Relacja z motolotniowego rajdu pilotów AP do Włoch
Jak spędzić długi weekend związany ze świętem Bożego Ciała? Na to pytanie ciekawą odpowiedź znalazło pięciu polskich motolotniarzy (wśród nich jedna pani pilot) Aeroklubu Polskiego. Postanowili oni polecieć motolotniami nad Morze Adriatyckie. A jak postanowili, tak zrobili.
Na majową wyprawę do Włoch wybrali się: pil. Agnieszka Jurkiewicz, pil. Przemysław Jurkiewicz, pil. Marcin Szczepański, pil. Ryszard Włodarczak oraz pil. Piotr Pieszyński.
Jeden z członków wyprawy wyleciał w środę 25 maja rano, a pozostali tego samego dnia wczesnym popołudniem. Różne godziny wylotu sprawiły, że cała ekipa spotkała się dopiero w Słowenii, u podnóża Alp.
Piloci wspólnie dolecieli do włoskiego miasta Triest. Tam po jednodniowym rozkoszowaniu się słońcem Italii i kąpielą w morzu, wybrali się w drogę powrotną. Jako, że przelot miał luźną formę rekreacji turystycznej uczestnicy wyprawy wykorzystali sposobność podziwiania z góry jeziora Balaton, rzeki Dunaj czy odwiedzin przyjaciół z Węgierskiej Mikrolotowej Reprezentacji Kraju. Ekipa odwiedziła też producentów ultralekkich statków powietrznych: słoweńską firmę Pipistrel i słowackich samolotów Eurofox.
Pogoda przez cały czas trwania wyprawy; nie licząc kilku epizodów, wręcz rozpieszczała pilotów. Widoki alpejskich ośnieżonych szczytów zapierały dech w piersiach.
Piloci przelecieli ponad dwa tysiące kilometrów w niespełna pięć dni. Po drodze odwiedzili siedem państw. Oprócz niezapomnianych wrażeń zdobyli wiele cennych doświadczeń.
Wszyscy zgodnie przyznali, że warto propagować taki rodzaj turystyki lotniczej.
Zapraszamy do lektury relacji z motolotniowego rajdu pilotów AP do Włoch:
"To co fajne szybko się kończy, cztery i pół dnia naszego rajdu minęło błyskawicznie. Po drodze nie zawsze była sposobność żeby napisać kilka słów i wrzucić jakieś zdjęcia. Dziś po szczęśliwym powrocie do domu przedstawiamy małe podsumowanie. My czyli Agnieszka, Rysiu, Marcin i Przemek wylecieliśmy w trzy motolotnie w środę o godzinie 17.00 z Torunia i na wieczór byłyśmy we Frydlancie (Czechy). Tam założyliśmy obozowisko i przy wieczornym piwku planowaliśmy kolejne etapy. Poranne mgły i grube zachmurzenie przykrywające całe wschodnie Czechy przesunęły wylot z godziny piątej na trzynastą. Startując w słabych, ale już bezpiecznych warunkach musieliśmy nadrobić trochę drogi klucząc dolinami przez pagórkowate Czechy. Goniliśmy Piotra, który wyrwał się w środę rano i buszował gdzieś po Słowacji i Węgrzech.
(fot. Agnieszka Jurkiewicz)
Do Fertőszentmiklós dolatujemy w pięknym słońcu z temperaturą ok. 30 stopni. Szybko zjadamy obiad w lotniskowej restauracji i tankujemy maszyny żeby wyruszyć jak najszybciej w kierunku Słowenii. W miejscowości Ptuj czeka już na nas Piotrek, szybkie przywitanie i decyzja – lecimy do Triestu.
Im dalej przemieszczamy się na południowy zachód tym górki coraz wyższe. Wiaterek nie pomaga ani nie przeszkadza, a wzdłuż naszej trasy nad Austrią rozbudowują się chmury kłębiaste które przemieszczają się powolnie w naszym kierunku racząc nas kilkoma kroplami deszczu i przepiękną panoramą Alp. Szybkie przywitanie z Triestem i lądujemy na lotnisku „widmo” w Prosecco.
(fot. Agnieszka Jurkiewicz)
Nie licząc pionowzlotów, motolotnie są chyba jedynymi urządzeniami latającymi, które dadzą radę bezpiecznie wylądować i wystartować z tego miejsca. Wysoka trawa z poukrywanymi pachołkami wyznaczającymi, niegdyś użytkowany, pas kryje wiele niespodzianek. Kotwiczymy lotnie przy płocie jednostki wojskowej i udajemy się na rozpoznanie. Natrafiając tuż za miedzą lotniska na bar, jesteśmy zmuszeni do zaniechania dalszej eksploracji. Dzielimy się wrażeniami z przelotu nie zauważając upływu czasu. Po rundzie taksówkami przez Triest lądujemy z powrotem pod motolotniami rozbijając namioty. Znalezienie hotelu w mieście o 2 w nocy jest niemożliwe. Piątkowe przedpołudnie jest przeznaczone na zwiedzanie, a ukoronowaniem naszej podróży jest kąpiel w Adriatyku. Do godziny 15 oddajemy się przyjemnościom nie myśląc o lataniu. Węgierskiego paliwa mamy jeszcze gdzieś na godzinę lotu i obawiając się startu decydujemy się zatankować w oddalonej o 20 minut lotu Ajdovscinie.
Po rundzie honorowej dookoła Triestu lądujemy w LJAJ. Tam z pomocą miejscowych pilotów szybko tankujemy się po korek. Jest to jedyny punkt na naszej trasie gdzie musimy wozić paliwo w kanistrach. Wszędzie indziej tankujemy paliwo do motolotni bezpośrednio z dystrybutora – tak to można sobie latać po Europie… Góry znów zaskakują przepięknymi widokami, a wiaterek skraca czas przelotu o dobre pół godziny. Z ominięciem Chorwacji lecimy do Nagykanizsa gdzie mieszka nasz wieloletni przyjaciel – motolotniarz Vince Ferinc. Wita nas z rodziną i przyjaciółmi zapewniając przesympatyczne towarzystwo i pełną opiekę.
(fot. Agnieszka Jurkiewicz)
W sobotę w leniwym tempie zbieramy się do odlotu nad jezioro Balaton. Omijając strefę wojskową lecimy w zwartej formacji pstrykając dziesiątki zdjęć. Rajd wzdłuż wybrzeża jeziora kończymy na prywatnym lądowisku koło Siofok, gdzie wita nas jego właściciel. Zwiedzając lądowisko podziwiamy nie tylko kolekcje samolotów. Kolejny skok wykonujemy do Nitry na Słowacji, gdzie opróżniamy w lotniskowej knajpie zapas parówek i kofoli. Odpoczywając w cieniu naszych kolorowych skrzydeł patrzymy jak wiatr przybiera na sile. I bardzo dobrze, bo wieje w stronę domu.
Tym razem nie lądujemy w Czechach tylko śmigamy bezpośredni do Rybnika. W Rybniku jesteśmy ok 20 ale spodziewając się nocnych burz wolimy przeskoczyć do Gliwic, gdzie będziemy mogli zahangarować motolotnie i wyspać się porządnie w hotelu. Dzięki uprzejmości dyrektora to pierwsze udaje się nam bez problemu, natomiast wyspać się w zieloną noc nie ma sensu i też za specjalnie się nie da. Dookoła słychać „glorie glorie alleluja… „ ale to opowieść tylko dla wtajemniczonych. W niedzielę spacerkiem dochodzimy na lotnisko i spotykamy Tomka, który zerwał się z łóżka z samego rana, żeby pomóc w otwarciu pancernych wrót gliwickiego hangaru i tankowaniu. Dalej lecimy do Szadku, gdzie wspólną wycieczkę zakończy Piotr. Po drodze lekko pada, ale wiatr ciągle w ogon i kilometry uciekają błyskawicznie. Na miejscu wita nas Jacek, robimy kilka pamiątkowych zdjęć i dolatujemy na północ. Przed Toruniem odłączamy się od Marcina i Ryśka, którzy mają do domu jeszcze ok 90 km. Wyciągając z motolotni ciasno poupychane tobołki dostajemy wiadomość, że wszyscy bezpiecznie wylądowali. W tym momencie nie kryjąc zadowolenia możemy uznać rajd za zakończony. Z pewnością utkwi w naszych sercach na długo, a wszystkie śmieszne momenty będziemy wspominać przy każdej okazji, a tych, zapewniam wszystkich, było bez liku.
(fot. Agnieszka Jurkiewicz)
Pisząc te słowa już myślę gdzie wybierzemy się następnym razem. Mam nadzieję, że ten wylot rozbudzi ochotę nie tylko w nas, ale i w innych motolotniarzach lub tych, którzy dopiero planują rozpocząć swoja przygodę lotniczą, do podróżowania motolotnią w jeszcze bardziej odległe miejsca na ziemi.
Nasz wylot w liczbach:
Udział wzięło 5 osób na 4 motolotniach
Wyprawa trwała 4,5 dnia
Przelecieliśmy ponad 2400 km w czasie ok 22 h lotu
Trasa wiodła przez 6 państw
Lądowaliśmy na 14 lotniskach, choć Piotrek przekroczył 20.
Każda motolotnia spaliła ok 220 litrów paliwa
Zrobiliśmy 5000 zdjęć
1 uczestnik poleciał w lakierkach"
Agnieszka Jurkiewicz
Więcej zdjęć dostępnych jest na profilu Motolotnia Mikrolot
Komentarze