"Psy Wojny: Zasadzka" – Wtorkowy seans w Kinie Lotnik MLP
Muzeum Lotnictwa Polskiego w Krakowie serdecznie zaprasza w dniu 31.12.2019 r. o godz. 11:00 i 16:30 na bezpłatną projekcję filmu pt. "Psy Wojny: Zasadzka".
"Psy Wojny: Zasadzka" – dokument poświęcony najsłynniejszym, najbardziej spektakularnym przypadkom zasadzek w powietrzu podczas różnych konfliktów zbrojnych. Zobaczymy pilotów którzy dzięki sprytowi, inteligencji i woli walki stawili czoła wielokrotnie liczniejszemu przeciwnikowi
Zasadzka na wyspie Wolin
To jedna z najtajniejszych i najmniej znany tajemnic Zimnej Wojny. Niemal pół wieku temu, pod Świnoujściem polscy rakietowcy stoczyli „bitwę” z niemieckimi samolotami NATO, która mogła zakończyć się wybuchem trzeciej wojny światowej!
„Towarzyszu Generale, melduję…”
Jest rok 1968. Zimna Wojna trwa w najlepsze. Siły NATO oraz Układ Warszawski zbroją się na potęgę w oczekiwaniu na iskierkę, która wznieci pożar trzeciej wojny światowej – w tym wypadku atomowy. Dwa lata wcześniej zakończono rozbudowę stanowiska dowodzenia frontem nadmorskim pod Świnoujściem (obecnie Podziemne Miasto na Wyspie Wolin). Trwa budowa kolejnych stanowisk ogniowych dla nowo formowanych dywizjonów 26. Brygady Artylerii Obrony Powietrznej Kraju, wchodzącej w skład Ludowego Wojska Polskiego. Takie przedsięwzięcie oczywiście nie mogło być niezauważone przez „zgniły zachód”. Do akcji zwiadowczych wkroczyły natychmiast jednostki lotnicze Deutsche Marine. Marynarka wojenna RFN rozpoczęła loty zwiadowcze wzdłuż polskiego wybrzeża zachodniego.
„Tego już za wiele!”
Do lotów rozpoznawczych zachodni Niemcy wykorzystywali samoloty dalekiego zwiadu morskiego Breguet Br.1150 Atlantic, produkcji francuskiej. Uzbrojone w rakiety, bomby, boje sonarowe oraz detektory anomalii magnetycznych latały ze średnią prędkością 650 km/h. (jeden z takich samolotów można dziś zwiedzać na lotnisku w Peenemuende). Podczas intensywnego rozpoznania lotniczego, niejednokrotnie dochodziło przez nie do naruszenia przestrzeni powietrznej PRL, w okolicach Międzyzdrojów. Zuchwałe postępowanie „przeklętych imperialistów” bardzo rozzłościło dowództwo polskiej armii i postanowiono utemperować NATO.
Br.1150 Atlantic w barwach morskiego lotnictwa niemieckiego
(fot. Adrian Pingstone (Praca własna)/Domena publiczna/Wikimedia Commons)
„Wyrażam zgodę na otwarcie ognia…”
Plan przewidywał zorganizowanie zasadzki na niemieckie samoloty zwiadowcze. Około 10 grudnia 1968 roku podjęto decyzję o tymczasowym przeniesieniu jednostek 37 oraz 38 Dywizjonu Artylerii Obrony Powietrznej Kraju, uzbrojone w zestawy rakietowe SA-75 „Dźwina”, na wyspę Wolin. Sytuacja była bardzo poważna, co potwierdza fakt wydania pisemnego rozkazu dowódcom DOA OPK, przez generała dywizji Wojciecha Jaruzelskiego, nowego (od kwietnia 1968 roku) Ministra Obrony Narodowej. Generał wydał rakietowcom operującym na Wyspie Wolin zgodę na zestrzelenie każdego obcego samolotu nielegalnie wkraczającego w polską strefę powietrzną. Pisemna zgoda została dostarczona kurierem do dowódcy zgrupowania. Jest to jedyny taki przypadek w historii polskiej armii.
Na stanowiska!
Przegrupowanie rakietowców z okolic Szczecina odbyło się nocą w wielkiej tajemnicy. Była zimna, grudniowa noc. Zimny wiatr doskwierał żołnierzom, podobnie jak intensywne opady deszczu ze śniegiem. Jednak pomimo trudności oraz ciężkich warunków atmosferycznych załogi artylerii rakietowej zajęły swoje stanowiska bojowe w oczekiwaniu na samoloty NATO dokładnie zgodnie z planem, w lesie pomiędzy Świnoujściem a Międzyzdrojami. Ogłoszono ciągły alarm bojowy. Po pewnym czasie do zasadzki przyłączyły się załogi kolejnych grup bojowych – 21. Dywizjon Artylerii Rakietowej Obrony Powietrznej Kraju z Pucka, dowodzony przez kapitana Bartczaka oraz 25 DOAR OPK z Wejherowa pod dowództwem majora Zagórskiego. Spowodowane to było faktem posiadania większego doświadczenia w obsłudze wyrzutni rakietowej niż jednostki 37 i 38 DOAR, które jeszcze nie przeprowadzały strzelań poligonowych.
Zabawa w kotka i myszkę…
Rozpoczęła się cicha wojna. Ruch w powietrzu tego dnia był całkiem spory. Polskie jednostki rakietowe w oczekiwaniu śledziły samoloty latające nad Bałtykiem. Prowokacja wisiała w powietrzu. Niemieckie samoloty lokalizując pozycje polskich wyrzutni rakietowych, obierają na nie kurs, zwiększając przy tym swoją prędkość. Polscy rakietowcy w odpowiedzi rozpoczynają namierzanie celu. Rakiety są uzbrojone. Czekają w ciągłej gotowości do natychmiastowego startu. Na stanowiskach bojowych czuć zdenerwowanie żołnierzy. Nerwy napięte są do granic możliwości tylko po to, aby zauważyć, że samoloty, potencjalnego wroga, w ostatniej chwili gwałtownie zmieniają kierunek lotu oddalając się od strefy powietrznej PRL. I tak w kółko… Wystarczyło, aby niemieckie samoloty dalekiego zwiadu, choćby o metr przekroczyły polską granicę, a mogłoby dojść do tragedii. I nie chodzi tylko o śmierć załogi samolotu zwiadowczego, lecz nawet o rozpoczęcie konfliktu pomiędzy światowymi mocarstwami! Podczas jednej z takiej „bitwy” radiooperator myli samolot cywilny z samolotem NATO. Na szczęście jeden z oficerów potwierdzając pozycję nadlatującego samolotu eliminuje błąd operatora i wstrzymuje odpalenia rakiet. Ryzyko tego dnia było bardzo duże…
Zadanie zostały wykonane
Loty „Atlanticów” wzdłuż naszych wód terytorialnych trwały jeszcze do połowy stycznia 1969 roku, co zmusiło naszych rakietowców do spędzenia tego okresu nad morzem w niezbyt sprzyjających warunkach pogodowych. Niemcy przerwali loty pod naciskiem Amerykanów, którzy od swoich szpiegów dowiedzieli się o rozkazie otwarcia ognia podpisanym przez Jaruzelskiego. O mały włos, od jednej rakiety wystrzelonej w Świnoujściu mogła rozpocząć się trzecia wojna światowa.
Źródło: Paweł Ukraiński/Głos Szczeciński
Komentarze