Lotnicze przypadki w książce "Katastrofy II Rzeczpospolitej Tragedie, wypadki i klęski żywiołowe, które wstrząsnęły przedwojenną Polską"
Niedawno na rynku wydawniczym ukazała się książka pt. "Katastrofy II Rzeczpospolitej Tragedie, wypadki i klęski żywiołowe, które wstrząsnęły przedwojenną Polską" autorstwa Tomasza Specyała, wydana nakładem Wydawnictwa Replika.
W prasie międzywojennej znajdziemy liczne doniesienia o katastrofach kolejowych, lotniczych, morskich, budowlanych, o eksplozjach i pożarach, powodziach, wichurach, uderzeniach pioruna, które wyrządzały ogromne straty materialne i nierzadko zbierały mordercze żniwo wśród ludzi i zwierząt. Bywało niekiedy tak, że śmierć przeszła tuż obok, pozostawiając ludziom jedynie oczy, aby mogli zapłakać nad swą niedolą, której doświadczyli dzięki siłom natury bądź przypadkowemu zrządzeniu losu.
Z czyjej winy śmierć spadła z nieba na tych, którzy brali udział w uroczystościach zorganizowanych 15 sierpnia 1922 roku w Bazie Lotnictwa Morskiego w Pucku? Wybuch w gazowni wstrząsnął Poznaniem, a prochowni Krakowem; mimo że straty materialne były duże, to śmierć w obu przypadkach okazała się łaskawa, zabierając tylko jedną duszę. Roztopy 1931 roku zamieniły Wilno w Wenecję, a trzy lata później woda w Małopolsce zabierała wszystko, co spotkała na swej drodze. Jakim cudem marynarze masowca „Niemen” uniknęli śmierci i dlaczego zawalił się dom w Warszawie, grzebiąc ludzi pod tonami gruzu? Co spowodowało pożar dwóch milionów litrów spirytusu, którego opary spowiły Poznań, i dlaczego 11 listopada 1937 roku był feralnym dniem polskiego lotnictwa? W jaki sposób śmierć zbierała swoje żniwo na Giewoncie, a jak na Świnicy wśród żydowskich harcerzy?
To tylko kilka przykładów z szeregu nieszczęść, które wstrząsnęły II Rzeczpospolitą.
A potem nadeszła II wojna światowa – gehenna, która po trosze wymazała tamte jakże często siejące grozę wydarzenia z ludzkiej pamięci. Z perspektywy czasu warto przypomnieć przedwojenne dramatyczne wypadki, które pomimo upływu dziesięcioleci, także współcześnie niosą wciąż ważne i aktualne przesłanie dotyczące ludzkiej natury.
Fragment rozdziału „Czarny miesiąc lotnictwa”
We wtorek 27 kwietnia 1926 roku o godzinie 9:40 rano z kościoła pod wezwaniem św. Krzyża na Krakowskim Przedmieściu wyprowadzone zostały na wieczny spoczynek doczesne szczątki pułkownika Aleksandra Serednickiego. Kilka dni wcześniej zginął on w katastrofie lotniczej pod Radomiem.
Aleksander Serednicki, pułkownik pilot Wojska Polskiego, był postacią nietuzinkową. Do armii rosyjskiej wstąpił w 1903 roku i do 1912 pełnił służbę w kawalerii, jednak końskie siodło nie było jego powołaniem.
Jeszcze przed wybuchem pierwszej wojny światowej odbył on roczny kurs aeronautyczny, ale dopiero w kwietniu 1915 roku został przeniesiony do lotnictwa, gdzie służył w bombowych oddziałach lotniczych. Latał m.in. na największych ówcześnie samolotach Ilja Muromiec G-II – ciężkich, czterosilnikowych bombowcach skonstruowanych przez Igora Sikorskiego.
Awansował na dowódcę eskadry, a następnie dywizjonu lotniczego. Od grudnia 1917 roku był członkiem Związku Wojskowych Polaków na Ukrainie. W grudniu 1918 roku został przyjęty do Wojska Polskiego w stopniu rotmistrza, a podczas tworzenia armii polskiej był jednym z pionierów lotnictwa polskiego. W 1919 roku sformował z kilku starych samolotów 4 eskadrę lotniczą i wyruszył z nią na front litewsko-białoruski. W marcu tegoż roku został dowódcą I Grupy Lotniczej, pełniąc jednocześnie czynności szefa sztabu Inspektoratu Wojsk Lotniczych.
Mimo rozlicznych funkcji nie stronił od lotów bojowych, brał czynny udział w wojnie z Rosją bolszewicką. 19 maja 1919 roku przypuścił brawurowy atak na nieprzyjacielski oddział pancerny na torze kolejowym Wilno – Mińsk, a w sierpniowych i wrześniowych walkach 1920 roku osobiście wykonywał niebezpieczne loty zwiadowcze. Za swoją postawę został odznaczony orderem Virtuti Militari V klasy oraz Krzyżem Walecznych.
Na początku września 1921 roku Serednicki został mianowany pierwszym dowódcą 3 Pułku Lotniczego w Poznaniu. W kolejnym roku awansował na pułkownika i przydzielono go do Departamentu IV Żeglugi Powietrznej Ministerstwa Spraw Wojskowych na stanowisko Inspektora Wojsk Lotniczych. W 1924 roku poprowadził pierwszy polski grupowy przelot samolotów linowych Potez XV przez Alpy na trasie Paryż – Mediolan – Zagrzeb – Wiedeń – Warszawa.
Te francuskie dwumiejscowe dwupłatowce służyły jako samoloty rozpoznawczo-bombowe. Zaprojektowane w 1923 roku, budowane były w wytwórni Avions Henri Potez. Pierwsze tego typu maszyny trafiły do polskiej armii w 1924 roku. Łącznie zakupiono 110 samolotów Potez XV w wersjach A2 i B2. Budowano je także w Polsce na francuskiej licencji.
22 kwietnia 1926 roku samolotem Breguet XIX Serednicki wyleciał w towarzystwie mechanika kpr. Wnorowskiego z Warszawy do Lwowa na inspekcję tamtejszego lotniska. Mieli wrócić do stolicy następnego dnia po dokonaniu wszystkich czynności służbowych.
Aleksander Serednicki był świetnym oficerem, przed którym stała otworem wielka kariera. Pilotowany przez niego Breguet XIX był lekkim bombowcem produkcji francuskiej wykorzystywanym także do prowadzenia rozpoznania powietrznego. Od 1926 roku maszyny te weszły do uzbrojenia eskadr liniowych 1 Pułku Lotniczego. W latach 1925-30 wojsko polskie zakupiło 250 tych samolotów w wersji rozpoznawczej i bombowej.
Początkowo lot powrotny przebiegał spokojnie, bez niespodzianek, ale pomiędzy godziną piątą a szóstą po południu Serednicki zorientował się, że zboczył z trasy. Ówczesne samoloty nie posiadały sprzętu nawigacyjnego, zatem pilot był zmuszony wylądować i zapytać o dalszy kierunek lotu. Utrata orientacji przez tak doświadczonego pilota mogła zostać spowodowana jedynie mgłą lub niskim pułapem chmur. Samolot perfekcyjnie wylądował na polu w odległości około 12 kilometrów od Radomia. Po wypytaniu okolicznych włościan o dalszą drogę pułkownik Serednicki ponownie zasiadł za sterami swojej maszyny z zamiarem kontynuowania przerwanego lotu. Niestety, podczas startu nie zauważył hałdy nawozu przykrytego ziemią, znajdującej się na skraju pola, na którym wylądował. W chwili, kiedy francuski aeroplan nabierał rozpędu i zaczął wzbijać się w górę, koła uderzyły o leżącą stertę, co spowodowało nagłe wyhamowanie i przekoziołkowanie maszyny.
Siedzący na tylnym siedzeniu mechanik, dzięki temu, że nie był przypięty pasami w chwili katastrofy, wypadł nieprzytomny na ziemię. To najprawdopodobniej uratowało mu życie. Pułkownik Serednicki nie miał tyle szczęścia. Przypasany do fotela został przygnieciony rozbitym samolotem. Zmarł w chwili opatrywania ran przez lekarza przybyłego na miejsce zdarzenia.
Jego śmierć stanowiła niepowetowaną stratę dla polskiego lotnictwa. Tak 26 kwietnia 1926 roku pisał o nim w porannym wydaniu „Kurjer Warszawski”:
Śmierć wyrwała z szeregów lotnictwa jednego z najlepszych ludzi o nieskazitelnej prawości, wielkich zaletach ducha i charakteru, człowieka zajmującego w hierarchii lotniczej czołowe stanowisko inspektora lotnictwa.
Komentarze