"Antek" wrócił do Świdnika
15 kwietnia do Aeroklubu Świdnik powrócił samolot An-2 o znakach rejestracyjnych SP-KSA. W ten sposób zakończyła się trwająca wiele miesięcy batalia o przywrócenie mu pełnej zdolności eksploatacyjnej. To najlepszy prezent, jakiego aeroklub mógł sobie życzyć na 70-lecie istnienia.
Ten samolot od początku miał barwne życie. W 1985 roku spłonął jego poprzednik. Członkowie spadochronowej sekcji Aeroklubu Robotniczego w Świdniku, których było wtedy chyba z dwustu, podnieśli lament: z czego będziemy skakać?! Doszło do zebrania, w którym uczestniczył Jan Widz, ówczesny dyrektor ekonomiczny WSK. Zapytał, ile kosztuje nowy samolot. Usłyszał cenę i zdecydował: kupimy go. Wszystkim opadły szczęki, bo nie były to małe pieniądze. An-2 kosztował gigantyczne 37 milionów zł. Kilka dni później Adam Gruszecki wraz z Henrykiem Jaworskim przyprowadzili „nówkę” z Mielca. Okazało się, że pierwotnie miał trafić do Brazylii. Miał już nawet wymalowaną rejestrację. Ale że relacje między polskimi fabrykami lotniczymi były wtedy inne niż teraz, An-2 przyleciał do Świdnika. W ten sposób rozpoczął trwający już 36 lat, pełen przygód, życiorys.
– Antonovy An-2 były kiedyś popularne w całym bloku wschodnim. Szkolono na nich pilotów, spadochroniarzy, używano do transportu pasażerów i ładunków, a także prac agrolotniczych. Były statkami nieprawdopodobnie bezpiecznymi. Jak mówiono – trzeba się postarać, żeby go rozbić. Pieniądze nie były wtedy aż tak ważne, więc „Antki” hulały w powietrzu setki godzin w roku. Ale czasy się zmieniły. Lisy szczepi się już z pokładu Cessny, nie Antonova. Spadochroniarze używają Pilatusa, bo szybszy i tańszy w eksploatacji. Utrzymanie samolotu w gotowości kosztuje rocznie około 30 tysięcy złotych. Jedna świeca, z osiemnastu, jakie montowane są w silniku, kosztuje 300 złotych. Antonov zaczyna coraz bardziej pełnić rolę lotniczego artefaktu. Ale czy to znaczy, że powinniśmy machnąć na niego ręką? Myśląc tylko o pieniądzach, już dawno powinniśmy go sprzedać. Tak postąpiła większość aeroklubów w Polsce. Jest wielu chętnych, którzy dadzą za niego kosmiczne pieniądze. Takie maszyny trafiają potem do Ameryki Południowej, gdzie wykonują misje zwracające koszt zakupu samolotu po jednym kursie. „Antków” dopuszczonych do lotu jest w Polsce coraz mniej, może z dziesięć, mimo, że w Mielcu wyprodukowano ich 15 tysięcy – opowiada Krzysztof Janusz, dyrektor Aeroklubu Świdnik.
Limuzyna zwana Antkiem
Świdnicki „Antek” gościł na pokładzie wiele wybitnych osób. Za jego sterami siedział Prymas Polski Józef Glemp, który zanim został księdzem, koniecznie chciał być lotnikiem. Latały nim laureatki konkursu Miss Świata. Niejednokrotnie woził największe gwiazdy polskiej estrady: Budkę Suflera, braci Cugowskich, Wilki, Bajm, Brathanki oraz Izabelę Trojanowską. Ta ostatnia zamieściła nawet jego fotografię na okładce swojej płyty „Chcę inaczej”. W pewnym sensie AN-2 sam został gwiazdą, grając w filmach, ostatnio w 2019 roku, w produkcji Jacka Bromskiego. Był najbardziej popularny wśród spottersów z racji oryginalnego malowania. Niejednokrotnie uświetniał też swoją obecnością pokazy lotnicze. Można go było podziwiać w Poznaniu, Gdyni, Dęblinie, Radomiu, Stalowej Woli, Roskilde Vamtrup, Odense i wielu innych. Uczestniczył w zlotach „Antków” w Niemczech. Latał od Aleksandrii po Kopenhagę. Większość naszych mieszkańców właśnie na jego pokładzie przeżyła swój pierwszy lot.
– Ten samolot służył też społeczeństwu w trudnych chwilach. Woził pomoc powodzianom we Wrocławiu i Czechach. W czasie wielkich upałów parę lat temu, kiedy ruch TIR-ów był wstrzymany, zabezpieczaliśmy drogą powietrzną fabryki samochodów na Śląsku w komponenty produkowane w Lublinie. Nigdy nie prosiliśmy o pieniądze i nigdy nie odmawialiśmy żadnej pomocy, jeśli chodzi o wykorzystanie tego samolotu. Wychodzimy z założenia, że ma on służyć nam wszystkim. Cały czas utrzymujemy go w gotowości na ciężki czas. Jako pierwsi zdeklarowaliśmy charytatywnie pomoc w walce z pandemią, za co podziękował nam Marszałek Województwa Lubelskiego – mówi dyrektor aeroklubu.
Wielka zrzutka
Pomoc dla „Antka” przychodziła z różnych, czasem zupełnie nieoczekiwanych stron. Włączył się w nią, między innymi, Robert Robinson, Anglik, któremu tak spodobała się Polska, że wraz z żoną osiedli tu na stałe.
– Bob był z zawodu kolejarzem, ale przez całe życie pasjonowało go lotnictwo. Przyjechał do Świdnika, żeby obejrzeć lotnisko, wszedł na teren aeroklubu i tak się poznaliśmy. „Antek” go zafascynował. Miał już okazję latać na jego pokładzie. Sam wpłacił pieniądze na Zrzutka.pl. Próbował też angażować środowisko angielskich pasjonatów lotnictwa do wsparcia naszego planu – opowiada Krzysztof Janusz.
10 sierpnia 2021r, An-2 o znakach SP-KSA opuścił Świdnik. Krzysztof Janusz wraz z Rafałem Śmigielskim i kierownikiem technicznym Witoldem Omiotkiem, przebazowali samolot na lotnisko w Mirosławicach, gdzie pieczę nad nim przejęli specjaliści z firmy Aeroplan. Mimo braku pełnego finansowania, ruszyły prace polegające nie tylko na wymianie płótna, ale również oszklenia kabiny. Samolot przeszedł gruntowną inspekcję, przeprowadzono kompleksowe naprawy wszystkich zweryfikowanych w jej toku usterek. Po zakończeniu tych prac „Antek” przeżył najbardziej zauważalną zmianę, czyli malowanie, w wyniku którego uzyskał nowe barwy. Przepłótnienie przedłuży mu życie o następne 14 lat. W sumie może latać nawet jeszcze ok. 50 lat. Ma dopiero 1300 godzin resursu, który wykorzystał głównie w najlepszych dla siebie czasach.
Jeszcze pożyje
– Jestem wdzięczny wszystkim, którzy przyczynili się do przywrócenia samolotu do pełnej zdolności do lotów. Zwłaszcza osobom, które wpłaciły pieniądze w czasie zbiórki na „Zrzutce”. Udało się w ten sposób zgromadzić ponad 20 tys. zł. Największe podziękowania kieruję do regionalnego sponsora, dzięki któremu możliwe było przeprowadzenie przepłótnienia maszyny. Mam do tego samolotu słabość, bo obaj zaczynaliśmy pracę w aeroklubie w tym samym czasie. Chciałbym, aby służył dalej moim następcom, również w doskonałej kondycji technicznej. Nie będzie nas, a on będzie, jeśli o niego zadbamy. Mimo doskonałego stanu technicznego, właściwie młodzieńczej formy, groziło mu odejście w odstawkę, ponieważ resursy i czas upływają, a przeprowadzenie prac jest nieprawdopodobnie drogie. Gdybyśmy działali w kraju, gdzie nie obowiązują europejskie przepisy, moglibyśmy latać dalej. W warunkach Unii jest to niemożliwe. Dzięki wielkiemu wysiłkowi udało się uratować maszynę o wielkiej wartości historycznej – podsumowuje K. Janusz.
Komentarze