Sebastian Kawa podsumowuje niedzielę na WGC
Pomimo, że na ziemi wiatr urywał głowę, a pierwsze wyholowane szybowce zwiało daleko za lotnisko, organizator twardo obstawał przy swoim i nie zmieniał zadania dnia. Standardy przez pół godziny wdrapywały się na kosmiczną wysokość 1200m, by dolecieć do linii startu, która znajdowała się w odległości 10 km lecąc pod wiatr. (…) Warunki były tak paskudne, że jeśli ktoś nie trafił wykonać kolejnego komina po przeskoku momentalnie znajdował się trudnej sytuacji, na małej wysokości nad lotniskiem lub zwiewało go daleko w stronę Atlantyku.
Mi szybciej udało się znaleźć na odpowiedniej wysokości w pobliżu startu z niewielkiego zafalowania i już nie czekając na kolegów poleciałem na trasę mając z boku Mario, Felipe i Jarosława Tomanę. Ponieważ na samym początku szczęście Niemcom nie dopisało z Jarosławem znaleźliśmy się z przodu i zaczęliśmy współpracować, by jakimś cudem przelecieć te 100 km. Jarosław lojalnie zgłaszał kolejne zerka a ja nuliczki. Nasz ślad na ziemi wyglądał jak piła zębata. Pierwszy bok wypadał w poprzek wiatru, więc po każdym kominie musieliśmy odchylić się mocno pod wiatr, nadłożyć sporą poprawkę by nie znaleźć się daleko po zawietrznej trasy.
(…) Trudny dzień to mało powiedziane, co było dalej dobrze odzwierciedla sytuacja o północy: Byłem w polu na którym nie było niczego w promieniu 20 kilometrów. Piękne gwiazdy z gromadami kulistymi raziły po oczach, a komary gryzły jak wściekłe. W promieniu 20 km widać było wszystkie światła samochodowe, przesuwające się jak łuny po horyzoncie. (…) Szczęśliwie znalazł seę zasięg telefonii GSM na górce, a kilometr od szybowca a na polu był traktorzysta, który podzielił się ze mną butelką wody. Miałem Spot i wysłałem informację, ale ekipa która miała po mnie przyjechać zabrała się najpierw po Michała Lewczuka, który był bliżej blisko. (…) Niestety utknęli bo popsuł się wózek i bardzo powoli turlali się w stronę lotniska.
Czytaj całość na stronie sebastiankawa.pl
Komentarze