5000 razy skoczył ze spadochronem
Desantował się z różnych samolotów i śmigłowców. 15 razy musiał korzystać ze spadochronu ratowniczego. Odniósł też poważne kontuzje. Skacze już 30 lat, ale nigdy nie pomyślał, by porzucić spadochroniarstwo. – Bo jest w nim coś pociągającego, wyjątkowe uczucie swobody i wolności – mówi st. chor. sztab. Tomasz Świerad z wojsk specjalnych. Podoficer niedawno wykonał pięciotysięczny skok.
Gdy rozpoczynał służbę wojskową w 1987 roku, na koncie miał już 370 skoków spadochronowych. – Zacząłem skakać w Aeroklubie Rzeszowskim, w maju minęło 30 lat od mojego pierwszego skoku – mówi st. chor. sztab. Tomasz Świerad, pomocnik dowódcy do spraw podoficerów w Centrum Operacji Specjalnych w Krakowie.
Jego pierwszym pododdziałem była 48 Samodzielna Kompania Rozpoznawcza 6 Brygady Powietrznodesantowej. Przez dziewięć lat służył w plutonie wyczynowym przy Wojskowym Klubie Sportowym Wawel. – Tomek od początku w wojsku rozwijał swoją pasję. Zawsze imponował znakomitym przygotowaniem fizycznym. Ale ma też wyjątkowe poczucie humoru, za które, gdziekolwiek się pojawiał, wszyscy go lubili – opowiada gen. bryg. Jerzy Gut, dowódca Centrum Operacji Specjalnych, jednocześnie przełożony Świerada sprzed lat.
W wojskowym klubie skoczek trenował spadochroniarstwo klasyczne, ćwiczył celność lądowania, akrobacje indywidualne i zespołowe. Z kolegami reprezentowali też brygadę w wieloboju spadochronowym. Zimą 1994 roku zdobyli mistrzostwo Polski.
Przerwa na misje
Potem czasu na karierę sportową było coraz mniej – zaczęły się wyjazdy na misje. W 1997 roku chorąży Świerad na dziewiętnaście miesięcy wyjechał do Bośni i Hercegowiny. W Kosowie spędził ponad rok. Później ze spadochroniarzami 6 Brygady był na misji w Iraku i Afganistanie.
– W 2009 roku spotkałem generała Włodzimierza Potasińskiego (zginął w katastrofie smoleńskiej – przyp. red.). To on zaprosił mnie do wojsk specjalnych. Nie wahałem się ani chwili – opowiada chorąży Świerad. – Zacząłem służbę w Jednostce NIL. Szkoliłem się w Stanach Zjednoczonych na kursach dla operatorów scan eagle i zostałem dowódcą misji statków bezzałogowych.
Już jako żołnierz wojsk specjalnych dwukrotnie służył w Afganistanie. Z ostatniej zmiany wrócił w ubiegłym roku. W sumie na misjach spędził niemal pięć lat.
– Przez 30 lat skakałem z kilkunastu różnych typów samolotów i śmigłowców. Cywilne skoki zacząłem z PZL 104 Wilga, a wojskowe z pokładu An-2 – opowiada. Poza tym desantował się m.in. z takich samolotów,jak: Jak-12, An-26, An-72, M-28,C-130 Hercules, C-295M Casa, Transall C-160, Cessna 208 Caravan, L-410 Turbolet oraz śmigłowców Mi-2, Mi-8, Mi-17, Mi-24 oraz CH-47 Chinook.
Szczęście sprzyjało
Skakał z różnego rodzaju spadochronami, z różnych wysokości. Najwyższy skok wykonał z pułapu 5600 metrów, a najniższy z około 200. Do użycia spadochronu zapasowego zmuszony był 15 razy. W większości awaryjne lądowania spowodowane były rozdarciem czaszy lub pęknięciem linek nośnych spadochronu.
– Wszystkie te sytuacje dobrze pamiętam, ale podchodzę do nich bez emocji. Podczas takiego zdarzenia działa się mechanicznie. Choć prawda jest taka, że każdy skoczek czeka na taką sytuację – przyznaje chorąży. – Jak już się raz użyje spadochronu zapasowego, to wzrasta zaufanie do samego siebie i każdy chce poczuć, jak to jest.
Chociaż szczęście mu sprzyja, nie uniknął kontuzji. – Raz skakaliśmy tuż przed burzą. Trafiłem na mocny podmuch wiatru i uderzyłem w betonową ścianę tak mocno, że aż mi kości popękały. Innym razem źle ustawiłem się do lądowania i matka ziemia „przytuliła” mnie zbyt mocno. Z wiekiem wszystkie te kontuzje dają o sobie znać – opowiada.
Ale podkreśla, że w spadochroniarstwie jest coś pociągającego. – To wyjątkowe uczucie swobody i wolności. Przyjemność czuje się już podczas pierwszego skoku, zwłaszcza w chwili gdy nad nami otwiera się czasza. Jak ktoś raz spróbuje, to będzie chciał więcej i więcej – mówi skoczek. Niedawno oddał swój pięciotysięczny skok. Desantował się z pokładu samolotu L-410 Turbolet.
Teraz szkoli komandosów
Gdy chor. Świerad wrócił z Afganistanu, ówczesny dowódca wojsk specjalnych gen. bryg. Piotr Patalong i jego zastępca gen. bryg. Jerzy Gut zaproponowali mu, by został pomocnikiem do spraw podoficerów. Od roku odpowiada za poziom wyszkolenia i edukację komandosów z korpusu podoficerskiego. Jest prawą ręką gen. Guta, obecnego dowódcy Centrum Operacji Specjalnych.
– Znamy się już 29 lat. Nasze ścieżki krzyżowały się również na misjach zagranicznych – mówi generał. I dodaje: – Cenię Tomka za kreatywność i za to, że nieustannie poszukuje rozwiązań usprawniających działania, za które jest odpowiedzialny. On zawsze staje na pierwszej linii, cokolwiek robimy – opowiada generał Gut. – A jeśli chodzi o jego pięciotysięczny skok ze spadochronem... To bardzo się cieszę, że razem byliśmy się na pokładzie tego samego samolotu.
MKS
autor zdjęć: arch. st. chor. sztab. Tomasza Świerada
Komentarze