Przejdź do treści
Źródło artykułu

Artur Trendak: „Wiatrakowiec nigdy nie spadnie jak kamień…”

O produkcji wiatrakowców i licznych zastosowaniach tych konstrukcji, zainteresowaniu nimi służb mundurowych, a także klimacie do prowadzenia działalności gospodarczej firm lotniczych w Polsce, z Arturem Trendakiem, właścicielem firmy Trendak, rozmawia Marcin Ziółek.

Artur Trendak: (ur. 1960 r. w Warszawie). Ukończył technikum lotnicze w Warszawie specjalność mechanik silników lotniczych. W latach 1982-84 studiował na Politechnice Warszawskiej na wydziale Mechanicznym Energetyki i Lotnictwa. W 1978 r. zdobył III klasę skoczka spadochronowego w Aeroklubie Warszawskim. W 2002 r. założył działalność gospodarczą w branży motoryzacyjnej. Dwa lat później rozpoczął produkcję drobnych części do wiatrakowców, a od 2006 r. w Jaktorowie wiatrakowców. W 2011 r. uzyskał uprawnienia pilota samolotów ultralekkich i wiatrakowców.

Marcin Ziółek: Zgodnie z informacjami zawartymi na stronie firmy, początkowo działała ona w sektorze motoryzacyjnym, a dopiero później rozpoczęła produkcję wiatrakowców…

Artur Trendak:
Na początku prowadziliśmy długoterminowy wynajem samochodów i zarządzanie flotą samochodową firmy Gillette,  a potem od 2004 r. zaczęliśmy powoli rozwijać projekty związane z wiatrakowcami. Na początku produkowaliśmy pojedyncze części do wiatrakowców budowanych we Francji, z czasem ilość produktów rosła. W 2006 kupiłem halę produkcyjną i produkcja została przeniesiona do Polski ze względu na niższe koszty. Po 2008 r. zacząłem zamykać inne branże i działalność firmy skupiła się właśnie głównie na wiatrakowcach.


MZ: Co skłoniło Pana do zainwestowania akurat w ten segment lotnictwa?

AT:
Przypadkiem spotkałem w Polsce konstruktora wiatrakowców Xenon z Francji, z którym potem nawiązaliśmy współpracę i wspólnie tutaj w Jaktorowie rozpoczęliśmy produkcję. Jednak jak to w spółkach bywa, później się rozstaliśmy. On rozpoczął działalność w Piotrkowie Trybunalskim, a ja dalej produkuję tutaj. Statystyki pokazywały, że sprzedaż samolotów maleje, a produkcja i sprzedaż wiatrakowców gwałtownie rośnie.

MZ: Jakimi cechami konstrukcje firmy Trendak różnią się od tych produkowanych przez konkurencję?

AT:
Najbardziej charakterystyczną cechą naszych produktów jest kabina, która jest samonośna, bowiem nie stosujemy ramy. Niewielu producentów stosuje taką technologię i to jest naszym głównym wyróżnikiem. Skorupa jest sztywna, a laminaty są tak dobrane, ułożone i policzone, żeby wytrzymywały obciążenia zadane na testach, które są oczywiście dużo wyższe od normalnych używanych w locie. Statek powietrzny jest wtedy lżejszy i sztywniejszy i bardziej niezawodny. Być może najnowszy niemiecki Cavalon jest też konstrukcją samonośną, jednak nie mam tutaj pewności.


MZ: Struktury z laminatów są bardzo wytrzymałe, jednak w przypadku uszkodzeń mogą być trudne do naprawy…

AT:
Wszystko zależy od tego w jakim miejscu są one uszkodzone i jeśli nastąpiło to w miejscu newralgicznym, czyli takim, które przenosi siły, to trzeba wymieniać całą kabinę. Z kolei, jeżeli jest to miejsce, które służy jako owiewka albo element estetyczny, to można to reperować i taki element nadal będzie spełniał swoje właściwości. 

MZ: Wiatrakowce nie zdobyły jeszcze popularności samolotów czy szybowców, jednak panuje opinia, iż są najbezpieczniejszymi statkami powietrznymi dostępnymi na rynku…

AT:
Opinie zaczynają się zmieniać, bowiem kiedyś wiatrakowce uznawane były za najbardziej niebezpieczne. Sama konstrukcja jest bardzo bezpieczna, podobnie jak założenia przyświecające budowie statków powietrznych tego typu. Jednak w przeszłości mnóstwo ludzi się zabijało na konstrukcjach własnoręcznie budowanych, dlatego, że oni uczyli się tego sami i eksperymentowali na sobie. Osiągi takich wiatrakowców były bardzo często niepoliczone. W tej chwili jest mnóstwo producentów, którzy posiadają certyfikaty i produkują konstrukcje zbadane i sprawdzone.

Sama maszyna w sobie jest bardzo bezpieczna, a jej konstrukcja opiera się na bazie wiropłata na podobieństwo nasionka liścia klonu, które nie spada na ziemie, ale wiruje i ten ruch wirowy zwalnia jego prędkość opadania. W wiatrakowcach wykorzystany jest właśnie proces autorotacji i dzięki temu nigdy nie spadnie on jak kamień. Samolot może zostać przeciągnięty i wpaść w korkociąg, a my cały czas wisimy pod wirnikiem, który nas trzyma i obraca się na zasadzie autorotacji. Nawet bez napędu wiatrakowiec nie ma możliwości, żeby spaść na ziemię.


Możemy opadać i jeżeli pilot nie będzie robił złych ruchów, czyli np. nie zanurkuje i nie będzie przeszkadzał w opadaniu, to krzywda mu się nie stanie. Wirnik posiada olbrzymią energię, którą nadajemy mu rozpędzając go jeszcze na ziemi. W czasie lotu on cały czas ją utrzymuje, dzięki czemu możemy ją wykorzystać podchodząc do lądowania na dowolnej powierzchni i podejść bardzo nisko ziemi. Tam można zatrzymać wiatrakowiec wykorzystując ruch wirnika, a potem opuścić go. Jeśli opuścimy go z pół metra to nie ma znaczenia co jest pod nami, bo zawsze bezpiecznie wylądujemy.

MZ: Jakich nowych rozwiązań i technologii możemy się spodziewać w segmencie wiatrakowców?

AT:
Cały czas szukamy rozwiązań, ale nie jest łatwo wymyśleć coś nowego. Robimy próby na silnikach elektrycznych i hybrydowych, na których rozwój będziemy próbowali otrzymać dofinasowanie unijne. Budujemy także większy wiatrakowiec i też pod projekt unijny. Co prawda jesteśmy przed przepisami, bowiem na świecie nie ma regulacji dla wiatrakowców cięższych niż 560 kg. Większe trzeba robić pod EASA, a Agencja nie zrobiła tych przepisów. 


MZ: A jakie ich cechy są najbardziej pożądane przez potencjalnych użytkowników?

AT:
Bardzo bogate wyposażenie co daje dużą wagę wiatrakowca, następnie duży zasięg lotu co znowu podnosi wagę wiatrakowca i zwiększa zużycie paliwa. Kolejne to duża prędkość przelotowa, co z kolei jest w konflikcie ze stale wzrastającą wagą wiatrakowca.

MZ: Segment wiatrakowców nie jest duży, jednak w ostatnich latach znacząco się on rozwinął, w tym w czasie kryzysu, który od 2008 r. panuje na  rynku general aviation…

AT:
Sprzedaż wiatrakowców mocno wzrosła w latach 2008-2009, kiedy popyt na samoloty spadał. Akurat tamtego kryzysu nie odczuliśmy, jako, że byliśmy nową firmą. Do tego bardzo dobrze wtedy prosperowały rynki amerykański i niemiecki. Wiatrakowce są towarem luksusowym i nie jest tak, że dużo ludzi je kupuje. Ale ci, którzy są w lotnictwie i mają pieniądze, ich nie stracili. Po prostu odłożyli na później inwestycje, także segment wiatrakowcowy ma tendencję wzrostową.


MZ: Skupmy się teraz na produkcji firmy Trendak. Na jakie rynki jest ona w głównej mierze skierowana?

AT:
Na świat ponieważ w Polsce nie ma jeszcze tylu klientów. W naszym kraju sprzedaliśmy łącznie 20 statków powietrznych. Początkowo było to 5% naszej produkcji, a potem maksymalnie osiągnęliśmy może 10%. Początkowo produkcja skierowana była głównie do odbiorcy prywatnego do latania rekreacyjnego, ale parę lat temu rozpoczęliśmy z powodzeniem pierwsze próby lotów ze skanerem i od tego czasu szukamy nowych profesjonalnych zastosowań.

MZ: Gdzie za granicą jest użytkowanych najwięcej Pańskich konstrukcji?

AT:
Jednostkowo w Niemczech, gdzie lata ich ponad 20, potem w USA, Australii i Chinach. Do wszystkich części wysyłamy z Polski. W Europie i w Chinach serwisujemy je sami, a np. w Stanach Zjednoczonych mamy przedstawiciela. W firmie prowadzimy szkolenia również dla mechaników, po których otrzymują uprawnienia do serwisu i drobnych napraw, a od naszych wyłącznych przedstawicieli wymagamy aby zatrudniali u siebie przynajmniej jednego mechanika do wykonywania serwisu.


MZ: Wiatrakowce odznaczają się niestandardowymi właściwościami, które z kolei wpływają na duży zakres ich zastosowań. Jakie są najbardziej nietypowe z nich?

AT:
Np. skanowanie terenu, czym obecnie i my również się zajmujemy, bowiem wykonujemy loty nad liniami wysokich napięcia i gazowymi. Co do nietypowych właściwości, to np. jeden z farmerów w Norwegii wykorzystuje wiatrakowiec do zaganiania reniferów do zagród. Z kolei w RPA na farmie przy granicy z Botswaną, inny korzysta z naszej konstrukcji do tropienia złodziei, którzy przepędzają jego bydło na drugą stronę granicy. I robi to z bardzo dobrym skutkiem. Dodatkowo, policja z Burkina Faso kupiła od nas pięć wiatrakowców celem wykonywania misji patrolowych. Na naszych wiatrakowcach wykonujemy opryski ochronne dla lasów państwowych i również introdukcje trichogrammy w rolnictwie, czyli biologiczną ochronę roślin, a w szczególności kukurydzy.

Wiatrakowce były również używane do liczenia łosi w naszych lasach, z zamontowanym skanerem i kamerami używamy ich do przygotowania dokładnych map geodezyjnych terenu również w 3D. W Niemczech lataliśmy nad hałdami kopalni żeby zmierzyć urobek.

MZ: W nie tak odległym czasie zakupem wiatrakowców były zainteresowane polskie służby mundurowe. Dlaczego nie doszło do transakcji?

AT:
Służby tak, ale władza tych służb nie. Mieliśmy wiele prezentacji, w tym dla Policji i Straży Granicznej. Wszyscy, którzy latali z nami twierdzili, że to jest bardzo pomocne narzędzie. Patrol granicy to już w ogóle rewelacja, bo samochody posiadają ograniczenia, zwłaszcza w lasach. Na samochodach zamontowane są kamery na podczerwień, które wykrywają ruch i ciepło człowieka, tylko nie mają wszędzie dostępu. My też na wiatrakowcu zamontowaliśmy taką kamerę, co prawda prosty model, ale możemy też taki, który z paru kilometrów wskaże potencjał cieplny człowieka. A będąc w powietrzu i przemieszczając się z dużą prędkością zakres możliwości jest olbrzymi. Do patrolowania granic wiatrakowiec jest dużo lepszy niż śmigłowiec.


Niestety dowództwo służb twierdzi, że są one nieprzydatne, jednak sami policjanci biorący udział w akcjach bardzo sobie zachwalają ich zalety. Strażacy też co najmniej dwa razy latali na naszym sprzęcie na akcję znicz, a w tym sezonie jeden wiatrakowiec patrolował Wisłę szukając topielca. Powszechnie wiadomo, że jest on przydatny i coraz częściej jest wzywany. Jest też wykorzystywany do poszukiwania zaginionych ludzi w lasach.

Zainteresowane naszym sprzętem były też Lasy Państwowe, które zgodnie z prawem jako jedyne mogą zlecać opryski chemiczne lasów, co w rolnictwie jest zakazane. Ciągnikiem nie da się tego zrobić, a wiatrakowiec wleci wszędzie. Wykonywaliśmy opryski w lasach i wyniki były bardzo dobre. Ale Lasy Państwowe mają inne oczekiwania, których nie możemy spełnić. Nie jesteśmy olbrzymią firmą, która może mieć setki wolnych wiatrakowców pod usługi. Ja buduję pod zamówienie, a nie na magazyn. A Lasy Państwowe właśnie chciały, żebym trzymał wiatrakowiec wraz z osprzętem i czekał na ich zlecenie. Nas nie stać na to. Mogę im sprzedać i wyszkolić ludzi, ale nie mogę trzymać wiatrakowca na ich potrzeby dwa razy w roku jak jest sezon.

Akurat Lasy Państwowe ze wszystkich służb mundurowych są najbogatsze i stać je, żeby kupić wiatrakowiec. Nie muszą się nikogo pytać, ani nie muszą walczyć o dofinansowanie. Lasy Państwowe bardzo dobrze prosperują, ale to jest ich polityka.

MZ: Porozmawiajmy teraz o strukturze zakładów w Jaktorowie. Ile obecnie osób jest w nich zatrudnionych?

AT:
Obecnie zatrudniam 25 osób. Jest to stała liczba, ale nie ma takiego wymogu w certyfikacie, że musi to być akurat tyle. Jest ona podyktowana ilością zamówień i przy tym stanie osobowym mogę ich wykonać więcej. 



MZ: Niektórzy z polskich przedsiębiorców z którymi rozmawiałem akcentowali trudności związane ze współpracą z Urzędem Lotnictwa Cywilnego. Jakie Pan ma doświadczenie w tym względzie - Urząd pomaga?

AT:
Współpraca układać się układa, tylko w tempie gorzej niż żółwim. Przykładowo, pierwszy certyfikat zrobiliśmy w Niemczech, a potem dopiero w Polsce. Równolegle zwróciłem się do dwóch urzędów z pytaniem ile czasu to potrwa. Niemcy odpowiedzieli, że pół roku, a polski urząd, że rok.

No więc w takim wypadku zdecydowałem się na Niemcy bo zależało nam, żeby jak najszybciej rozpocząć sprzedaż produktu certyfikowanego. Jednak ostatecznie zajęło to rok i trzy miesiące, czyli wydłużyło się sporo. Mając niemiecki certyfikat robiłem w Polsce jego uznanie, czyli nie był to proces od zera, a i tak zajął aż trzy lata.

Teraz mam już nowy model i znowu muszę starać się o zatwierdzenie, ale w międzyczasie otrzymałem certyfikat producenta. I mając go znowu zwracam się do ULC mówiąc, że mam nowy produkt, którego 60-70% podzespołów jest ta sama i chcę uzyskać certyfikat typu. No i ręce mi opadły bo od trzech miesięcy nic się nie dzieje. Specjaliści z ULC nie znają się na wiatrakowcach bo nawet nie ma nawet odpowiednich przepisów, a oni wszystko przekładają na śmigłowiec. My śmigłowcem nie jesteśmy, tu działają inne siły. Oni tam starają się rozumieć, ale idzie to bardzo wolno. W związku z tym przerwałem proces i przeszedłem do niemieckiego nadzoru.

Ale inspektorzy z ULC z którymi współpracuję są mili, uprzejmi i profesjonalni, nie robią mi problemów, jednak cała instytucja jest betonowa.



MZ: I na koniec proszę przedstawić wizję i plany rozwojowe zakładów?

AT: Jestem właścicielem lądowiska w Baranowie, ale tam blokują nas lokalni mieszkańcy, którzy nie chcą żebyśmy się rozwinęli ponieważ przeszkadza im hałas. Tam jest duża działka i chcielibyśmy się rozszerzyć na samoloty, ale dopóki nie dostaniemy zezwolenia na założenie lądowiska to nie ma na to szans. Kilku mieszkańcom przeszkadza moja działalność w Baranowie i starają się poruszyć wszystkie możliwe instytucje żeby ją uniemożliwić. Nie interesuje ich możliwości rozwoju dla gminy i możliwości zatrudnienia dla lokalnej ludności, zatrudniam obecnie 5 osób z Baranowa w sąsiedniej miejscowości Jaktorów Kolonia, a gdybym mógł rozwinąć działalność na lądowisku to znacznie większa liczba mieszkańców znalazła by u mnie pracę.

MZ: Dziękuję za rozmowę i życzę powodzenia.

AT:
Dziękuję.

FacebookTwitterWykop
Źródło artykułu

Nasze strony