Przejdź do treści
Źródło artykułu

Załogi śmigłowca W-3 Sokół z Powidza wspierają ratowników TOPR-u

Latanie w górach to niezła szkoła. Uczy pokory i weryfikuje umiejętności. Ale jednocześnie przynosi nam ogromną satysfakcję, bo wiemy, że niesiemy pomoc – mówi kpt. pil. Magdalena Turczak, dowódca komponentu lotniczego, który przez dwa tygodnie stacjonował w Zakopanem. Wojsko wspiera ratowników TOPR-u w czasie, gdy ich śmigłowiec przechodzi przegląd techniczny.

19 listopada w okolicach Zamarłej Turni (2179 m n.p.m.) doszło do wypadku. Wspinająca się na pionową skałę taterniczka odpadła od ściany. Uratowała ją asekuracja linowa, ale podczas upadku poważnie zraniła się w nogę. Na ratunek do poszkodowanej wezwano Tatrzańskie Ochotnicze Pogotowie Ratunkowe. Ratownicy do akcji ruszyli na pokładzie wojskowego śmigłowca. To było wasze pierwsze wspólne działanie?

Kpt. pil. Magdalena Turczak: Braliśmy już wcześniej udział w dwóch wspólnych akcjach. Pomogliśmy dwóm turystkom na Małym Kościelcu oraz turyście znajdującym się w trudnym miejscu pod Rysami. Jednak dla mnie, ze względu na trudność oraz fakt, że pilotowałam śmigłowiec jako dowódca załogi, to właśnie akcja pod Zamarłą Turnią na długo zostanie w pamięci.

Może Pani opowiedzieć, co się tam wydarzyło?

Po otrzymaniu wezwania o pomoc przetransportowaliśmy ratowników TOPR-u w pobliże miejsca zdarzenia. Najpierw z pokładu Sokoła desantowało się na wyciągarce pokładowej dwóch ratowników, którzy zaczęli ubezpieczać miejsce do zjazdu do poszkodowanej. Następnie polecieliśmy na lądowisko przy centrali TOPR-u po kolejnych trzech ratowników oraz specjalistyczny sprzęt. Potem opuściliśmy ich na grań i odlecieliśmy do miejsca bazowania, gdyż wiadomo było, że akcja będzie wymagała więcej czasu. Toprowcy musieli bowiem zjechać do poszkodowanej i opuścić ją do podstawy ściany skalnej. Po około godzinie, gdy już byli gotowi do ewakuacji, ponownie przylecieliśmy i podebraliśmy poszkodowaną w noszach na wyciągarce pokładowej i przetransportowaliśmy ją na szpitalne lądowisko w Zakopanem. Z informacji ratowników wynikało, że dziewczyna miała poważną ranę nogi i straciła dużo krwi i bez szybkiej pomocy jej życie mogło być zagrożone.


(fot. Marcin Firczyk / TOPR)

Akcja ratunkowa śmigłowcem była więc niezbędna.

Ratownicy TOPR-u wyjaśniali nam później, że dotarcie do poszkodowanej na nogach i ewakuacja z gór mogłaby zająć nawet 10 godzin. A w takim przypadku czas ma ogromne znaczenie.

Będziemy wspominać tę akcję nie tylko dlatego, że w pewnym stopniu przyczyniliśmy się do uratowania tej taterniczki. To była bardzo wymagająca misja lotnicza. Musieliśmy precyzyjnie desantować ratowników, wykonywaliśmy zawisy bardzo blisko grani skalnej i musieliśmy uważać na silne podmuchy wiatru.

Jest trudniej?

Loty ratunkowe w górach są wymagające z wielu powodów, a także uczą dużej pokory do siebie i sprzętu. Przede wszystkim śmigłowiec inaczej zachowuje się w terenie nizinnym, a inaczej, gdy latamy na wysokości ponad 2 tysięcy metrów. Nie tankujemy tu do pełna, a jedynie tyle, ile potrzeba na nieco ponad godzinę lotu. Dzięki temu maszyna jest lżejsza, ma więcej mocy, a my możemy wykonywać zawis na dużych wysokościach. Poza tym trzeba pamiętać, że wszędzie ograniczają nas skały, a podmuchy wiatru mogą przesunąć śmigłowiec. Lądować możemy tylko w kilku przygotowanych do tego miejscach. Dlatego najczęściej wykonujemy zawis nad miejscem zdarzenia i korzystamy z wyciągarki pokładowej lub liny nośnej.


(fot. Marcin Firczyk / TOPR)

Załoga wojskowego śmigłowca W-3 Sokół stacjonuje w Zakopanem od połowy listopada. Lotnicy w górach pozostaną do połowy grudnia, czyli do czasu aż śmigłowiec ratowniczy TOPR-u zakończy coroczny przegląd techniczny. Jak wyglądają wasze dyżury w Tatrach?

Załoga śmigłowca i trzech ratowników TOPR-u każdego dnia pełni dyżury na terenie Wojskowego Ośrodka Szkoleniowo-Kondycyjnego w Zakopanem. Codziennie rano uruchamiamy śmigłowiec do próby przedlotowej, sprawdzamy silniki, agregaty oraz systemy, następnie wykonujemy zawis, a technik pokładowy sprawdza czy zamontowana na pokładzie wyciągarka działa poprawnie. Jeżeli testy wypadną pomyślnie, meldujemy o gotowości do dyżuru. Ten trwa osiem godzin i kończy się po zachodzie Słońca o godzinie 16. A gdy dostajemy wezwanie, mamy nie więcej niż kilkanaście minut, by ruszyć w stronę poszkodowanego. Oczywiście im wcześniej się podniesiemy, tym lepiej.

Na pokładzie zawsze podróżują z wami toprowcy. To oni dowodzą akcja ratunkową?

Doskonale znają topografię Tatr, co ułatwia szybsze dotarcie do poszkodowanych. Naszym zadaniem jest dostarczenie ich bezpiecznie w rejon zdarzenia, następnie ewakuowanie turystów. Na pokładzie mamy zawsze trzech ratowników. Dwóch tzw. ratowników dołowych, którzy desantują się do poszkodowanych i jednego ratownika pokładowego, który dowodzi akcją ratunkową. On też pomaga nam właściwie ustawić śmigłowiec w czasie zadania. Niekiedy mówią nam, że mamy się przesunąć w zawisie o „pół meterka”. To naprawdę bardzo precyzyjne latanie.


(fot. Marcin Firczyk / TOPR)

Jak często dotąd podrywaliście Sokoła?

W ciągu dwóch tygodni udzieliliśmy pomocy jedenastu poszkodowanym. Przypadki były różne, najczęściej ewakuowaliśmy turystów, którzy z powodu trudnych warunków panujących na szlakach nie mogli kontynuować wycieczki. Najbardziej niebezpieczny był przypadek mężczyzny, który niedaleko wierzchołka Rysów stracił rak i z trudem utrzymywał się w skale jedynie za pomocą czekana. Wiele z tych historii mogło się różnie skończyć, dlatego cieszymy się, że możemy służyć turystom, a przede wszystkim ratownikom TOPR-u, którzy niosą realną i profesjonalną pomoc poszkodowanym.
______________________________
Kpt. pil. Magdalena Turczak na co dzień służy w Dowództwie 3 Skrzydła Lotnictwa Transportowego. Dziesięć lat temu ukończyła „Szkołę Orląt” i jest pilotem Mi-2, Mi-24 i W-3 Sokół. W powietrzu spędziła ponad 1000 godzin.

Rozmawiała Magdalena Kowalska-Sendek

FacebookTwitterWykop
Źródło artykułu

Nasze strony