Polski desant na Danię
W czerwcu 1961 roku w Sztabie Generalnym Armii Sowieckiej w Moskwie po raz pierwszy po wojnie wydano dyrektywę o użyciu Sił Zbrojnych PRL w ewentualnym konflikcie zbrojnym z wojskami NATO. Jednym z podstawowych zadań postawionych przed polską armią było przeprowadzenie wielkiej powietrzno-morskiej operacji desantowej na duńskie wyspy, przede wszystkim na Zelandię.
W dyrektywie zapisano, że polska armia miała tworzyć tak zwany Front Nadmorski, który działałby w celu rozbicia północnego skrzydła sił Paktu Północnoatlantyckiego w Europie oraz opanowania północnej części RFN i terytorium Holandii (tzw. haski kierunek operacyjny) oraz Półwyspu Jutlandzkiego i wysp duńskich (tzw. jutlandzki kierunek operacyjny), a także stworzenia warunków do wyjścia Połączonej Floty Bałtyckiej w akwen Morza Północnego. Plan operacyjny dla polskiego wojska wynikał oczywiście z panującej wówczas doktryny wojennej Związku Sowieckiego, która przewidywała prowadzenie zmasowanych uderzeń rakietowo-jądrowych połączonych z błyskawiczną ofensywą o szerokiej skali w celu opanowania terytorium przeciwnika i była wybitnie ofensywna. Inne sojusznicze stolice również otrzymały zadania prowadzenia działań zaczepnych, a rozmach operacji obejmował niemal cała Europę Środkową, Zachodnią i Południową.
Czerwone i niebieskie berety
Jeszcze w 1957 roku w polskiej armii rozpoczęto organizację 6 Dywizji Powietrznodesantowej, a w 1963 roku formowanie 7 Dywizji Desantowej. Nowoczesne formacje desantowe stanowiły uzupełnienie klasycznych jednostek zmotoryzowanych i pancernych. W rzeczywistości ich siły porównywane były, z pewnymi zastrzeżeniami, z sowieckimi brygadami czy też amerykańskimi pułkami piechoty morskiej lub powietrznodesantowymi. W pierwszej połowie lat sześćdziesiątych przystąpiono do wspólnych szkoleń wojsk desantowych z Marynarką Wojenną, szczególnie z 2 Brygadą Okrętów Desantowych sformowaną w 1964 roku.
W przypadku operacji desantowej na wyspy duńskie, w Moskwie ustalono, że desant powinien zostać zorganizowany siłami i środkami polskiego frontu. Sowiecka Flota Bałtycka miałaby wesprzeć Polaków, kierując do działań: lekki krążownik, dwa – trzy niszczyciele, trzy dozorowce, osiemnaście kutrów torpedowych, cztery małe ścigacze, dwanaście trałowców i jeden duży oraz pięć małych okrętów desantowych. Wyznaczono także lotnictwo wsparcia w sile pułku bombowego (Tu-16), które miałoby do dyspozycji bomby jądrowe średniego kalibru.
W 1964 roku w Warszawie przeprowadzono szczegółowe kalkulacje dotyczące polskich możliwości desantowych. Polski Sztab Generalny uważał, że pomimo wyżej wspomnianego wsparcia, nie posiadano dostatecznych sił, aby wykonać to skomplikowane zadanie, brakowało zwłaszcza środków transportu morskiego i powietrznego oraz do zabezpieczenia działań desantowych. Możliwości polskiej armii wystarczały, by własnymi siłami wysadzić desanty powietrzno-morskie bezpośrednio na korzyść jednostek frontu polskiego walczących w RFN, Holandii lub Danii przy zdobywaniu przepraw przez rzeki lub w celu opanowania małej duńskiej wyspy, na przykład Falster. Natomiast opanowanie Zelandii powinno stanowić zadanie wspólne LWP, Narodowej Armii Ludowej NRD i Armii Sowieckiej.
Szczegółowe kalkulacje polskich możliwości były następujące. Desant lotniczy mogło przewieźć tylko około pięćdziesięciu samolotów transportowych różnych typów (najczęściej przestarzałych), które posiadało LWP. Oznaczało to, że cała 6 Dywizja Powietrznodesantowa mogła zostać przewieziona w 8–10 rejsach, a trwałoby to co najmniej od 12 do 16 godzin. W związku z tym w Warszawie uważano, że przeprowadzenie desantu powietrznego na Zelandię „z pomocą posiadanych aktualnie środków transportu lotniczego jest praktycznie niewykonalne i nie może być brane pod uwagę jako sposób wykonania zadań operacyjnych”. Obliczano, że aby desantować całą dywizję w ciągu pięciu godzin, potrzebowano co najmniej osiemdziesięciu nowoczesnych wówczas sowieckich samolotów AN-12, które wykonałyby dwa rejsy. Polacy takich samolotów nie posiadali.
Jeszcze gorzej przedstawiała się sprawa desantu morskiego. Siły własne oraz deklarowane przez Armię Sowiecką (dodatkowo sześć okrętów desantowych), umożliwiłyby desantowanie zaledwie jednego pułku z 7 Dywizji Desantowej. Jeśli dodatkowo miałaby być w tym celu użyta polska flota handlowa, to przygotowania do desantu musiałyby zabrać około dwudziestu dni, a wyładowanie kolejnego desantowanego pułku trwałoby dwa dni. W tym wypadku nie można by mówić o jakimkolwiek zaskoczeniu czy działaniach błyskawicznych. Obliczano, że sowiecka strona powinna wydzielić 30–40 nowoczesnych okrętów desantowych projektu 770.
Ponadto w Warszawie zauważano, że możliwości prowadzenia działań osłonowych w trakcie desantu przez polskie siły były „minimalne”. Proponowano, aby sowiecka Flota Bałtycka przejęła na siebie osłonę desantu przed uderzeniami wyprowadzanymi z kierunku cieśniny Sund, a flota Narodowej Armii Ludowej NRD – z zachodniej części Bałtyku. Jeśli chodzi o osłonę z powietrza, to do wykonania tego zadania polskie lotnictwo mogłoby wydzielić dwa albo trzy pułki myśliwskie, co zapewniłoby osłonę tylko do 50 km w głąb morza. Ponadto można by zapewnić osłonę portów Gdańsk – Gdynia. W związku z tym zwracano się do największego sojusznika z pytaniem, jakie siły Armia Sowiecka zamierzała wydzielić, aby osłaniać desant morski w czasie załadowania, transportu i lądowania na duńskich wyspach. Jednocześnie obliczano, że do zabezpieczenia polskiego desantu potrzeba około czterdziestu ścigaczy okrętów podwodnych, od czterech do sześciu niszczycieli, osiem małych okrętów rakietowych, dwadzieścia kutrów torpedowych i pięćdziesiąt trałowców. Jak widać, potrzeby były ogromne.
Cały artykuł czytaj na stronie polska-zbrojna.pl
Komentarze