Przejdź do treści
BLOG - Piotr Lipiński
Źródło artykułu

B787 - "summer school"

W życiu są wzloty i upadki. Jeśli ich nie ma - znaczy, że nie żyjesz. Trzeba kochać swoje życie takim jakie jest i być przygotowanym na wszystko. Jak zawsze, łatwo powiedzieć - trudniej to zrobić.

Ostatnio ktoś mi powiedział, że przepowiedziałem upadek OLT, ponieważ w jednym z poprzednich odcinków napisałem, że obawiam się, że w tym roku może paść jeden z większych przewoźników na polskim rynku. Niestety tak się stało w tym przypadku i bardzo wielu znajomych nagle znalazło się bez pracy. Dla niektórych z nich to juz czwarta firma z rzędu, która nagle przestała latać. Nie obchodzi mnie czy była szansa aby to przetrwało lub nie - obchodzą mnie ludzie, którzy nagle zostali na lodzie. Zanim było OLT, był Jetair i Yes Airways. Praca była bardziej lub mniej stabilna, ale była. Wchodzi nowa krew (kasa), pojawiają się nowe szanse. Wydaje się, że da się wszystko zmienić na lepsze i... wychodzi jak zawsze.

Życzę, aby wszyscy jak najszybciej znów znaleźli godziwą pracę w branży, która jeszcze raz pokazała, że ofiarność i pasja to niestety czasem za mało. To nie wina załogi tylko jeszcze raz potwierdza się fakt, że niestety w kraju na najwyższych stołkach mamy bardzo niewielu managerów lotniczych z prawdziwego zdarzenia. Zresztą, jak widać wkoło, jest to bardzo trudny okres dla wszystkich i czasem sprawy wymykają się z rak, a wtedy nawet najlepsi specjaliści i tak by nie byli w stanie pomóc.

Daleko nie muszę zresztą patrzeć bo i u mnie w firmie nie jest najlepiej. Została nam ostatnia deska ratunku i nic nie jest w rękach załogi. Za tydzień o tej porze albo zostanę przygnieciony ciężarem ostatnich pięciu miesięcy i też będę bez pracy albo będzie wielkie UFF... W tej chwili ja i bardzo wiele innych osób mam tak wielką nadzieję, że to światełko w tunelu, które teraz widzimy okaże się naprawdę dobrym wyjściem, a nie nadjeżdżającym pociągiem...

Gdy pod koniec kwietnia okazało się, że u nas jest gorzej niż źle, OLT wyciągnęło do nas przyjazną rękę. W tym trudnym dla nas momencie dali nam ogromne wsparcie moralne. Nasze załogi były mile widziane i wręcz po bratersku przygarnięte. Jeżeli tylko uda się odratować naszą firmę zrobię wszystko abyśmy my mogli teraz ratować innych.

Momentem, w którym zrozumiałem, że jestem dorosły było zauważenie, że już nie mam WAKACJI tylko mam URLOP. Nagle poczułem się staro... Kiedy jest się w szkole, lato znaczy wakacje. Potem to już różnie bywa. Zresztą, w wakacje też może być szkoła...

W zeszłym roku o tej porze latałem 100 godzin miesięcznie poznając uroki 737NG po zejściu z 757/767. Dla linii charterowych w Europie lato jest najważniejszą porą roku. O urlopie w tym czasie raczej mowy nie ma. Kiedyś zdarzyło się jednak, że nawet w wakacje musiałem chodzić do szkoły. Słynne amerykańskie "summer school". Zamiast uczyć się pilnie matmy i fizyki w czasie do tego normalnie przeznaczonym wolałem oglądać ziemię z kokpitu Grummanów, Cessn, Piperów i wszystkiego innego, do czego tylko mnie wpuszczono. Pod koniec maja już wiedziałem, że jeżeli chcę ukończyć studia "o czasie" to będę musiał wziąć się do nauki w lecie w "summer school". Nie było łatwo, ale udało się. To było dokładnie dwadzieścia lat temu, choć wydaje mi się, że dopiero wczoraj sprawdzałem z kim mam wykłady...

Dziś znów siedzę w ławce - summer school 2012 - Boeing 787. Tym razem pięć tygodni ostrej nauki. Jeżeli wszystko zdam, to może później jeszcze coś dojdzie, ale w tym momencie nawet nie bardzo mam kiedy o tym myśleć. Za dwa dni mija pierwsza połowa kursu. Siedzimy po 10-12 godzin dziennie na szkoleniu, po czym wracamy do hotelu i uczymy się dalej. Dzień wolny? To może tym razem pouczymy się tylko 8 godzin i pójdziemy na szybki spacer, aby trochę ochłonąć i dalej nos w książki i tablety. Program czegoś takiego nie przewiduje, ale nie mamy wyjścia – wiedzę trzeba szybko i dokładnie przyswoić.

Parę miesięcy temu dostałem informację, że w związku z rychłym wprowadzeniem przez LOT nowego typu samolotu oraz konieczności obłożenia go stosownym nadzorem zostałem wytypowany na pełne szkolenie na Boeinga 787. Taaaa... z tego całego Dreamlinera to może tylko "dream on" wyjdzie pomyślałem. Po paru tygodniach dostałem jednak elektroniczną dokumentację samolotu i rozpiskę, z której jasno wynikało, że jestem pierwszy do wylotu. Taaaa...

Jak zawsze chęci do wcześniejszej nauki były olbrzymie. Niestety, jak zawsze, życie szybko weryfikuje takie zdrowe skądinąd zapędy. Dobrze, że czekając na zabieg w szpitalu miałem czas na przeczytanie paru manuali, bo inaczej moja cała wiedza na temat 787 zamykałaby się na paru słowach, które powiedział szef pilotów Dreamlinera - Mike Carriker podczas pokazu samolotu w Warszawie. I tyle z przygotowań... czas lecieć.

Pakowanie, szybkie pożegnanie z rodziną i kolega, z którym lecę w parze już czeka. Miły lot do Londynu ze znajomą załogą i Olimpijczykami. Autobus z LHR na LGW... miejsce znane z poprzedniego szkolenia. Lotniskowy hotel i długi spacer (15km+), aby rozejrzeć się dookoła. Z "buta" wszędzie daleko. Jeszcze parę godzin i czas rozpocząć szkolenie.

Rano jesteśmy witani przez parę osób. Część oficjalna nie trwa długo. Czas na biurokrację, zdjęcie i dokumenty. Dostajemy ID i idziemy na salę wykładową. Dalej powitanie. Jesteśmy oficjalnie pierwszą załogą szkoloną na 787 według programu EASA. Znając Europejską biurokrację i zasady to żadne pocieszenie. Do nauki dostajemy notebooki z wgranymi instrukcjami i krótki opis szkolenia.

Tu nie będę wchodzić w szczegóły, ale powiem, że szkolenie składa się z paru części:

  • wielodniowego CBT (Computer Based Training) – to interaktywna nauka samolotu

Tu pierwszy zgrzyt, bo program zajmuje dużo więcej czasu niż mieliśmy na niego przewidziane. Przez to - zamiast ośmiu godzin nauki "klasowej" wychodzi - dużo więcej. Na dodatek ta przeklęta klima. W parę dni połowa z nas jest juz mocno przeziębiona, a głupio przerwać szkolenie z takiego powodu. Nieprzespane noce, kaszel i kichanie. No good.

  • C/EFBT (Cockpit/EFB Trainer) - to oddzielny pokój z komputerami, gdzie odbywają się briefingi z instruktorem, który za pomocą programu komputerowego może pokazać cały kokpit, ale głównie zapoznać nas z EFB (Electronic Flight Bag). Też ostra klima.

 

  • OTD (Other Training Device) - to kokpito-podobne urządzenie, gdzie przy pomocy touch paneli jesteśmy w stanie nauczyć się procedur i wykonywać loty. Jest wszystko wraz z cala bazą danych EFB oraz HUDem (Head Up Dislpay). Koledzy szkolący się na Q400 mieli podobną pomoc.

  • FFS (Full Flight Symulator) - pudło podobne do innych symulatorów tylko z "bebechami" 787.

http://lotnictwo.net.pl/gallery_foto_view.php?id=107994

 


  • I jeszcze HUD. To jest następne WOW!

http://lotnictwo.net.pl/gallery_foto_view.php?id=107993

Szkolenie na 787 odbywa się w oddzielnej części ośrodka. Wraz z nami szkolili się piloci Ethiopian Airlines oraz lokalni technicy. Piloci byli szkoleni według programu FAA, a technicy JAA. Fajna wymiana doświadczeń.

Wrażenia: Samolot - WOW!!!! To jest to! Nawet kolega, który ma doświadczenie i bardzo dobre zdanie o Airbusach (A320/!330) przyznaje, że samolot jest udany. Ogólnie latający komputer i trochę inna filozofia, ale po uruchomieniu silników to wciąż jest "pure" Boeing.

Podobieństwo oczywiście do 777 w pierwszej kolejności. Przeszkolenie z typu na typ bardzo krótkie. Przydatne podczas szkolenia na 787 wcześniejsze doświadczenie z 747-400 i... 737NG. Bardzo podobne zobrazowanie awioniki i FMC. Koledzy po "dużym" Embrionie też z awioniką będą mieli łatwiej. Nad głową bardziej już 757/767, ale ze wszystkimi ułatwieniami.

Na chwile obecna CBT już za nami i trenujemy na OTD i FFS. Oczywiście nadal powtarzamy CBT i utrwalamy manuale. Za tydzień egzamin techniczny z samolotu. 116 pytań bez żadnej pomocy książkowo wizualnej - EASA style. Od nauki już głowa pęka, ale i tak mamy luzacko w porównaniu z innymi kolegami. Ci co latają obecnie na 767 mają skrócony program szkolenia. Też są pierwszym kursem wg EASA. Trochę czujemy się jak króliki doświadczalne, ale ktoś musi być pierwszy. Naprawdę jestem pełen podziwu jak wszyscy się tutaj sprężają.

To się odprężyłem trochę... czas wrócić do "kieratu".

Piotr Lipiński


Czytaj również: pozostałe wpisy z blogu Piotra Lipińskiego

 

FacebookTwitterWykop
Źródło artykułu

Nasze strony