Przejdź do treści
Śmigłowiec Mi-2 w akcji niszczenia zatorów lodowych (fot. Krzysztof Wilewski)
Źródło artykułu

Śmigłowce Mi-2 w akcji niszczenia zatorów lodowych

To zadanie wymaga zgrania pilota i sapera. Pierwszy musi precyzyjnie naprowadzić śmigłowiec nad cel i zawisnąć nad nim na odpowiedniej wysokości, przez wymagany czas. Drugi zaś musi w odpowiednim momencie odpalić lont ładunku i opuścić go na linie w dół – opowiada płk Artur Talik o przebiegu szkolenia z niszczenia zatorów lodowych. Właśnie trwa ono pod Inowrocławiem.

Dla postronnego obserwatora wysadzenie zatoru lodowego za pomocą materiału wybuchowego opuszczanego ze śmigłowca może się wydawać proste. Na miejsce akcji powoli nadlatuje wiropłat. Gdy maszyna znajdzie się nad celem, otwierają się jej boczne drzwi, przez które saper opuszcza na linie ważący kilkanaście kilogramów worek. Kiedy paczka zostanie położona na lodzie, śmigłowiec odlatuje, a kilka minut później następuje detonacja (w założeniu na wodzie skutej lodem, a na potrzeby ćwiczenia – na ziemi).

Pułkownik Artur Talik, szef Oddziału Zagrożeń Niemilitarnych Zarządu Inżynierii Wojskowej Dowództwa Generalnego Rodzajów Sił Zbrojnych RP, podkreśla jednak jak bardzo niebezpieczne jest to zadanie. – Ładunek wybuchowy, który ma trafić na lód i zniszczyć zator, jest uzbrajany na pokładzie śmigłowca i również tam następuje odpalenie lontu. To krytyczny moment; jeżeli ładunek został źle przygotowany, to może wybuchnąć na pokładzie – wyjaśnia pułkownik.


(fot. Krzysztof Wilewski)

W czasie tego typu akcji żołnierze muszą więc mieć do siebie zaufanie, że każdy dobrze wykonał swoją pracę. I to nie tylko piloci muszą ufać saperom. – Saper znajdujący się na pokładzie nie ma czasu sprawdzać, czy śmigłowiec znajduje się na odpowiedniej wysokości. On musi zaufać pilotowi, że tak właśnie jest. Podobnie musi mu zawierzyć, że ten, mając świadomość, iż lont już się pali i ładunek za chwilę wybuchnie, nie odleci za szybko, na przykład z bombą wiszącą jeszcze na linie – opowiada płk Talik.

Saperzy nieczęsto mają okazję do ćwiczeń, w których mogą wysadzać w ten sposób prawdziwe zatory lodowe. Ostatni raz robili to w 2012 roku, na Odrze koło Brzegu. Regularnie jednak przygotowują się do takich zadań. Najczęściej na poligonie inżynieryjnym pod Inowrocławiem.

Tym razem na pięciodniowe szkolenie (od 28 listopada do 2 grudnia) zjechało tam prawie 50 żołnierzy z kilkunastu jednostek z całej Polski. „Śmigła”, a konkretnie maszyny Mi-2, zapewniła ćwiczącym 1 Brygada Lotnictwa Wojsk Lądowych.


(fot. Krzysztof Wilewski)

Przez trzy dni saperzy uczyli się w teorii, jak przygotowywać ładunek do wysadzania zatorów, czyli m.in. jak obliczyć właściwą ilość trotylu, zrobić do niego zapalnik i lont. Na dwa ostatnie dni szkolenia – czyli 1 i 2 grudnia – zaplanowano wysadzanie ładunków. Jak podkreśla kpt. Sylwester Ludwiczak, oficer prasowy 2 Pułku Inżynieryjnego, plan szkolenia przewiduje, iż każdy z żołnierzy dokona przynajmniej czterech wysadzeń zatorów lodowych – po dwa dziennie. – Oczywiście o ile pogoda nie pokrzyżuje nam planów – dodaje.

Pierwszego dnia, mimo padającego deszczu, udało się ten plan zrealizować. Na trzech punktach nauczania żołnierze przygotowywali ładunki i zapalniki wraz z lontem. A z oddalonego o kilkaset metrów polowego lądowiska trzy śmigłowce Mi-2 co chwila zabierały saperów w miejsce wyznaczone jako zator, skąd co kilka minut w powietrze uderzał ogień wybuchu. Dziś planowany jest kolejny dzień wysadzeń. Niestety, prognozy pogody są pesymistyczne: podstawa chmur może być na tyle nisko, że śmigłowce nie dostaną zgody na loty.

Krzysztof Wilewski

FacebookTwitterWykop
Źródło artykułu

Nasze strony