Przejdź do treści
Źródło artykułu

As lotnictwa w potrzasku

70 lat temu został skazany na śmierć Stanisław Skalski, bohater wojenny i najskuteczniejszy pilot bojowy w dziejach polskiego lotnictwa. Komunistyczna prokuratura oskarżyła go o szpiegostwo na rzecz Wielkiej Brytanii i Stanów Zjednoczonych. Ostatecznie Skalski uniknął egzekucji. Po śmierci Stalina doczekał się rehabilitacji.

Strażnik otworzył drzwi i rzucił: „Wstawajcie Skalski, idziemy!”. Skuł, poprowadził korytarzem, wepchnął do kolejnej celi. Więzień rozejrzał się. Na pryczy i krzesłach dwóch mężczyzn i kobieta, wszyscy w oficerskich mundurach. Sędziowie. Był też obrońca. Dla formalności, bo karty i tak zostały rozdane dużo wcześniej. Strażnik wskazał Skalskiemu miejsce na odwróconym wiadrze. Kilka minut później więzień był już u siebie. „Kiedy zabierano mnie z celi, jadłem akurat zupę, a kiedy wróciłem po rozprawie, mogłem ją spokojnie dokończyć, była jeszcze ciepła” – powie po latach.

Tydzień później strażnik wyciąga go z celi raz jeszcze. Na odczytanie wyroku. Po drodze pyta szeptem: „Kto was sądził?”. „Widaj”. „To macie czapę” – wzdycha. Tak też się dzieje. 7 kwietnia 1950 roku mjr Stanisław Skalski, as polskiego lotnictwa i bohater wojenny, zostaje skazany na karę śmierci. Powód – domniemane szpiegostwo na rzecz Wielkiej Brytanii i USA.

Podniebny cyrk

O lataniu marzył właściwie od zawsze. Pierwszy kurs pilotażu ukończył w Łucku, dwa lata po maturze. Był wówczas studentem warszawskiej Szkoły Nauk Politycznych. Szybko jednak porzucił studia, aby bez reszty oddać się swojej pasji. W 1938 roku Skalski kończy dęblińską Szkołę Podchorążych Lotnictwa, potem jeszcze uczy się pilotażu w szkole w Grudziądzu i jako świeżo upieczony podporucznik zostaje oddelegowany do Torunia. Stacjonuje tam 4 Pułk Lotniczy. Kiedy wybucha wojna, Skalski dowodzi kluczem w 142 eskadrze myśliwskiej. Szybko udowadnia, że jest pilotem nieprzeciętnym. Już 1 września bierze udział w grupowej potyczce, która kończy się zestrzeleniem niemieckiego Henschla Hs 126. Następnego dnia sam strąca dwa Dorniery. A to zaledwie skromny początek jego lotniczej epopei.

Po klęsce Polaków w wojnie obronnej 1939 roku, Skalski przez Rumunię przedostaje się do Francji, a następnie Wielkiej Brytanii. Służy w polskich dywizjonach. Sieje postrach w szeregach Luftwaffe najpierw w zachodniej Europie, potem w północnej Afryce. Brytyjczycy widząc popisy jego podwładnych ponad piaskami Sahary kręcą z niedowierzaniem głową. „Cyrk Skalskiego!” – powtarzają z uznaniem. O dowódcy ugrupowania, który zdążył awansować do stopnia majora mówią, że ma ptasi instynkt. W sumie podczas sześcioletnich bojów Skalski samodzielnie strąca 18 nieprzyjacielskich samolotów. Do tego dochodzą dwie maszyny zestrzelone zespołowo, kolejne dwie prawdopodobnie, wreszcie pięć uszkodzonych. Wszystko to czyni go najskuteczniejszym pilotem bojowym w historii polskiej armii.

Gdy wojna dobiega końca, Skalski staje przed wyborem: emigracja albo powrót do ojczyzny rządzonej przez komunistów. Oficerowie służący na Zachodzie nie kryją obaw. Wiedzą, że w kraju niekoniecznie będą witani jak bohaterowie. W oczach Sowietów i ich popleczników reprezentują przecież „starą” Polskę, która ma zostać zapomniana. Skalski postanawia jednak zaryzykować. W 1947 roku wsiada na statek i rusza w rodzinne strony. Dlaczego się na to decyduje? – Trudno o jednoznaczną odpowiedź – przyznaje Grzegorz Śliżewski, współautor książki „Generał pilot Stanisław Skalski. Portret ze światłocieniem”. – Najpewniej Skalski po prostu tęsknił za domem, rodzicami, życiem wśród swoich. Nie wyobrażał sobie życia na obczyźnie – dodaje. W Polsce nie jest wówczas postacią powszechnie znaną. Komuniści sławią wojenny trud ludowego wojska. Dokonania armii walczącej u boku zachodnich aliantów marginalizują bądź przemilczają. – Same władze jednak mają doskonałe rozeznanie wśród osób, które zdecydowały się na powrót – podkreśla Śliżewski. Niemal natychmiast po dotarciu do kraju, Skalski dostaje ofertę kontynuowania służby w LWP. Ma zostać inspektorem do spraw pilotażu. Komuniści wiedzą, że jego ogromne doświadczenie w armii, która cierpi na brak kadr, może być na wagę złota. Samego Skalskiego trudno uznać za nieprzejednanego przeciwnika nowej władzy. W dodatku kocha latać. Przyjmuje propozycję i rozpoczyna nowy rozdział w życiu. Nie przypuszcza nawet, jak będzie on krótki.

Rok w celi śmierci

Zaczęło się od Władysława Śliwińskiego, dawnego pilota Dywizjonu 303, który po wojnie podobnie jak Skalski zdecydował się na powrót do kraju. Zanim jednak do tego doszło, nawiązał kontakt z wywiadem rządu na uchodźstwie i zobowiązał się do współpracy. Miał zbudować w Polsce agenturalną siatkę i przekazywać informacje na Zachód. Po kilku latach bezpieka wpadła na jego ślad. W czerwcu 1948 roku Śliwiński został aresztowany. Kiedy zniknął, a niczego nieświadoma żona zadzwoniła po pomoc do Skalskiego – mieszkającego po sąsiedzku kolegi męża z dawnych czasów. – Skalski poszedł do mieszkania Śliwińskiego na ulicę Filtrową, ale byli tam już funkcjonariusze Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego. Wpadł w kocioł i on również trafił do aresztu – tłumaczy Śliżewski i dodaje, że oficer nie miał nic wspólnego z wywiadem, ani też antykomunistycznym podziemiem. Śliwiński, mimo bestialskich tortur, zaprzeczał, by major z nim współpracował, ale śledczy wiedzieli swoje. Przez kilka długich miesięcy próbowali na nim wymusić odpowiednie zeznania. Po latach Skalski opowiadał: „W biciu nie wszyscy byli jednakowi. Byli zwyczajni bandyci i byli wirtuozi. Pamiętam godziny spędzone w towarzystwie największych tuzów wydziału śledczego: Serkowskiego, Humera, Szymańskiego (…). Ci nie zniżali się do kija i kopniaków, nie dawali się ponieść sadystycznemu upojeniu. Bili z zimnym wyrachowaniem i premedytacją”. Skalski był okładany gumowymi pałkami, biczem splecionym z pasków miedzianej blachy, pękiem kluczy. Oprawcy sadzali go na odwróconym taborecie i walili jego głową w kaloryfer. Umęczony oficer po kolei przyznawał się do zarzutów. W pewnym momencie wykrzyknął, że gotów jest wziąć na siebie odpowiedzialność za... zamach na gen. Władysława Sikorskiego.


Stanisław Skalski po aresztowaniu przez MBP 1948r.
(fot. Ministerstwo Bezpieczeństwa Publicznego/Domena publiczna/Wikimedia Commons)

Pod koniec marca 1950 roku stanął przed sądem w jednym z tak zwanych procesów kiblowych. – Tego rodzaju rozprawy były praktykowane w czasach stalinizmu. Wzorzec został żywcem przeniesiony z ZSRR – tłumaczy dr Sławomir Poleszak z IPN w Lublinie. Skład sędziowski zajmował miejsca w jednej z cel, oskarżonego sadzano na wiadrze bądź sedesie. – Posiedzenia trwały krótko, czasem kilkanaście minut. Wyrok był formalnością – wyjaśnia dr Poleszak. – Tego rodzaju spektakle miały doprowadzić do skazania więźniów politycznych, których los i tak już wcześniej został przesądzony. Postępowaniu wobec nich komuniści chcieli jednak nadać pozory praworządni. Choć oczywiście procesy kiblowe ze sprawiedliwością nie miały nic wspólnego – dodaje.

Skalskiego sądził trzyosobowy skład orzekający. Na jego czele stał płk Mieczysław Widaj, przedwojenny prawnik, który jeszcze kilka lat wcześniej był oficerem AK. Pod rządami komunistów doszedł do rangi zastępcy przewodniczącego Najwyższego Sądu Wojskowego. W czasach stalinowskich skazał na długoletnie więzienia albo śmierć ponad stu przeciwników systemu. Wśród nich znaleźli się m.in. Zygmunt Szendzielarz „Łupaszka” czy biskup kielecki Czesław Kaczmarek. Podczas procesu Skalskiego Widaja wspomagali majorowie Ludwika Bibrowska i Mikołaj Danielewski. W Wielki Piątek 1950 roku oskarżony usłyszał wyrok: kara śmierci. Według sądu szpiegował na rzecz zachodnich mocarstw, zaś wrażliwe informacje przekazywał podczas spotkań z pracownikami ambasad USA i Wielkiej Brytanii. Na sali rozpraw w jednej chwili zostały zdyskredytowane wszystkie zasługi wojenne Skalskiego. Widaj przekonywał: „Swym przestępczym działaniem wykazał, że walczył z Niemcami nie dla dobra kraju ojczystego, lecz dla dobra państw imperialistycznych, na których służbę przeszedł”. Na śmierć zostaje skazany także Śliwiński, od którego wszystko się zaczęło.

Skalski na egzekucję czekał rok. Nie wiedział, że wcześniej wniosek o ułaskawienie wniosła jego matka. Bolesław Bierut skorzystał z prawa łaski, a karę śmierci zamieniono na dożywocie. W kwietniu 1951 roku skazany zostaje przerzucony do ciężkiego więzienia w Rawiczu, a następnie do Wronek. Na wolność wychodzi wiosną 1956 roku. Kończy się stalinizm, w Polsce nastaje krótki czas odwilży i czas rewizji wyroków na więźniów politycznych. Naczelny Sąd Wojskowy uchyla też wyrok ciążący na Skalskim. Komuniści namawiają go, by wrócił do armii. – Propozycje służby w LWP dostają wówczas także inni piloci z czasów wojny, którzy wcześniej byli represjonowani – Witold Łokuciewski i Wacław Król. Była to akcja propagandowa, która miała pokazać, że po epoce stalinizmu kraj zmienia się na lepsze – wyjaśnia Śliżewski.

Skalski przyjmuje propozycję. W armii służy do 1968 roku. Zostaje przeszkolony na pilota odrzutowców, awansuje. Już po przejściu do rezerwy, pod koniec lat 80., zostaje mianowany generałem brygady. Po 1989 roku próbuje swoich sił w polityce. Bez większych sukcesów. Umiera w 2004 roku.

Korzystałem z książek: Grzegorz Śliżewski, Grzegorz Sojda „Generał pilot Stanisław Skalski. Portret ze światłocieniem”, Warszawa 2015; Henryk Nakielski „Jako i my odpuszczamy”, Warszawa 1989; Stanisław Skalski „Czarne krzyże nad Polską”, Warszawa 2019

Łukasz Zalesiński

FacebookTwitterWykop
Źródło artykułu

Nasze strony