Przejdź do treści
Blog Sebastiana Kawy
Źródło artykułu

Blog Sebastiana Kawy: Oj, co to był za dzień

Już rano na lotnisku zjawili się żandarmi, piękne dziewczyny w kolorowych koszulkach, dużo, dużo ludzi w żółtych kamizelkach, w których pracuje się na drodze. I oczywiście, już wczoraj przyjechał król!!! Mieszka na tej samej wyspie, co największa królowa. Ale to dziwna królowa, bo nie rządzi, tylko reprezentuje. Czasem poczęstuje herbatką i przejedzie pięknym powozem, by ja widzieli poddani. Bo dawniej królowie, na tej wyspie to bardzo rządzili. Nawet jak się któremuś żona nie podobała, to ją kazał wsadzić do baszty i znajdował sobie nową. A ten król, reprezentuje FAI i rządzi, rządzi… Uwielbia pisać prawo, poprawiać prawo, a potem, gdy już nie wie czy to prawo, czy już lewo, to pisze nowe prawo. I bardzo lubi gadać. Za to nie lubi słuchać.

Potem wszyscy grzecznie po kolei, jak po lody kiedy jest gorąco, razem z kilkoma bardzo ważnymi panami, z poważnymi minami patrzyli na wagę i oceniali ile kto waży. To musiało być bardzo ważne. Przyjechali też panowie z wielkimi kamerami i cała Francja będzie oglądała film który nakręciłem. Pan zapowiadacz od pogody, bardzo chciał żeby była dobra pogoda i mówił, że przyjdzie, ale ona go nie posłuchała. I długo czekaliśmy na starcie. Zaprzyjaźniłem się z wieloma pilotami i ich córkami. Chciałem się zaprzyjaźnić też z takim pieskiem, jakiego miał szef, ale on mnie chciał zjeść!

Takich samych piesków było więcej i lepiej uważać, bo można się pomylić z którym się rozmawia. Niektóre mówią po francusku, inne po niemiecku. I nie wiadomo który chce polizać, a który chce zjeść.

Dzisiaj dla bezpieczeństwa zapiąłem się do spadochronu szefa, bo dziadek obiecał dla mnie spadochron, ale go jeszcze nie uszył.



I zaczęły się starty. Niektórym chyba bardzo spodobało się latanie na lince za samolotem, bo wracali na lotnisko po dwa razy. I ciągle lecieli nad ta samą górkę. Ale ta górka też dzisiaj nie lubiła pilotów, wszyscy musieli nisko latać u jej stóp. Ale w końcu wydrapali się na górę i wtedy król wziął do ręki berło, długo, długo liczył i potem powiedział GO! Co po polsku znaczy idźcie, a po rusku paszli won. I poszli. Tak my i poszli. Nie poczekali na nas, bośmy startowali na końcu, ale dogoniliśmy ich na górce baranka, a tam nie było baranka, tylko trochę kamieni. Oj z bliska pooglądaliśmy te kamienie. Razem z innymi szybowcami. Ale muszelek nie widziałem, choć szef mówił, ze te kamienie kiedyś były na dnie morza.


Potem polecieliśmy na parkur, co oznacza tor przeszkód dla koni, ale zamiast końmi skacze się szybowcami z kamienia na kamień. Dużo, dużo, dużo szybciej niż najlepsze konie na Wielkisj Pardubickiej gonitwie. Nawet Zuzia i Ola by tak nie potrafiły na Normie. I tam uciekliśmy trochę do przodu, nad jeziorko pod czerwoną górką, ale szef powiedział, że pod te chmury na zachodzie dalej nie poleci, bo dziadek miałby daleko jechać z przyczepą. To jeszcze nie były wyścigi, tylko rozgrzewka. Więc szef pokazał mi jeszcze trochę okolicy tam gdzie świeciło słońce i wróciliśmy prosto na wielką paradę. Ustroiliśmy się jak na Dzień flagi. Szef miał taka ładną nową flagę od Prezydenta i ja też dostałem swoją flagę od szefa.

Na tej paradzie wszyscy poszli na podium, a ja wdrapałem się na bambusa, żeby lepiej widzieć i chciała mnie stamtąd porwać Pani Prezydent Prowansji, ale dobrze, że mnie uratował dziadek, bo by mnie zagłaskała jak swojego pieska, yorka.

A jak już zagrała orkiestra bardzo ważną melodię, przy której wszyscy stali na baczność poszliśmy spróbować różnych pyszności. Niestety nie mieli mango, ale było dużo innych rzeczy. Mnie smakowały takie pomidorki zmienione w cukierki z dżemem i galaretką. Jutro polecę samolotem z filmowcami.

Więcej zdjęć oraz inne wpisy Sebastiana Kawy dostępne są tutaj

FacebookTwitterWykop
Źródło artykułu

Nasze strony