Sebastian Kawa: Miejmy nadzieję, że już po potopie
Ulewne deszcze i opady śniegu zdeprymowały nawet ptaki.
Umilkły, więc gdy przymknięto wreszcie niebieskie śluzy, ich świergot był witany jak biblijna gołębica. Trzy wolne od pracy dni. Do Preievidzy 3 godziny drogi, toteż nie mogłem sobie podarować okazji do spotkań z uczestnikami zawoodów, więc podniosłem kotwicę. W parnej otulinie ziemi coraz śmielej pokazywało sie słońce. Soła wypełniła do maksimum zbiorniki zaporowe i przelewała się z hukiem przez kanały przelewowe zapory w Tresnej. Po drugiej stronie Wielkiej Raczy wyścig z Kysicą toczącą wzburzone, powodziowe, wody do Wagu. W Prievidzy przywitały mnie piękne cumulusy i słońce, ale na lotnisku stały jeziorka jak w Argentynie przed mistrzostwami świata.
Nawet, gdy się dłużej stało w jednym miejscu to buty zapadały się w rozmiękłą ziemie. Loty były niemożliwe. Toteż organizatorzy zaprosili sokolniników ze zamku i kapelę z zespołem tanecznym, by przy regionalnym poczęstunku rozwaselić zmęczone zła pogodą towarzystwo.
Były tańce, byłe śpiewy i długie lotników rozmowy. Kolejny świt przywitał nas słoneczkiem i wysrebrzoną mrozem trawą. Zimia wilgotna, powietrze też, bo front który przez wiele dni dręczył deszczem pas Europy do Andalusji po Morze Białe bronił się jeszcze na wschodniej flance Słowacji. Szybko powstały więc pierwsze cumulusy a ich kształ wskazywał, że mocna inwersja tłumi ich wędrówkę w przestworza na wysokości około 3 000 m.
Dobry znak, ale należało się obawiać dużych obszarów pokrytych rozmytymi chmurami. Wniosek jasny.
Trzeba odlatywać na trasę wcześnie. Lot na północ do Dolnego Kubina nie sprawiał trudności.
Chmury układały się w ciągi wzdłuż pasm górskich. Pododobnie po nawrocie w kierunku Dubnicy przez Mała Fatrę, ale nad Velką Luką koło Martina witała czołówkę ciemna ściana mocno rozbudowanych chmur.
Tu Sebastian oddzielił się od grupki. Poleciał w prawo od trasy licząc na to, że nad Białymi Karpatami będzie więcej słońca i lepsze warunki. Tomek Krok i towarzyszący mu piloci zdecydowali się na lot w ciemną niewiadomą przestrzeń pod rozlanymi chmurami.
Ten skrót opłacił się im, bo przed punktem spotkali się Sebastianem z przewagą około 400 m wysokości.
Na kolejnym punkcie zwrotnym, za elektrownią atomową Vrable, znów zeszły się ich drogi, a o wyniku zadecydowały różnice około 0.3 m/sek w kominach dolotowych. Tomasz z Jarosławem, latający w jednym Arcusie, wygrali konkurencję, ale trzecie miejsce Sebastiana z kilkusekundową stratą do zwycięzców umocniła go napozycji lidera.
Dziś kolejny wyścig. Chmur gnębiących okolicę ani śladu. Byłem zbyt szybki z przygotowaniem i holowaniem szybowca na start. Ponieważ byłem pierwszy na miejscu, przypadło Sebastianowi ostatnie miejsce w kolejce startowej. Ciężki szybowiec miał holować „orendżowy Cmelak” a podkołował „Dynamic”. Konieczne było popychanie szybowca by zespół ruszył z miejsca, toczyli się przez niemal całe lotnisko, aby sie oderwać. Potem ten mały sprawny samolocik radzi sobie dobrze, ale podczas podskokwów na nierównościach lotniska wypadł z zawiasów się jeden z czterech rygli mocowania kabiny. Groziło to zerwaniem kosztownej osłony i poważnymi konsekwencjami dla szybowca. Trzeba się było odczepić i wylądować dla dokonania naprawy. Nie było to łatwe, czas uciekał, a towarzystwo już sposobiło się do odlotu z powodu niepewnej bezchmurnej pogody. Afrykański produkt ma duży rozrzut jakości. Wczoraj też mieliśmy zabawę. Z silnikiem dolotowym. Podczas próby na ziemi funkcjonował bez zarzutu, ale gdy w powietrzu Sebastian chciał go przed startem uruchomić, dla zapisania markera w rejestratorze lotu, to milczał jak skamieniała żaba.
Przyczyna bardzo prozaiczna. Elektryczny układ rozruchowy może inicjować przacę turbiny, gdy odpowiedni stycznik oprze się o blaszkę ograniczającą. Ta jest jednak zbyt cienka i po kilkunastu cyklach chowania i wypuszczania silnika odgięła się. Trzeba było to przygiąć do odpowiedniej pozycji, ale w tak niedostępnym miejscu było to bardzo trudne nawet dla ginekologa i zostało opłacowne kolejnymi zranieniami rąk.
Tomasz K.
Komentarze