Przejdź do treści
Źródło artykułu

Fabryka Boeinga w Everett - część 2

Zapraszamy do lektury drugiej części arytkułu dotyczącego największej na świecie fabryki Boeinga w Everett, autorstwa Piotra Karwińskiego.

Czytaj pierwszą część artykułu


W 1993 roku fabryka znowu została rozbudowana, tym razem dodano halę montażową Boeingów 777. I znowu mamy przełom – 777 to pierwszy Boeing zaprojektowany na komputerze, a nie na papierze i desce kreślarskiej. Od 1968 roku powierzchnia fabryki powiększyła się więc dwukrotnie, patrząc na budynek z góry po jego zachodniej stronie znajduje się sekcja 747, pośrodku dodano hale dla 767, a po wschodniej stronie mamy część z linią produkcji 777i niedawno dodaną halą końcowego montażu Dreamlinera.

Różnice widać dopiero w środku – „przestarzały” proces produkcji Jumbo Jeta znacznie różni się od zaawansowanego w montażu 777, czy 787. - Praca przy 747 jest najtrudniejsza i skomplikowana. Gdy popracujesz tutaj, możesz potem swobodnie pracować przy innych odrzutowcach, gdziekolwiek w Boeingu – mówi Jeff Hatfield, Główny Mechanik na linii 747. Ritt Winward dodaje: - 777 to samolot dla mnie. Łatwa obsługa, to jak samolot się zachowuje jest totalnie niewiarygodne. To maszyna stworzona do latania bez dwóch zdań.

 

Uderzające jest to, że w fabryce nie widać wsporników utrzymujących dach – konstrukcja praktycznie utrzymuje sama siebie, wsporniki są wkomponowane w ściany albo tworzą wieże rozmieszczone po całej powierzchni budynku. Sufit musi być na tyle mocny i wytrzymały, by utrzymać sam siebie, ale też dźwigi ważące po 40 ton, które z kolei transportują części i komponenty ważące niejednokrotnie tyle samo. 

Sama konstrukcja nośna fabryki była montowana na ziemi, dopiero potem podnoszono ją do pionu dwoma wysokimi dźwigami. Na przestrzeni lat budynek rósł w miarę powstawania manufaktur montujących kolejne modele samolotów i teraz jest to 9 poszczególnych mniejszych hal, połączonych wspólnym dachem. 

Na tak dużej powierzchni nawet małe opady deszczu mogą spowodować problemy, nie wspominając już o śniegu zalegającym na dachu. Dlatego nieopodal fabryki powstał zbiornik retencyjny zwany Boeing Lake, który jest na tyle duży i głęboki, że można w nim swobodnie zwodować krążownik.

Everett posiada również własny oddział straży pożarnej – to największa prywatna jednostka na świecie. Strażacy są przeszkoleni do gaszenia pożarów w samej fabryce, jak i w samolotach stojących na parkingu. Bezpieczeństwo jest najważniejsze, więc Everett jest również odpowiednio chronione poprzez strażników na bramkach, system przepustek czy rygorystyczne procedury.



 

Ogrom powierzchni stworzył problem przemieszczania się pracowników – stąd oznakowanie uliczek czy około 7000 rowerów, które jeżdżą obok lekkich pick-upów i wózków widłowych. Trudno uwierzyć, ale nie nie było jeszcze w fabryce poważniejszego wypadku, czy stłuczki. W celu usprawnienia ruchu w budynku i zmniejszeniu zagrożenia przy produkcji, pasaże piesze przeniesiono do podziemi – takie rozwiązanie widać w sekcji składającej 777.

W piwnicach znajduje się również sala konferencyjna, czy małe kino, w którym zwiedzające Everett wycieczki oglądają filmy pokazowe koncernu. Fabryka Boeinga znajduje się w czołówce atrakcji turystycznych w stanie Waszyngton, w sezonie letnim odwiedza ją średnio 1200 osób dziennie. - Ludzie przyjeżdżają tu z całego świata - tłumaczy przewodnik John Bolinger. - Dla wielu zwiedzanie naszej fabryki to numer jeden w ich planach wizyty w Seattle.

 

Ciężko uwierzyć, ale zasilanie fabryki w energię elektryczną tylko do 2001 roku kosztowało Boeinga ponad 22 miliony dolarów, a w budynku nie zainstalowano klimatyzacji. Ciepło dają lampy pod sufitem, a by ochłodzić hale wystarczy otworzyć drzwi.

Pod sufitem fabryki, 40 metrów nad podłogą, po 50-kilometrowej długości suwnicach krąży 18 ogromnych dźwigów. Każdy z dźwigów jest w stanie podnieść 40-tonowy ciężar, jednak w fabryce trzeba też przetransportować cięższe elementy, takie jak centropłat Boeinga 777 ze skrzydłami. Wtedy transport przeprowadza się dwoma dźwigami, a wszystkie operacje nadzorowane są z oszklonej budki, przypominającej wieżę kontrolną.

 

Przenoszenie sekcji samolotu jest najlepsze. - Dla nas to wyzwanie – mówi operator dźwigu Eddie Bjorgo. - Wszystko, co podnosimy jest bardzo drogie, więc nie ma miejsca na żarty. Ten facet na dole w pomarańczowych rękawiczkach daje nam sygnały, obserwujemy go i wykonujemy wszystko, czego od nas chce. 

W połowie swojej zmiany Eddie zejdzie z dźwigu i sam założy rękawiczki sygnalisty, gdyż operatorzy pracują na zmianę pod dachem i na ziemi, by uniknąć znużenia monotonnymi czynnościami.

Z tego powodu też pracują oni na wszystkich liniach produkcyjnych, przy każdym z czterech produkowanych w Everett modeli samolotu. - To czysta frajda, nie musisz wykonywać cały czas tylko jednej rzeczy – dodaje Bjorgo.


Koniec części drugiej
Trzecia część artykułu

Tekst: Piotr Karwiński
Źródło: Boeing Company
FacebookTwitterWykop
Źródło artykułu

Nasze strony