Przejdź do treści
Henryk Wicki przy silniku Continental W670 (fot. swidnik.pl)
Źródło artykułu

Skrzydlate czołgi

Nie trzeba być geniuszem  techniki, żeby wiedzieć, że czołgiem raczej nie polatasz. Dlatego dziwi widok czołgowego silnika remontowanego w TZL Warsztacie Lotniczym Henryka Wickiego. Zdziwienie przechodzi, kiedy okazuje się, że tak naprawdę jest to silnik lotniczy. Dlaczego Continental W670 trafił do Świdnika? Bo dla Henryka Wickiego naprawa „gwiazdy” z czasów wojny to nie pierwszyzna i długo, może nawet bez powodzenia, trzeba by po Polsce szukać innego warsztatu, który podjąłby się tego zadania.

W latach 30 ubiegłego wieku i na początku II wojny światowej Amerykanie praktycznie nie mieli sił pancernych. Jeździli na koniach, jak my. Dlatego, kiedy przyszło im włączyć się do walki z Niemcami i Japończykami, próbowali szybko nadrobić te zaległości – mówi właściciel warsztatu.

Okazało się, że opracowanie dobrego silnika dla czołgu wymaga czasu, którego nie było. Dlatego wybór padł na jednostkę Continental W670, dość powszechnie stosowaną w lotnictwie. Napędzała, między innymi, popularne samoloty Boeing Stearman.

Wybuchające trumny

Czołgi M3 Stuart i M4 Sherman, na których instalowano Continentale nazywano wybuchającymi trumnami. Niezbyt sympatyczny przydomek zyskały sobie przez to, że ich silniki spalały benzynę a nie olej napędowy. Dobrze trafiony czołg z „benzyniakiem” po prostu wybuchał. Czołg z jednostką wysokoprężną „tylko” się palił. Mimo to, Stuarty i Shermany były bardzo popularne. Wyprodukowano ich w sumie około 70 tys. egzemplarzy. Walczyli nimi Amerykanie, Anglicy, Francuzi, Polacy, a nawet Australijczycy. Stamtąd właśnie pochodzi egzemplarz remontowany w warsztacie Henryka Wickiego.

Właścicielem silnika jest hobbysta militariów z Łodzi, który ma małe muzeum i zapragnął postawić w nim czołg. Wynalazł w Australii Stuarta, którego ściągnął do Polski z dwoma silnikami. Pierwszy z nich właśnie kończymy remontować. Po zainstalowaniu na czołgu będzie uruchomiony i używany na różnego rodzaju pokazach militariów oraz w wydarzeniach rekonstrukcyjnych. Niewykluczone że do remontu trafi do nas również druga jednostka – tłumaczy H. Wicki.

Silnik pamięta czasy wojny i od jej zakończenia prawdopodobnie nikt gonie odpalał. Nie był szczególnie zużyty, co niezbyt dziwi, gdyż w warunkach bitewnych silniki czołgowe zwykle nie miały czasu na to, żeby się zużyć. Chociaż był praktycznie nowy, czas zrobił swoje. Korozja przeżarła trzy cylindry i trzeba je było wymienić.

Paradoksalnie nie było z tym żadnego problemu, ponieważ Amerykanie niczego nie wyrzucają. Przechowują cały sprzęt, zwłaszcza wojskowy, choćby najstarszy, w magazynach, gdzieś na pustyni Nevady. Istnieją całe firmy specjalizujące się w wyszukiwaniu i sprzedaży takich części. Można kupić zupełnie nowe, w sensie nieużywane, zespoły w cenie 30 procent współczesnego cylindra. Podobnie w Stanach kupiliśmy oryginalne, wojenne świece zapłonowe. Właściciel chciał, żeby czołg maksymalnie odpowiadał oryginałowi – wyjaśnia pan Henryk.

Specjalista od gwiazd

Continental nie sprawił H. Wickiemu trudności technicznych. „Leżą” mu silniki gwiazdowe. Sporo ich już wyremontował. W670 waży nieco ponad 200 kilogramów. To niewiele w porównaniu z tonowym, rosyjskim silnikiem ASz-82 o mocy prawie 2 tysięcy KM, albo 9-cylindrowym Bristol Merkurym zainstalowanym na jedynym zachowanym z czasów kampanii wrześniowej samolocie P.11c, należącym do Muzeum Lotnictwa Polskiego w Krakowie.

Trudność, jeśli można tak powiedzieć, a jednocześnie ciekawostka techniczna polegała na tym, że nigdy nie uruchamiałem silnika lotniczego na stanowisku naziemnym. Zawsze zakładało się go na samolot, prawidłowo mocowało, podłączało do oprzyrządowania kontroli parametrów i sterowania. Zastanawialiśmy się czy nie zacznie nam tu maszerować razem ze stanowiskiem, ale nie – śmieje się H. Wicki.

Remont silnika trwał ponad pół roku. Głównie z powodu trzymiesięcznego oczekiwania na części ze Stanów. Henryk Wicki nie jest fanem broni pancernej, ale z zainteresowaniem czeka na obiecaną mu przejażdżkę czołgiem, bo to dla niego kolejne, nowe doświadczenie.

Jan Mazur


Przeczytaj również:
TZL: "Praca z zabytkami polega na uczeniu się..."
Składa samolot śrubka po śrubce

FacebookTwitterWykop
Źródło artykułu

Nasze strony