Przejdź do treści
Źródło artykułu

XX Lotniowe Mistrzostwa Świata, Meksyk 2015 - relacja

13 marca dobiegły końca "okrągłe" - XX Lotniowe Mistrzostwa Świata w Valle de Bravo w Meksyku. Startowało w nich 95 pilotów z 20 państw. W wyczerpującym maratonie 8 konkurencji zwyciężył Christian Ciech (ITA), zdobywając tym samym tytuł Mistrza Świata 2015.

Drugie miejsce zajął Antoine Boisselier (FRA), trzecie - Christian Voiblet (SUI). (Poprzedni Mistrz - Manfred Ruhmer (AUT), który zdobywał ten tytuł 4 razy (1999, 2001, 2003, 2013), uplasował się na 8 pozycji.) Drużynowo w XX LMŚ zwyciężyła Reprezentacja Włoch, przed Reprezentacjami Francji i Australii. Zapraszamy do lektury relacji z Mistrzostw Świata w lotniarstwie, które odbyły się w Meksyku. Zapraszamy do lektury relacji z tej imprezy, która została opublikowana na stronie lotnie.pl

1) Ekstremalnie turbulentne powietrze w okolicach cylindra startowego

Z rozmów z pilotami latającymi na Pre-World wynikało, że obecna jest bardzo silna turbulencja w strefie zegara startowego i to w dodatku bez wyjątków każdego dnia.

Ten stan rzeczy pogarszał jeszcze duży tłok w powietrzu – wiadomo "cylinder startowy". Spotkałem się tam z określeniem tego miejsca jako "Male Ovens Valley". To określenie było naprawdę bardzo trafne. To, że no-stop linki się luzowały, to już nikogo nie dziwiło, ale jak kokon zbliżał się do kila, to wyciskaliśmy soki ze sterownicy.

Z drugiej strony wielkim plusem tego miejsca była łatwa dostępność noszeń. Tak po starcie, jak i później odchodząc po zboczu w kierunku zachodnim, zawsze coś można było znaleźć. Osobiście wolę taki warun trochę zwariowany, ale noszący, niż wyczekiwać na start w miejscu, gdzie nie ma noszeń. Jednym słowem dało się przeżyć, choć niejednokrotnie ze szczyptą adrenaliny.


2) Lądowania (bardzo dużo uszkodzeń sprzętu)

Drugą z najbardziej nękających spraw było samo lądowanie. O wiele rzadsze powietrze przy bardzo małych dostępnych poletkach obrośniętych drzewami, ogrodzonych niewidocznymi drutami kolczastymi, jak i liniami elektrycznymi, nie napawały optymizmem.

Rok wcześniej dochodziło czasami do groteskowych sytuacji, takich jak na przykład lądowania na... krowie w wykonaniu Gordona (GB), inni z kolei łamali sprzęt, a jeszcze inni po prostu po pierwszym dniu odpuszczali zupełnie latanie w tym miejscu.

Ze względu na bezpieczeństwo organizatorzy tego roku troszkę pozmieniali punkty zwrotne, tak aby prowadzić trasy nad bardziej dostepnymi lądowiskami.

Rok temu używano paralotniowych punktów, które były używane w Paralotniowym Pucharze Świata. Wiadomo: PG nie potrzebują takiego poletka jak my potrzebujemy, aby bezpiecznie wylądować. Chyba już wcześniej nadmieniałem, że nawet paraglajty w okresie luty-marzec nie latają tam w godzinach 12-18 ze względu na bardzo mocne warunki, tak w powietrzu jak i przy lądowaniu.

Kiedy rozmawiałem na temat lądowania z Rudy'm Gotez (miejscowy pilot - mistrz Mexyku), Rudy powiedział mi wprost: "Krzysiek nie ląduj przed 16:30"

Proste? Proste... Starałem się trzymać tego.

Tu muszę napomknąć o zjawisku, jakiego nigdy jeszcze wcześniej nie doświadczyłem, a mianowicie bardzo dużym gradiencie wiatru nisko nad ziemią, nawet porównał bym to do zjawiska inwersji. Otóż zawsze, ale to zawsze podczas tych zawodów, przy każdym lądowaniu na wysokości około 6-10 metrów nad ziemią prędkość wiatru gwałtownie spadała, na przykład z 6 m/s do... 0 m/s. Efekt? Jeśli nie byleś na to przygotowany i nie leciałeś naprawdę na zwiększonej prędkości, to waliłeś przeciągniętym sprzętem w ziemię, zawsze coś łamiąc. Nie było znaczenia, czy to był pilot z pierwszej, czy z ostatniej dziesiątki.


3) Wysokość miejsca rozgrywania zawodów - latanie z tlenem

No właśnie, tu miałem naprawdę ból głowy, czy zabierać tlen czy nie. Słyszałem różne opinie. Rudy powiedział mi "bądź gotowy na dzień, kiedy będzie nosiło do 4800m". Z kolei powiedział mi też, że on sam lata bez tlenu. Zyppi jechał bez tlenu, natomiast Matt Barker zabierał butlę. Podjąłem decyzję, że nie biorę. Udało się, bo nie nosiło tak wysoko. Widziałem dosłownie tylko kilku pilotów latających z "flaszkami".

Valle de Bravo (samo miasto) jest usytuowane na wysokości 1800 mnpm, natomiast startowaliśmy z wysokości 2300 mnpm. Aklimatyzacja trwa 2 tygodnie i to by się zgadzało. Właśnie po dwóch tygodniach pobytu, wstając rano czułem się pełen energii. Wcześniej byłem po prostu nie do życia. Nie tylko ja, większość tak przechodziła ten okres. Corinna już w Niemczech chodziła na siłownię z niskim ciśnieniem, Zyppi siedział w Valle już ponad miesiąc, Pedro Garcia - 2 miesiące (codziennie latając), ale większość pilotów przyjechała tam tydzień przed rozpoczęciem.

Trzeba przede wszystkim dużo, dużo wody pić. Między innymi Darek Perenc podesłał mi kilka dodatkowych wskazówek, co spożywać aby, szybko złapać tam formę. Jeszcze raz dzięki Darciu!

4) Podróż z lotnią liniami lotniczymi

To chyba najbardziej stresująca część całej imprezy. Wiadomo oddajemy "ukochaną" w obce ręce... ;)
Słysząc wiele razy o problemach, jakie mieli piloci latający ze swoimi lotniami, naprawdę zaczynamy się zastanawiać, czy lotnia doleci cało tam gdzie ma dolecieć.

Na przykład Jonny Durand miał uszkodzona krawędź i dźwigar. Dobrze, że Kraig Coomber (dystrybutor Moyesa na USA) błyskawicznie przysyłał mu części ze Stanów.

Organizatorzy zapewniali nas, że lecąc Meksykańskimi liniami na pewno podróż będzie przebiegać bezstresowo. I tak było. Oprócz pewnych oporów ze strony Aeromexico w Chicago (przestraszyli się tej "długiej walizki"), po kolejnych 40 minutach w końcu uśmiechnęli się do mnie i bardzo szybko zapakowali lotnię do luku bagażowego. Wyobraźcie sobie, że nawet po zajęciu miejsca w samolocie tuż przed odlotem, jeden panów z obsługi pofatygował się przyjść do mnie i jeszcze raz zapewnić, że lotnia jest w bardzo komfortowym miejscu... Uff, odetchnąłem. Chyba dzwonili do Mexyku, żeby się upewnić, czy taka impreza ma miejsce.


Przy powrocie, było już bez problemów. Obsługa lotniska Mexico City była przygotowana na inwazję lotniarzy powracających z Valle. Wszystko potoczyło się sprawniej.

Jeszcze nie miałem czasu rozpakować lotni po powrocie, więc nie jestem pewien na 100% czy wszystko w skrzydle jest OK, ale tak na oko po wyglądzie pokrowca nie spodziewam się niemiłych niespodzianek.

5) Bezpieczeństwo w Meksyku

Meksyk jak Meksyk, nic się nie zmienił od ostatniej mojej wizyty w tym kraju. Jedynie co się zmieniło, to bezpieczeństwo. Z roku na rok jest gorzej i gorzej. Aby lepiej zrozumieć o czym mówię, oglądnijcie ten film z 2012.

Teraz jest jeszcze gorzej. Ppomijam walki miedzy kartelami, ale dochodzi już nawet do porwań obcokrajowców dla okupu.

Rok temu w Valle de Bravo zanotowano jedno uprowadzenie turysty. Wybuchła mała panika w kręgach FAI, czy w ogóle jest sens narażać pilotów na takie niebezpieczeństwo. Po kilku oficjalnych zapewnieniach o bezpiecznym przebiegu zawodów ze strony rządu Mexyku jak i Mexykanskiej Federacji Lotnictwa, postanowiono, że Mistrzostwa się odbędą, tak jak planowano.

Nie trzeba było nadmiernie się wysilać, żeby wszędzie w miasteczku i okolicach dostrzec karabinierów, wojsko i policję. Wszędzie było ich dużo z pełnym uzbrojeniem. Chyba w drugiej lub trzeciej konkurencji, kiedy to nie dałem rady dolecieć do mety, podchodząc do lądowania wybrałem małe boisko do piłki nożnej otoczone drzewami i linią wysokiego napięcia. Najlepsze miejsce w okolicy, tuż obok szosy, w średniej wielkości wiosce. Kiedy szczęśliwie wylądowałem, podszedłem z lotnią do krawędzi boiska. Zdążyłem tylko odpiąć zamek w uprzęży, a już zostałem otoczony przez 6-ciu wojskowych. Obserwowali mnie z szosy i widzieli, że się zniżam, więc przyjechali dokładnie tam, gdzie lądowałem. Naprawdę byli pomocni, bo nie musiałem się opędzać przed dziećmi, które nie rozumiejąc, wchodzą dosłownie wszędzie. Jak to dzieci, - chcą wszystko wiedzieć, dotknąć i dmuchnąć w wystające rurki itp. itd.


Tego dnia Zippy skasował pół lotni, lądując kilka kilometrów przede mną, ale za to w mało przyjaznym miejscu. Z kolei Bruce lądując w połowie trasy, nie mógł się opędzić od dzieciaków więc dał im 50 pesos w jednym banknocie do podziału - po to tylko aby mógł w spokoju poskładać sprzęt. To był błąd, po kilkunastu minutach przyszło kilkunastu starszych po więcej kasy i naprawdę był mocno zniesmaczony (jak nie wystraszony) ich zachowaniem. Ale takie kwiatki zdarzają się wszędzie.

Derek miał najlepszy sposób, wybierał zawsze największego i w miarę rozgarniętego z grupy i wyznaczał go do pomocy. Wtedy ten właśnie chłopak pilnuje reszty dzieciaków, żeby nie chodzili po profilach i wariometrze.

Zrobiliśmy sobie ściągi w hiszpańskim języku, żeby dać sobie radę przy następnym przygodnym lądowaniu.

Powracając do obstawy wojskowej i policyjnej, czuliśmy się trochę jak VIP-y, a z drugiej strony to bardzo smutne, że musi dochodzić do takich sytuacji. Oni byli wszędzie. Miasteczko Valle było obsiane uzbrojonymi, już nie mówię o oficjalnych lądowiskac,h co dawało poczucie jako takiego bezpieczeństwa. Na szczęście nie było żadnego incydentu związanego z grupami przestępczymi.

6) Warunki termiczne

Jak już wspomnniałem, było tam bardzo wysoko (npm), ale specyfika latania w Valle w ogóle się nie ma do tzw. latania w górach. Każdego dnia rozpoczęcie konkurencji było podobne. Po prostu wyczekiwaliśmy w okolicy startu w promieniu kilku kilometrów, gdzie mieliśmy jedno małe (400-500m wysokości względnej) pasmo, ale za to bardzo termiczne i turbulentne o tej porze dnia. To pasmo jest usytuowane perfekcyjnie na wiatr SW i pięknie nasłonecznione. Znalezienie noszenia w tej okolicy było po prostu bajką.

Zabawa zaczynała się, jak odchodziliśmy na trasę. Wtedy w zależności od położenia linii konwergencji, zaczęło się kombinowanie. Lecąc w teren (gdzie codziennie mieliśmy 80% trasy) lecieliśmy nad pagórkowatym terenem, niekiedy ponad 3000m npm, a 250 m nad dachami domów, otoczonych małymi poletkami, drzewami i drutami, przy zmiennych podmuchach wiatru.

Już na treningu zauważyłem, że tam na plaskowyżu lata się wolniej, niż bliżej doliny. Znowu zaczerpnąłem języka u lokalnych pilotów i szybko wyjaśnili mi, że doliny są lepiej nagrzane niż płaskowyż. Dlaczego tak jest? Ten płaskowyż nie jest nachylony pod takim kątem, jak skały w Alpach czy w typowych górach, więc stopień nagrzewania się podłoża jest taki sam, jak płaskiego pola. Z jedna różnicą: że płaskowyż jest tam wysoko i jest oblany dużo chłodniejszym powietrzem i przy tym wolniej się nagrzewa. Czyli lecąc wyżej nie znaczy, że znajdziemy tam mocniejsze noszenie. Znowu coś nowego.


Pogoda była prawie perfekcyjna (oprócz dwóch ostatnich dni). Pierwsze dwa tygodnie wyglądały po prostu "monotonnie". Kiedy rano po przebudzeniu spoglądałem na niebo, widziałem głęboki błękit, natomiast kiedy już rozkładaliśmy lotnie, pojawiały się pierwsze Cu. Chciało się żyć! Myślałem, że w Valle jest tylko taka pogoda i że innej tam nie znają. ;)

Termika jak termika, - zależna od miejsca i czasu... 6 m/s (max) i czasami zbawienne 0,5 m/s. Bardzo turbulentne w okolicach startu, a mniej turbulentnie w pagórkowatym terenie. Wiatr 5-8 m/s codziennie, SW a w terenie W.

Same zawody były perfekcyjnie zorganizowane. Mieliśmy śmigłowiec z ratownikami na pokładzie w razie wypadku. Tracking system oprócz podglądania pilotów na trasie posiadał bardzo ważną funkcję która monitorowała pilota po lądowaniu. Jeśli do 5 minut po wylądowaniu pilot nie nacisnął odpowiedniej sekwencji klawiszy (odpowiadając na pytania) to znaczy, że nie jest w stanie odpowiedzieć na pytania, czyli jest coś nie tak i śmigłowiec zostawał wysyłany natychmiast w to miejsce. Tak było w przypadku kiedy syn Gerarda Thevenota - Laurent Thevenot w obrębie startu, w turbuletnym powietrzu odkręcił beczkę, kończąc tumblingiem, spadochronem i szczęśliwym lądowaniem w drzewach. Śmigłowiec ściągnął go do bazy w ciągu pół godziny.

Dwa razy jeszcze był podrywany ten sam śmigłowiec. W przypadku kiedy włoski pilot wpakował się w linię wysokiego napięcia i kiedy Christian Voibet w niskim zakręcie na mecie wpadł w ten nieprzyjemny gradient, zwalając się na skrzydło i łamiąc się. W obu przypadkach piloci zostali transportowani do Mexico City do porządnych szpitali.

Takich mniejszych wypadków było około 14 (obcięcie linką kawałka policzka, rozcięcia na twarzy, skręcenia/złamania kończyn, itp. itd. ale bez poważniejszych obrażeń. Ja należałem do tych fuksiarzy, którzy przywieźli obie zapasowe sterownice nie tknięte do domu.


Same zawody nieźle mi szły na początku. Starałem się nie podniecać, ale i też być mocno skoncentrowanym i regenerować się najszybciej, jak tylko mogłem. Tu muszę wszystkich przeprosić, do których nie odpisywałem na e-maile. Po prostu nie włączałem za często komputera, a częściej piłem, jadłem i spałem.

Spałem dobrze, dopóki nie dałem ciała w 5 albo 6 konkurencji z tym nieszczęsnym cylindrem startowym. Potem dwie nocki nie przespane i już trochę inaczej się lata (choć miałem wsparcie). Sprzęt mam jak wiecie nowy. RX jest przesłodki! W kominach jest się królem na tym skrzydle. Na początku (podczas treningu) miałem mały problem ze zmianą pozycji w uprzęży na przeskokach (to będzie widoczne na załączonym filmiku), ale później wyregulowałem ją i już było OK.

Balast wziąłem ze sobą, ale nie latałem z nim bo... nie widziałem się z dodatkowymi 7 kg na starcie w tym rzadkim powietrzu. Po prostu czasami wiatr był tak zmienny (termiczny), że po 2-3 krokach lubiał nagle osłabnąć i odrywaliśmy się od zbocza nierzadko na krawędzi przybąbienia. Raz naprawdę mi tego balastu zabrakło. W konkurencji (chyba 4), kiedy do ostatniego punktu zwrotnego lecieliśmy jako pierwsi w czwórkę z Ciechem i na długim przeskoku 8-10 km pod wiatr straciłem ok. 100-150 m do Christiana. Tyle mi zabrakło, żeby od razu zrobić punkt i pognać do mety z wiatrem. Musiałem "zaparkować" i podreperować wysokość.

Ogólnie jestem zadowolony z tych zawodów choć mogło być lepiej... "gdyby nie deszcz i błoto byłoby..." ;)

Dziękuję wszystkim za doping i kciuki - POMAGAŁY !!!

Więcej zdjęć dostępnych jest tutaj


Autor tekstu: Krzysztof Grzyb
Wszystkie zdjęcia: Marilyn Soderquest

FacebookTwitterWykop
Źródło artykułu

Nasze strony