Przejdź do treści
Źródło artykułu

Pożarniczy Dromader strzeże podczęstochowskich lasów

Stali bywalcy Aeroklubu Częstochowskiego z pewnością zauważyli nową maszynę parkującą na fragmencie płyty lotniska tuż przed hangarami. Żółty PZL M18B Dromader to nie nowy nabytek Aeroklubu Częstochowskiego, a własność Lasów Państwowych służąca do gaszenia pożarów. Aż do później jesieni maszyna, wraz załogą, będzie pełniła dyżur na lotnisku w Rudnikach.

Pogoda za oknem na szczęście nie sprzyja pożarom. Pojawiający się co kilka dni deszcz skutecznie nawilża leśną ściółkę. To, co martwi spragnionych weekendowego wypoczynku amatorów przyrody, cieszy strażaków i stacjonującą na rudnickim lotnisku załogę Dromadera. – Trochę w tym roku już gasiliśmy – zaznacza Wiesław Czech, pilot samolotu pożarniczego – Jesteśmy tu od początku kwietnia i około 12 godzin przy pożarach mamy już wylatane, choć najtrudniejszy czas dopiero przed nami – dodaje. Mimo deszczowej pogody, załoga czuwa na nasłuchu i od czasu do czasu wykonuje obowiązkowe patrole.

Przebazowanie Dromadera na lotnisko w Rudnikach to efekt m.in. sporej ilości ubiegłorocznych pożarów w regionie. Rozległe kompleksy leśne wokół Częstochowy kilka razy były poważnie zagrożone, więc Dromader Lasów Państwowych często gościł na podczęstochowskim lądowisku, gdzie uzupełniał zbiorniki na wodę służącą do zrzutów gaśniczych. Do akcji podrywany był z Leśnej Bazy Lotniczej w Rybniku. W tym roku na stałe przebywa w Rudnikach. Tu jest zaopatrywany i w paliwo i w wodę, a to pozwala na szybszą reakcję i niemal natychmiastowe dotarcie do miejsca pożaru.

Załoga Dromadera składa się z pilota i mechanika. Panowie mają do dyspozycji przytulne pomieszczenie w jednym z aeroklubowych budynków. Ale o wypoczynku nie ma mowy. Tu wyczuwa się atmosferę ciągłego wyczekiwania. 30 metrów dalej stoi gotowa do lotu charakterystyczna jednomiejscowa maszyna. Wystarczy chwila i jego gwiazdowy silnik w razie potrzeby obudzi się do ciężkiej pracy. Na biurku nieustannie skrzecząca radiostacja sprzęgnięta z zainstalowanymi na dachu antenami. Trwa nasłuch. Na ścianie wisi lotnicza mapa podzielona na sektory, obejmująca region śląski. Skąd wiadomo, że się pali i gdzie? – Dyżurny z regionalnej Dyrekcji Lasów Państwowych w Katowicach podaje nam informację przez radio. Określa koordynat, np. HY 55. Pionowo litery, poziomo cyfry. Taki kwadracik na mapie odpowiada 16 km2 w rzeczywistości. Wcześniej dyżurny w Katowicach odbiera wiadomość z wież obserwacyjnych, w których, od zmierzchu do świtu, w sezonie pożarowym prowadzone są dyżury. Zdarza się, że i my z powietrza wypatrzymy zarzewie ognia – tłumaczy Wiesław Czech. Zadysponowani na miejsce powietrzni strażacy mają za zadanie ocenić skalę zagrożenia i to na podstawie ich informacji podejmowane są bezpośrednie działania związane z próbą opanowania ognia na ziemi. Dopiero potem przystępują do zrzutów.

Od chwili zgłoszenia do poderwania samolotu w powietrze mija zaledwie kilka chwil. – Nie więcej niż siedem minut. W tym czasie odbywa się rozruch samolotu i napełnianie zbiorników wodą. Ta ostatnia czynność odbywa się pod wysokim ciśnieniem, więc zabranie na pokład 2500 litrów trwa raptem dwie minuty – dodaje Krzysztof Rawinis, pilot-mechanik.

PZL M18 Dromader to polska produkcja z lat 70-tych ubiegłego wieku oparta na licencji amerykańskiej firmy Rockwell. Jej protoplastą była maszyna S-2R Thrush Commander, choć wykorzystano z niej jedynie fragmenty kadłuba i skrzydeł. Reszta to rodzima myśl techniczna dostosowana przede wszystkim do pracy w rolnictwie. Wraz ze zmianami w polskiej gospodarce ta funkcja samolotu odeszła do lamusa, za to okazał się on doskonałym sprzętem gaśniczym. – Nasz egzemplarz pochodzi z pierwszego roku produkcji – 1978. Mogę się o nim wypowiadać w samych superlatywach – mówi Krzysztof Rawinis. – Wiele z tych maszyn gasi płonące lasy w Kanadzie i Stanach Zjednoczonych. Tam są bardzo cenione.

Gaszenie pożarów to zadanie trudne. A robienie tego z powietrza to już prawdziwe ekstremum. Samolot porusza się z prędkością 200 km/h, leci 30 m nad ziemią, wokół ogień i dym. W takich warunkach trzeba precyzyjnie zrzucić wodna bombę wprost na płonącą łąkę czy las. Niecelne podejścia nie wchodzą w grę – powrót po kolejną partię wody trwa, a w tym czasie ogień może zająć kolejne połacie. Tu nie ma miejsca na pomyłki. Dlatego do załóg samolotów gaśniczych rekrutowania są najlepsi z najlepszych. Doskonale wyszkoleni, zawsze gotowi do startu i obdarzeni stalowymi nerwami. – Najgorsze są linie wysokiego napięcia. Znajdują się akurat na wysokości, na której operujemy. A wiele z nich przebiega właśnie przez tereny leśne. Podczas szkoleń uczymy się ich wypatrywać. Do tego dochodzą umiejętności zrzutu przy silnym wietrze, czy unikanie dymu. 110% koncentracji i oczy dookoła głowy – tłumaczy pilot Dromadera.

Regionalna Dyrekcja Lasów Państwowych w Katowicach ma do dyspozycji 3 samoloty gaśnicze typu Dromader oraz 3 śmigłowce Mi-2.

FacebookTwitterWykop
Źródło artykułu

Nasze strony