Przejdź do treści
Źródło artykułu

Blog Grzegorza Simona: Rosyjski konstruktor

Zapraszamy do lektury lotniczego odcinka bloga Grzegorza Simona, mieszkańca Zielonej Góry, organizatora i pomysłodawcy cyklu wypraw: World Adventure; Azja 2012 oraz Ameryka 2013.

Grzegorz Simon jest licencjonowanym kierowcą rajdowym, który swoją przygodę ze sportem motorowym rozpoczął od kartingu, by poprzez rajdy płaskie, odnaleźć prawdziwą pasję w rajdach, wyprawach i podróżach autami z napędem 4×4. Wyznawca zasady: Niemożliwe nie istnieje, wszystko jest możliwe! Ma za sobą udział w wielu spektakularnych przedsięwzięciach, imprezach i wyprawach, które odbywały się na terenie całego świata.

Blog: "Rosyjski konstruktor"

"Jestem w Homer na południe od Anchorage, w barze na rogu skrzyżowania piję kawę i przeglądam mapę w poszukiwaniu wskazówek jak dotrzeć do enklawy rdzennych rosyjskich mieszkańców Alaski - zamkniętej grupy społecznej, odizolowanej od amerykańskiej społeczności, kultywujących stare rosyjskie tradycje obyczaje.

To społeczność licząca około czterdziestu rodzin, kilkanaście domów nad brzegiem zatoki. Miejsca do którego chcę dojechać nie ma na amerykańskich mapach Alaski.


- Mijam grupkę młodzieży, która w tradycyjnych rosyjskich ludowych strojach, przy otwartych drzwiach samochodów głośno słucha muzyki i pije piwo. Wpływ amerykańskiej popkultury? Kamienistą, prawie pionową droga zjeżdżam po stromym urwisku na sam dół. Droga prowadzi nad brzeg zatoki.

Jest strasznie stromo, a kamieniste podłoże wymaga załączenia reduktora, powoli posuwam się na dół. Droga wygląda tak jakby ludzie sami przy pomocy łopat zrobili ten fragment, dawno po czymś takim nie jechałem. Na tym trudnym odcinku nie mina się dwa samochody. Odpływ który odsłonił szeroką plażę zatoki pozwala jechać szerzej, a ja do dziś nie wiem co kazało mi tam pojechać!

Ta historia (dla mnie ) jest tak nieprawdopodobna, że gdyby nie materialny, namacalny, niebieski przedmiot, który stoi tuż obok, to pewnie nigdy bym w to nie uwierzył. Po lewej stronie, gdzieś w połowie zatoki, tuż przy krawędzi plaży i nieopodal rozpadającej się drewnianej szopy, stoi pomalowany na niebiesko mały jednomiejscowy samolot. Obok przy motocyklu enduro ubrany w czarną skórzaną kurtkę i takie same czarne spodnie, stoi młody chłopak.


Nosił się z zamiarem powrotu do domu, ale zaczepiłem go i zaczęliśmy rozmawiać po rosyjsku. Zdumiewające, bo udało mi się przełamać barierę odizolowania i nieufności i tu na Alasce rozmawiamy po rosyjsku, mimo że chłopak jest ostrożny, odpowiada zdawkowo i przez cały czas nie zdejmuje kasku. Silnik w samolocie jeszcze nie ostygł, bo mój nowo poznany towarzysz właśnie skończył dzisiaj latać.

„Rosyjski" młody konstruktor wszystko wykonał sam. Na podstawie książki „zrób to sam” którą wyszukała/przyniosła mu nauczycielka z biblioteki zbudował to „cudo”. W przeciągu trzech miesięcy wszystko wykonał ręcznie, widać kolejne warstwy klejonej żywicy. Kokpit, jeśli oczywiście możemy to tak nazwać wykonany jest z cienkiej sklejki, a na niej 4 podstawowe wskaźniki, poniżej motocyklowy akumulator, drzwiczki z pleksi zamykane na haczyk!


Silnik dwucylindrowy niewiadomego pochodzenia i rura wydechowa od jakiegoś rolniczego sprzętu. Mówi mi ze najtrudniejszy był pierwszy lot i że trochę się bał. Boże, jestem pod wrażeniem odwagi tego chłopaka! Dla mnie mój pierwszy lot za sterami samolotu był tak olbrzymim, tak ekscytującym przeżyciem, że trudno to opisać.

Wyszedłem na miękkich nogach, a przecież lot odbywał się z instruktorem, który siedział tuż obok, który podpowiadał i krzycząc na bieżąco korygował moje błędy. Fakt, instruktor był „szalony”, ale w każdej chwili gotowy wkroczyć do akcji, przejąc stery i naprawić moje błędy. Poza tym loty odbywały się nad utwardzonym trawiastym lotniskiem aeroklubu, a nie nad zatoką którą na kilka godzin odsłaniało cofające się morze.


Jestem pod ogromnym wrażeniem tego chłopaka, którego twarzy nigdy nie zobaczyłem i pewnie nigdy już nie będzie dane mi poznać. Nazwałem go rosyjski konstruktor, bo sam zbudował ten prosty samolot, al co dla mnie jest wyczynem to to, że sam był pilotem oblatywaczem, sam poznawał tajniki latania i to nad terytorium państwa, które najsilniej strzeże swoich powietrznych granic po zamachach z 11 września.

Widać na końcu świata cuda się zdarzają. Oszołomiony tym spotkaniem, wracam do drogi która muszę wydostać się na wysoki brzeg. Na wzniesieniu, na pochylonym brzegu urwiska odnajduje zamknięty na drut zaniedbany rosyjski cmentarz. Wygląda źle, nie przypomina tych amerykańskich z zielona trawą i równo wkopanymi tablicami nagrobkowymi. Krzyże są bez nazwisk i dat, można odnaleźć je z tylu … wydrapane cyrylicą".



  Czytaj również inne wspisy na blogu www.sggo.pl

FacebookTwitterWykop
Źródło artykułu

Nasze strony