Gotowość na zaskoczenie - prace fotogrametryczne na terenie Libanu
Zapraszamy do lektury artykułu „Gotowość na zaskoczenie - prace fotogrametryczne MGGP z Tarnowa na terenie Libanu, opublikowanego kilka lat temu w magazynie Geodeta.
Północna Afryka i jej styk z Azją od kilku miesięcy wrze. Wieloletnie dyktatury albo rozpadają się jak domek z kart, albo strzelają do własnych obywateli. W lutym polskie firmy geodezyjne ze względu na zagrożenie życia wycofały swoich pracowników z Libii. Ale wcześniej w tym rejonie też wcale nie było spokojnie. Prace realizowane przez Polaków w Libanie w latach 2007-10 są tego najlepszym przykładem.
Pierwsze konsultacje projektowe rozpoczęły się dwa lata przed ogłoszeniem przetargu na wykonanie ortofotomapy Libanu. Zdobywanie in formacji o możliwych klientach i kraju uwieńczone zostało zaproszeniem do przetargu dwustopniowego w Ministerstwie Obrony Narodowej. Firma MGGP wystartowała wraz z największymi światowymi konkurentami (m.in. IGN, KLM Aerocarto czy MAPS), jednak po drugim etapie licytacji to właśnie polska oferta okazała się najkorzystniejsza. Projekt zakładał wykonanie opracowania fotogrametrycznego dla całego Libanu, w tym dla 35% powierzchni – prawdziwej ortofotomapy z pikselem 15 cm, a dla pozostałej części – ortofotomapy z pikselem 30 cm. Zamówienie obejmowało także numeryczny model terenu wraz z numerycznym modelem pokrycia terenu.
Prawdziwa ortomapa (true orthophoto) centrum Bejrutu
Pierwsze trudności
Po podpisaniu umowy w czerwcu 2006 roku rozpoczęto przygotowania zespołu fotolotniczego, wybrano kierownika, specjalistów oraz ostateczną technologię. Niestety, pierwszy sezon jesienny został odwołany z powodu II wojny libańskiej, czyli konfliktu zbrojnego Izraela z organizacją Hezbollah rezydującą na terenie Libanu. Mimo iż trwała ona jedynie cztery tygodnie, uniemożliwiła realizację prac (zniszczone lotnisko i infrastruktura kraju). Ostatecznie rozpoczęcie projektu przesunięto na wiosnę 2007 roku i od końca kwietnia ruszyły prace terenowe i fotolotnicze. Mobilizacja zespołu terenowego i fotolotniczego przebiegała równolegle.
W pierwszej kolejności do Bejrutu pojechał kierownik projektu (Paweł Lipski), by ustalić szczegóły współpracy z naszym klientem, czyli Departamentem ds. Geografii Ministerstwa Obrony Narodowej. Wszelkie sprawy musiały być poparte wnioskami, których rozpatrzenie, aż do decyzji i rozkazu, zajmowało armii zawsze zbyt dużo czasu. Dodatkowym problemem były różnice kulturowe między nami a lokalną społecznością, tym bardziej że Liban to mieszanka wielu religii i polityki.
Armia jako gwarant stabilności kraju
Specyfika libańska
Zwykłe jeżdżenie samochodem jest tam kombinacją umiejętności, odporności i wiary, ale także wyrazem bardziej praktycznego podejścia do życia i przedmiotu, jakim jest pojazd. Drobne zadraśnięcia karoserii lub uderzenia załatwia się podniesieniem ręki bez wychodzenia z samochodu. Jazdę pod prąd sygnalizuje się błyskaniem długimi światłami, a szybką jazdę po serpentynach – ostrzegawczym klaksonem. Będąc przygotowanym na zaskoczenie – jak by to nie zabrzmiało – nikt
nie panikuje za kierownicą i życie toczy się dalej.
Poruszanie się po kraju wymagało także od nas natychmiastowego orientowania się, w czyim władaniu jest dana wieś, dzielnica czy nawet ulica. Przechadzając się chodnikiem wzdłuż morza, można było zostać „potrąconym” lufą karabinu żołnierza z patrolu. W tych warunkach pozornie proste zadanie fotogrametryczne okazało się bardzo skomplikowane. Ustalenie zgody na wlot samolotu i późniejsze naloty z oficerem bezpieczeństwa, stacjonowanie na wojskowej części lotniska, planowanie wyjazdów w teren na punkty osnowy – to wszystko zajęło kilka dni biegania pomiędzy wieloma urzędami wojskowymi i cywilnymi.
Numeryczny model pokrycia terenu
Samolot najważniejszy
Przygotowując się do realizacji nalotów w Libanie, dużo czasu na poświęciliśmy analizę topografii terenu. Plany nalotów powstawały długo ze względu na konieczność uwzględnienia dużych różnic wysokości dochodzących do 800 m, co miało znaczący wpływ na ostateczny produkt o pikselu 15 lub 30 cm. Najwyższa góra Libanu, a zarazem Bliskiego Wschodu, ma wysokość 3088 m i znajduje się 30 km od Morza Śródziemnego. W terenach miejskich, gdzie produktem końcowym była prawdziwa ortofotomapa, konieczne było zwiększenie w wybranych miejscach pokrycia poprzecznego nawet do 90% (przy standardowym 80%). Przede wszystkim zwróciliśmy jednak uwagę na zabezpieczenie logistyczne dla naszego samolotu. Podobnie jak we wszystkich krajach Bliskiego Wschodu, również w Libanie zdobycie benzyny lotniczej stanowi poważny problem. Specjalnie dla nas paliwo zostało sprowadzone i zdeponowane na lotnisku w Bejrucie. Pomocna okazała się jednostka wojskowa, w której stacjonowaliśmy.
Tankowanie Pipera
Z pewnym wyprzedzeniem przed planowanym wylotem z Polski zaczęliśmy rozważać trasę przelotu. Dla naszego samolotu Piper PA-31 Navajo najkrótsza droga do Libanu wiedzie przez Turcję. Jednak ze względu na brak odzewu ze strony tureckiej na złożoną przez nas aplikację o zgodę na przelot nad ich terytorium zaplanowaliśmy nieco dłuższą drogę przez Grecję. Duża część trasy przebiegała nad Morzem Egejskim i Śródziemnym, co wiązało się z pięknymi widokami, ale i z koniecznością posiadania kamizelek ratunkowych.
Trasę tę dwóch pilotów (jednym z nich był Jerzy Kluczniak) pokonało w czasie blisko 10 godzin. Wystartowali z Rzeszowa o 3 nad ranem przy temperaturze zbliżonej do 0ºC, a do Bejrutu dotarli około godziny 16, gdzie temperaturze sięgała 30ºC. Ze względu na to, że druga część trasy przebiegała nad morzem, całość podzielili na trzy etapy z między lądowaniami dla uzupełnienia zapasu paliwa w Salonikach oraz na Rodos. W trakcie tego lotu na każdym postoju musieli stopniowo modyfikować ubiór z zimowego na letni. Reszta załogi fotolotniczej wraz z pozostałymi pracownikami przyleciała w tym samym czasie samolotami rejsowymi.
Fotooperator w asyście żołnierza podczas pracy w trakcie lotu
Praca w terenie
W momencie przylotu Pipera do Libanu zaawansowane były prace terenowe, które miały przygotować poszczególne obszary do nalotu. Jednym z pierwszych działań był wybór kilku punktów osnowy do wykorzystania jako stacje referencyjne. Istniejąca osnowa była stosunkowo nowa, ale jej jakość i rozmieszczenie pozostawiały często wiele do życzenia. Ponadto w południowej części kraju, nadzorowanej przez wojska ONZ (w tym polskie), nie istniały żadne punkty. Praca przy wyborze odpowiednio stabilnych punktów z łatwym dostępem dla ekip terenowych zajęła dwa dni, jednocześnie odsłaniając problemy, na jakie później mógł natrafić zespół. Rozpoczynając markowanie fotopunktów osnowy, podzieliliśmy się na dwie ekipy, aby sprawnie realizować zadanie.
Najważniejszym elementem było poprawne określenie trasy dojazdu na etapie prac kameralnych, choć i wtedy zdarzały się niespodzianki w terenie. Wyjazdy z żołnierzami były karuzelą wydarzeń, a każdy wieczór wypełniały niezliczone opowieści. Odkrywanie uroków natury, zwiedzanie odległych zakątków, pierwszy kęs świeżego owocu zielonego migdała mieszały się w nich z zatrzymaniami przez wojskowe oddziały, postojami na punktach kontrolnych, omijaniem niebezpiecznych rejonów. Prace utrudniały nam również święta i związane z nimi dni wolne, które w Libanie przypadają zdecydowanie częściej niż w jakimkolwiek innym kraju, co jest spowodowane mieszanką wyznań i wzajemnym uznawaniem swoich świąt.
Dojazd do punktu w górach (2700 m n.p.m.)
Naloty foto
Realizacja nalotów pod względem operacyjnym stwarzała poważne problemy i zagrożenia. Wysoka temperatura powietrza, pył, duże wysokości lotu wymagały dobrego przygotowania sprzętu i nas samych. Na ziemi też nie było lepiej ze względu na napiętą sytuację polityczną (zamachy bombowe w Bejrucie). Zagrożeniem dla samolotu była stała obecność w powietrzu nad terytorium Libanu licznych bezzałogowych obiektów latających, wysyłanych przez niezbyt przychylnych sąsiadów z południa.
W trakcie każdego lotu – oprócz znanego nam już napięcia związanego z utrzymaniem parametrów lotu w bardzo wąskim zakresie tolerancji – doszła jeszcze konieczność ciągłego wypatrywania tych obiektów, aby uniknąć kolizji. Z pewnym niepokojem podjęliśmy się wykonania lotu w południowej części Libanu, w ustanowionej strefie zakazu lotów. Zgodę na wlot do tej strefy uzyskaliśmy zarówno ze strony władz Libanu, jak i zarządzającego tam wszelkim ruchem lotniczym dowództwa sił ONZ – UNIFIL.
Prace terenowe ze wsparciem jednostki szybkiego reagowania
Zagrożenie mogło pochodzić z dwóch kierunków – ze strony Izraela, który mógłby nasz samolot potraktować jako intruza zbliżającego się zanadto do swojej granicy, oraz ze strony niekontrolowanych przez nikogo grup paramilitarnych po północnej stronie tej granicy. Po zakończeniu lotu nad miastem Tyr, które znajduje się niecałe 20 km od granicy, jednostka wojskowa poinformowała nas, że samolot został ostrzelany z broni maszynowej. Według jedynej uzyskanej przez nas nieoficjalnej informacji ostrzał ten nie był groźny, bo... żaden z pocisków nie trafił w samolot. Niestety, żadna ze stron, nawet UNIFIL zarządzający rejonem, w którym doszło do incydentu, nie udzieliła nam informacji co do przyczyn zdarzenia.
W normalnych warunkach oficjalny plan lotu zostaje złożony przez załogę i wprowadzony do systemu na godzinę przed planowanym startem. Od dnia tego incydentu zaczęliśmy nasze plany zgłaszać z 2-dniowym wyprzedzeniem, aby wszystkie skonfliktowane strony miały czas na „nieoficjalne” pozyskanie tej informacji i rozprowadzenie jej do swoich oddziałów.
W trasie przez góry
Lokalna „Gościnność”
Jak widać, tętniący życiem region, pełen przenikających się lokalnych kultur, nie zawsze witał nas przyjaźnie. W czasie prac terenowych również zdarzały się mrożące krew w żyłach zdarzenia, jak kilkugodzinne zatrzymanie naszych ludzi przez górali połączone z odebraniem telefonów komórkowych i bardzo szczegółowym przeszukaniem osobistym. Następnie zabrano im samochód i wszystkie rzeczy osobiste oraz zwieziono w asyście uzbrojonych ludzi do pobliskiej wioski, gdzie rozpoczęto przesłuchanie. Po przekazaniu zatrzymanych przedstawicielom wywiadu wojskowego odbyło się kolejne przesłuchanie w nieodległej placówce wojskowej. Wszystko zakończyło się jednak szczęśliwie – wypuszczeniem na wolność z przeprosinami za niedogodności.
Z drugiej strony były i milsze spotkania, kiedy to na przykład kontrola przez policjanta, który ochraniał wójta wsi, przerodziła się w uroczysty obiad u rodziny oficjela. Nawet towarzystwo żołnierza nie zawsze pozwalało szybko rozwiązać problemy i doraźnie konieczne było wsparcie jednostek szybkiego reagowania, które towarzyszyły nam w wyprawach w mniej bezpieczne regiony. Mimo olbrzymiej gościnności targani wojnami mieszkańcy Libanu są nieufni wobec przyjezdnych. Wynika to prawdopodobnie z codziennych utarczek i konfliktów przenoszonych z pokolenia na pokolenie, szczególnie wyraźnych po tak niedawno zakończonej wojnie domowej.
Widok na Morze Śródziemne z punktu na dachu hotelu
Radość geodezji
Podczas podróży po całym kraju wzdłuż i wszerz, od Syrii na północy po Izrael na południu, od gór Antyliban po brzeg Morza Śródziemnego, wszędzie czaiły się niespodzianki. Tylko nieliczne punkty do premarkowania znajdowały się w łatwo dostępnych miejscach. Zwykle były one jednak lokalizowane na dachach budynków, na które wchodziło się po pożyczonej drabinie, po dachu samochodu lub słupach elektrycznych. Czasami znajdowały się na szczytach gór, na które trzeba się było wspinać z mozołem lub iść kilka kilometrów po ostrych jak brzytwa kamieniach.
Rzadziej zdarzały się punkty przy zabytkach, jak cytadele krzyżowców, rzymskie ruiny, a nawet piramidy. Dostępu do nich broniły rozliczne wąwozy i nieprzejezdne utwardzane drogi, a w maju topniejący śnieg. Większość punktów znajdowała się na terenach górzystych ponad 900 m n.p.m., a najwyżej udało się wyjechać samochodem osobowym na 2700 m n.p.m. Najniższy punkt leżał u brzegu morza na skale wystającej z wody, oddalonej 100 m od brzegu, do którego szło się brodząc po kolana. Zdarzały się też całodzienne wyjazdy do jednego punktu położonego na samym środku płaskowyżu, po których z dumą można było sobie powiedzieć: veni, vidi, vici!
Zamarkowany punkt na wieży wodnej (na horyzoncie Morze Śródziemne)
Piper wraca do kraju
Również prace fotolotnicze – mimo męczących lotów, napięć związanych z ciągle zmieniającą się sytuacją w powietrzu oraz wielu kłopotów logistycznych – zostały zrealizowane bez najmniejszego uszczerbku dla naszego samolotu i jego załogi. Dużą pomoc, szczególnie w sprawach organizacyjnych, okazała nam libańska jednostka lotnictwa wojskowego na międzynarodowym lotnisku w Bejrucie, gdzie mogliśmy stacjonować, przygotowywać się do lotu i obsługiwać nasz samolot. Nawiasem mówiąc, spotkaliśmy tam żołnierz polskiego kontyngentu UNIFIL, a nawet... prezydenta Libanu, kiedy wracał z zagranicznych podróży i przesiadał się z samolotu do helikoptera.
Grudniowa ostatnia podróż powrotna do Polski okazała się zadaniem nie mniej trudnym. Sztorm na Morzu Egejskim sprawił, że lądowanie na Rodos w silnej turbulencji było nie lada wyzwaniem. Z uwagi na wyczerpujący lot piloci zdecydowali się nocować w Salonikach. Była to bardzo rozsądna decyzja, dlatego że ostatni etap podróży przebiegał w obszarze, gdzie przez większość lotu musieli walczyć już nie tylko z turbulencją, ale i z oblodzeniem samolotu. Nasz leciwy Piper Navajo poradził sobie również z tymi niedogodnościami przy pewnym wsparciu ze strony swoich pilotów.
Głowica punktu geodezyjnego
Co zrobiliśmy
Ostatecznie realizację zdjęć zakończono w dwóch kampaniach fotolotniczych (2007 i 2008) dla ponad 70% powierzchni kraju, gdyż dla pozostałego obszaru z powodu ograniczeń ze strony Izraela i Syrii naloty nie były możliwe. Prace przerywane lub przesuwane były nie tylko na samym początku projektu z powodu wojny z południowym sąsiadem, ale także w trakcie z powodu walk z terrorystami w jednym z obozów uchodźców palestyńskich w pobliżu Trypolisu oraz wewnętrznych walk wyznaniowych. Łącznie dwa zespoły terenowe w ciągu czterech tygodni sprawdziły ponad 250 punktów osnowy rozlokowanych na obszarze całego kraju oraz zamarkowały prawie 200 z nich.
Opracowanie (postprocessing) wykonano w ciągu sześciu miesięcy głównie w Polsce. Ostatecznie objęło ono powierzchnię ponad 6850 km 2, z czego prawie jedna trzecia to prawdziwa ortofotomapa o pikselu 15 cm. Zaprojektowano i wykonano podział arkuszowy dla skali 1:1000, a następnie wydrukowano ponad 13 tys. arkuszy dla dostarczonej prawdziwej ortofotomapy. Kontrola całości materiału przeprowadzona przez Departament ds. Geografii (zarówno kameralna, jak i terenowa) trwała cztery miesiące. Projekt zakończył się w grudniu 2010 r. ostatecznym odbiorem danych przez Ministerstwo Obrony Narodowej Republiki Libanu.
Paweł Lipski (kierownik projektu, dyrektor oddziału Rumunia MGGP s.a.)
Jerzy Kluczniak (pilot, szef operacji lotniczych MGGP Aero)
Komentarze