, że  nosek profilu skrzydła ma w tym miejscu promień ok. 1,5 cm, co jeszcze wzmacniało strukturę, wielkość uszkodzenia zadziwiała. To było w danej sytuacji mniej istotne,  niż fakt, że skrzydło było na takiej wysokości, że gwarantowało co najmniej złamanie podudzia ofiary zderzenia. W wieku ofiary ponad 60 lat, to może być wyrok na całą resztę życia człowieka..

Następne dni zeszły mi na składaniu zeznań i likwidacji roszczeń (niewielkich - zresztą sam pilnowałem, aby raczej emerytowi dać więcej, niż wynikało z materialnych szkód, jako że ja nie byłem sprawcą zderzenia z szybowcem, ale jednak zapoczątkowałem ten nieszczęsny ciąg zdarzeń).

Następnego dnia już doszła plotka z Warszawy, że kobieta zmarła. W szpitalu, do którego zaraz pojechałem przewidując raczej smutne zakończenie, niespodzianka! Kobieta ma kości z żelaza (Jakaś rekompensata Opatrzności za niedostatek inteligencji? Przecież gdyby się rozejrzała się idąc lub biegnąc przez pas lądowania szybowców, to wystarczyło paść plackiem na trawę i byłaby całkiem bezpieczna ). Wielki czarny zaciek po uderzeniu, ale kość udowa cała!! W każdym razie rozstaliśmy się, po kolejnym spotkaniu, bez wzajemnych pretensji.

Zeznawałem przed policją i KBWL, którego przedstawicielem był, wobec możliwego tragicznego zakończenia, dr Maciej Lasek, osoba profesjonalna, sympatyczna i rzeczowa. Ostatecznie mój casus został załatwiony przez Zespół d.s. Bezpieczeństwa Aeroklubu, bo moje postępowanie nie miało takiej wagi, aby wymagało zaangażowania KBWL. Maciej Lasek zjawił się w Lesznie raczej w związku z warszawska plotką, że kobieta zmarła. Uczeń zaś, jak to uczeń, ponosił tylko częściową odpowiedzialność, bo całą poniósł kierownik lotów (Andrzej Frąckowiak, już niestety nie żyjący), praktycznie postawiony w sytuacji bez wyjścia (bo co robić, kiedy uczeń nagle całkowicie głupieje i jest zbyt sparaliżowany strachem, żeby zadziałać racjonalnie, a co najmniej postąpić według komendy podanej przez radio?


Dziękujemy wszystkim za dotychczasowe zgłoszenia. Są one ważnym elementem budowania bezpieczeństwa lotniczego i umożliwiają uczenie się na błędach popełnianych przez innych. Doceniając trud włożony w napisanie artykułu, osoby, których teksty zostaną opublikowane na naszym portalu, będą honorowane specjalną koszulką „Aviation Safety Promoter”.


 

FacebookTwitterWykop
Źródło artykułu

Nasze strony