Wielka wyprawa rajdowa na Litwę 2014
Zeznanie przedpodatkowe upadłego pilota z rajdu na Litwę 2014
Poproszono mnie o napisanie kilku krótkich słów, które mają oddać to co pozostało po lotniczym wypadzie sekcji samolotowej Aeroklubu Warszawskiego w słoneczny kwietniowy weekend. Zbieram myśli cały poniedziałek i jak tu je pozbierać skoro jest ich nadmiar a i PITY jeszcze nie zrobione, zastanawiam się czy wszystkie zostaną upublicznione przez naszego naczelnego cenzora redaktora Biis pilota najstarszego stażem P. Tadeusza Dunowskiego.
A zaczęło to się tak:
W piątek rano o godz. 9:00, gotowość do odbycia rajdowego szaleństwa zgłosiło 12 załóg, załóg cudownych latających aparatów wszelakiej maści, od tych najlżejszych po te wypasione, wyposażone w TV sat, radary, skóry i dekodery wszystkie lśniące i pachnące, gotowe aby przyjąć na pokład nasze piękne wylaszczone aeroklubowe i obce Panie Pilot o objętości małego stada tzn. 5 szt. Niestety z powodów od Nas niezależnych start nasz najjaśniejszy dowódca pilot etc. P. Marek Tybura (chyba się nie zaśliniłem) przesunął na godzinę 11:00, a to przez latające w strefach efoki 16 i migole 29. O godz. 9:00 zulu doszło jednak do startu i jako pierwsze lotnisko już tradycyjnie wybrano Suwałki EPSU, tam szybkie siusiu, plan lotu, kanapka w rękach najokrąglejszych i fru w dalszą drogę przez VABER na Litwę.
Suwałki samolotów po horyzont
Niestety z racji opóźnienia przez te straszne efoki 16 dowództwo naszej eskadry zrezygnowało z napadu na Druskiennickie borowiny, zjeżdżalnie, sauny i zadecydowało o bezpośrednim locie do Rudiszek EYRD. Lądowanie przy pięknej pogodzie przebiegło wyjątkowo sprawnie bez zbędnych holdingów, a to za sprawą rozbieżności w prędkości naszych maszyn.
Tradycją już jest powitanie zacnych gospodarzy, Tereni Marcinkiewicz i Tadeusza Sołowieja, tym razem jednak było jeszcze coś więcej, otóż każdy z Nas musiał karnie wchłonąć po kieliszku specyfiku nalewanego z ruchomej ogromnej butli, który serwowała w podpisanych kieliszkach (1. Dla pilota, 2. Dla członka, 3. Dla Najzacniejszego). Ratunkiem był kiszony ogór i przepyszne litewskie dodatki.
Teresa (z lewej z Anią)
Był to dopiero zadatek tego, co miało się wydarzyć. Po zakwaterowaniu zaproszono nas do okazałego obiektu, w którym zastaliśmy suto zastawiony stół, a wierzcie mi było w czym przebierać: sałatki różne różniste, kolorowe i smakowe, śledzie i śledziki, krojone wędzone uszka, szaszłyki, łosoś w różnej formie - jednym słowem dzikie węże. Po takim posiłku pozostało Nam tylko moczyć w specjalnie przygotowanych baliach, z wodą gorącą i zimną, nasze nadwyrężone jedzeniem ciała i odparować potem wszystko w saunie. Bosko.
Bosko
Wczesnym porankiem dnia następnego zgromadzono Nas w jadłodajni celem uzupełnienia niedoborów w witaminach, a zaraz potem tankowanie briefing i start do odległej znajdującej się przy Łotewskiej granicy Birżaj. Na lotnisku powitała nas Pani pilot i lotniczy orzecznik onegdaj jedyny na Litwie - dyrektor tamtejszego aeroklubu. (Ładnie tańczy to należy jeszcze dodać, bo widziałem na własne oczy). Po krótkim posiłku regeneracyjnym zwiedzanie hangaru, a w hangarze latające cuda, wspólne foto na tle samolotów i start do Utenas EYUI.
Pani Dyrektor opowiada dzieje Aeroklubu Birżai
( nazwa miejscowości ma związek z piwem i znanym browarem)
Pamiątkowe zdjęcie w Aeroklubu Birżai
I ten odcinek trasy uznaję za najpiękniejszy, krajobraz rodem z naszych Mazur, setki oczek wodnych skąpanych w kwietniowym słońcu, piękne, cudowne itd. itp. Na lotnisku suto zastawionym stołem powitali nas piloci tamtejszego aeroklubu. Po degustacji rozpoczęły się pokazy lotów wszystkiego co lata, na mnie natomiast jak zwykle zrobił największe wrażenie aeroklubowy Husky ciągnący za sobą siwe dymy. Jeden z tamtejszych pilotów nie chciał być jednak gorszy i pod wpływem naszych krasawic dokonał na swoim wiśniowym Morane lekko naciągniętych figur, ale bez krytyki wszystko wyglądało bezpiecznie. Tak mu się to spodobało, że po odwiezieniu nas na kwatery musiał poprzepędzać miejscowe komary swoim Morane, których pojawieniem się najbardziej zaskoczony był właściciel pensjonatu nad jeziorem. Kolacja z lotniczą nutą udana, będzie co wspominać zimą przy kominku.
Lecimy
Ostatni dzień rajdu jak zwykle smutny, bo czas wśród przyjaciół spędzony najcenniejszy. Start, krótki lot do Rudiszek, obiad i pożegnanie z gospodarzami, smutne, ale za rok znów będzie wesoło. Tereniu i Tadziu dziękujemy. Briefing - omówienie pogody i start do ziem ojczystych, niestety w pogorszającej się pogodzie. Litwa pożegnała nas pełnym zachmurzeniem. Wszyscy dotarli bezpiecznie na rodzime EPBC. Podziękowania dla naszych mentorów, Tadeusza Dunowskiego i naczelnego dowódcy i organizatora w jednej osobie, który cały czas ma pieczę i czuwa aby nikomu nic się nie stało - Marka Tybury. Czekamy na więcej, bo sezon przed nami.
„Andrzej Wędrowniczek” Andrzej Nastaziak
Komentarze