Przejdź do treści
Źródło artykułu

Pasażerów pod dostatkiem, tylko gdzie są piloci?

Opóźnione czy odwołane loty z powodu pogody czy usterek technicznych, to uciążliwe, ale nierzadkie przeszkody w podniebnych podróżach. Ostatnio jednak coraz więcej pasażerów nie dociera do celu swojej podróży z nowego powodu: braku pilotów. 

- Od 35 lat badam ten sektor transportu i nigdy nie widziałem czegoś podobnego. A według prognoz będzie jeszcze gorzej - mówi ekonomista Dan Akins.

Lokalne lotniska w Stanach Zjednoczonych mają problem ze ściągnięciem do siebie większej liczby połączeń, czego wymaga rosnąca gospodarka. "Do wzięcia jest 5 miliardów dolarów w inwestycjach, ale linie lotnicze powiedziały nam, że nie zagęszczą siatek połączeń, bo nie mają kim obsadzić kokpitów swoich samolotów - tłumaczył Mike Hainsey, szef  Golden Triangle Regional Airport, które obsługuje miasta Columbus, Starkville i West Point.

Co wpłynęło na braki załóg? Po pierwsze, trzeba zdać sobie sprawę z faktu, że znacząco zwiększyła się liczba pasażerów. Według danych amerykańskiego Departamentu Transportu, w 2015 r. linie lotnicze przewiozły w USA prawie 896 milionów pasażerów. To o 5 proc. więcej niż rok wcześniej. Aby zaspokoić rosnące zapotrzebowanie w ciągu najbliższych 18 lat, branża będzie musiała zatrudnić ponad pół miliona nowych pilotów - prognozuje Boeing.


Sytuacji niedoboru pilotów nie poprawia prawo wprowadzone w USA po katastrofie lotu 3407 linii Colgan Air w 2009 roku. NTSB winą za wypadek obarczyła załogę, a w jego wyniku Kongres narzucił m.in. wymóg 1500 godzin (zamiast dotychczasowych 250 godzin) minimalnego nalotu dla kandydatów na pierwszych oficerów w liniach lotniczych.

Obecnie najgorsza sytuacja występuje u przewoźników regionalnych, stowarzyszonych z większymi liniami i dowożącymi pasażerów do HUB-ów. Mali przewoźnicy stanowią 50 proc. startów na trasach wewnątrz kraju, a w zeszłym roku udało im się zatrudnić tylko połowę z wymaganej liczby pilotów.

W lutym tego roku, z powodu braku załóg dwóch regionalnych przewoźników: Republic Airways i SeaPort Airlines ogłosiły bankructwo. Inne linie nie były w stanie spełnić zobowiązań złożonych dużym liniom, co doprowadziło do przetasowań: United Airlines przeniosły 40 odrzutowców z linii ExpressJet do CommutAir, w nadziei, że te drugie spełnią stawiane przed nimi wymagania.


  - Dla dużych linii zatrudnianie nowych pilotów to nie problem, bo pozyskują oni ich od swoich mniejszych partnerów. Jednak problemem będzie liczba pilotów, których duże linie będą musiały zatrudnić w nadchodzących latach - mówi Faye Malarkey Black, szef Stowarzyszenia Regionalnych Linii Lotniczych.

Problem nie dotyczy zresztą samych linii. Szkoły pilotażu, operatorzy czarterowi i korporacyjni, firmy zajmujące się opryskami pól - wszyscy narzekają na problemy w znajdowaniu pilotów. Nawet wojsko ma ten sam problem. W amerykańskich Siłach Powietrznych wciąż do obsadzenia pozostaje 511 etatów pilotów.

Stowarzyszenie Pilotów Liniowych (Air Line Pilots Association, ALPA) ma proste rozwiązanie: Podniesienie zarobków pilotów i poprawa warunków pracy, co przyciągnie chętnych kandydatów. Eksperci sugerują także, by linie zaczęły patrzeć całościowo na proces kształcenia pilotów i przyjęły popularne w Europie i Azji podejście "ab-initio", czyli "od początku" - szkolenie kandydatów od zera w ramach własnej linii zamiast zatrudniania osób, które doświadczenie zdobywały u innych przewoźników.


Zarówno linie lotnicze jak i zarządzający lotniskami lobbują w Waszyngtonie obniżenie wymaganego limitu 1,5 tys. godzin nalotu, co przyśpieszyłoby proces zdobywania nowych pilotów. Według badaczy z Uniwersytetu Północnej Dakoty, idealny nalot to 700-800 godzin. - Tacy kandydaci mają już pewne doświadczenie, ale nie zdążyli jeszcze wyrobić u siebie złych nawyków. Nie chodzi o ilość wylatanych godzin, ale o ich jakość - mówi autorka badania, Elizabeth Bjerke.


Czytaj również:
Ile zarabiają piloci liniowi w USA?
Boeing prognozuje ogromny wzrost zapotrzebowania na pilotów liniowych

FacebookTwitterWykop
Źródło artykułu

Nasze strony