Przejdź do treści
Źródło artykułu

Blog Piotra Lipińskiego: Lato 2011 BWN-NAG-NHD

Noc była przerywana informacjami, ale kiedy w końcu już wszystko było załatwione padłem w miękkim łożu, ale zamiast spać jak suseł co chwila sprawdzałem czas zastanawiając się czy dobrze nastawiłem budzik. Straszne uczucie, ale część mnie była na czasie polskim, większa część na czasie UTC, a dodatkowo był jeszcze czas lokalny i ten w Dubaju, gdzie czekała na nasz przylot i informacje druga załoga.

Budzik zadzwonił, otworzyłem jedno oko, po czym przy dzwoniącym budziku poszedłem dalej spać. Po 5 minutach powtórka tego. Jeszcze 5 minut i tym razem szybciej się zrywam pod prysznic. Na "galowo" z torbami pędzę na śniadanie, gdzie spotykam się z reszta załogi i naszym mechanikiem. Dobrze go widzieć w hotelu, ale worki pod jego oczami świadczyły ze miał długą noc. Na wszelki wypadek nie spoglądałem w lustro, bo pewnie wyglądam tak samo...

Śniadanie wciągam szybciej od innych, bo musze jeszcze zamknąć rachunek za wszystkie pokoje. W około podziwiamy lokalny przepych i sympatycznych ludzi. Wszyscy są i ładujemy się do busa. Ten sam kierowca co wczoraj i milo sobie rozmawiamy o zmieniającym się państwie. Terminal przytulny, a wszędzie podwieszone telewizory, które zachwalają wielkość Allacha. Znów miła obsługa szybko nas puszcza przodem. Z daleka rozpoznajemy naszych paxow. Raptem 1/4 samolotu tylko będzie wypełniona, ale wszyscy chłopcy na schwał w dżunglowych mundurach.

Pod samolotem krzątanina. Ładowane są plecaki, paliwo jeszcze się leje i ostatnie pytania o pożyczoną HFkę. Papiery się zgadzają i będąc pod samolotem mam czas na obejrzenie wszystkiego za dnia. Po drugiej stronie pasa Sułtańskie hangary i baza wojskowa, a dookoła nas zaczyna się zlot żółto białych samolotów Royal Brunei. Jeden A320 i reszta to 777. Fajne... Jedyny minus, że jest strasznie parno i obiektyw aparatu co chwila trzeba "odparowywać", co zresztą na niewiele się zdaje.


fot. Piotr Lipiński


Witam gości i jeszcze pożegnanie z przemiłym handlingiem (obsługa naziemna samolotu). Dostaję mały znaczek z herbem kraju. Miło...

Push back i kołujemy do pasa. Jeszcze raz mijamy terminal i hangar, gdzie robione są duże przeglądy samolotów. Nawet LOTowskie 767 tutaj przylatywały na checki. Teraz widać niebiesko żółtego 767, który żegna się z tym miejscem i będzie latał dla Ukraińskiego Aerosvitu. Po problemie z podwoziem SP-LPC ten samolot nie raz będzie gościł w WAW.

Rutynowy start i szybko wznosimy się do FL400.



Szybko znajdujemy się nad Malezją. Z daleka po prawej stronie widać olbrzymie chmury. To tajfun, który rozszalał się nad Wietnamem. Dobrze, że widzimy to tylko z daleka. Po lewej stronie mam fajniejszy widok.

fot. Piotr Lipiński

Tym razem z ATC nie mamy problemów i lot jest bardzo spokojny. Zastanawiamy się nad naszą sytuacją wizową w Emiratach Arabskich. O wizę można wystąpić dopiero po 48 godzinach od opuszczenia kraju. Tyle czasu nie minęło i już wietrzymy problem. Według mnie wlecimy na GenDec (manifest załogowy), ale rozmowy z firmami, które załatwiają takie sprawy wcale tego nie potwierdzają. Jakby coś to mamy promesy wizy, na których tam wlecieliśmy za pierwszym razem, ale pewnie komputery to wyłapią.... Zanim jednak tam dolecimy znów trzeba kicnąć w Nagpurze po paliwo. Nasze podejście to "powtórka z rozrywki" z poprzedniego dnia.

Lecąc na wschód wystartowaliśmy w środku nocy, tutaj byliśmy w południe jak i teraz, a w Brunei nocą. Teraz wszystko jest za dnia - nigdy niekończącego się dnia. Zawiewa reklama... śniadanie w Brunei, lunch w Indiach, a kolacja w Dubaju. Taaa...

Znów wszystko toczy się rytmem Hinduskiej biurokracji. Mam czas strzelić parę fotek. Największą ciekawostką jest stojący w "polu" porzucony B720.

fot. Piotr Lipiński

Przy okazji przyleciał też wojskowy An32. Z drugiej strony, jak zawsze w Indiach jedzony przez grzyba, terminal i wieża kontrolna. Tym razem ruch był mniejszy i miałem przyjemność obejrzenia kołującego A109 Power.

fot. Piotr Lipiński

Jeszcze jedna osoba stara przedostać się do kokpitu. Tym razem pytanie od długość trasy nad Indiami. Ale tej po prostej czy tej po punktach? Pan nie wie. Liczymy wszystko z map i obydwu przebiegów lotów. I jeszcze jeden pomiar tak na "oko". Na wszelki wypadek podajemy ten najkrótszy pomiar, gdyby o jakieś opłaty chodziło.

Ostatnie telefony czy coś wiadomo z wizami. Nic... ale lecieć trzeba.

Po starcie wijemy się przez rosnące cumulusy. Jak ja lubię takie latanie w "rękach" bez autopilota! "Cloud chasing" w B737!



Ostatni skok tego dnia do NHD. Minhad jest miejscem nie do końca publicznym. Można googlować i coś wyskoczy, ale tylko czysta informacja. Na żadnej lokalnej mapie tej bazy też się nie znajdzie. Lotnisko na zdjęciach satelitarnych nawet widać, ale bez nazwy, a na mapach krajowych jest tam tylko pustynia...

Nasza dokumentacja (karty podejścia i kołowania) widać też przeszła przez wiele kopiarek, bo ledwo coś odczytujemy. Na zniżaniu pogoda nie zachwyca. Na ziemi ciepło (40°C) i wieje wiatr z zachodu. W powietrzu unosi się chmura pyłu. Dostajemy mini wektor do przechwycenia ILSa. Pełna kultura. Zajmuje mi trochę czasu zanim widzę pas. Pod nami dalej tylko pustynia i pasące się wielbłądy. Lądowanie ujdzie...



Na kołowaniu dopada nas zmęczenie i głupawka tym bardziej, że nie wiemy tak od razu, gdzie mamy kołować.



Otwieramy drzwi i żegnamy się z paxami. Co teraz? Jest info o naszych wizach? Lokalni żołnierze rozkładają ręce. Ale o co chodzi? Znów telefony. Wychodzi na to, że możliwe, że będziemy musieli spędzić dwa dni w tutejszej bazie. Dostaniemy prycze i eskortę. Może - o ile zgodzi się głównodowodzący bazy, bo w końcu cywilami jesteśmy.

Szefowa zastanawia sie jak to jest spać z 1000 żołnierzy. Chyba kobiety mają oddzielne baraki?

Wciąż czekamy na info rozważając różne scenariusze, ale żaden z nich nie jest wygodny. Przerywnikiem rozważań jest spacer załogi po skrzydle Herca, który akurat przyleciał i stanął po drugiej stronie rampy

fot. Piotr Lipiński

oraz Orion, który z delikatnie malowanym kangurem w kole był bardzo daleko od domu.

fot. Piotr Lipiński

Nie będziemy czekać bezczynnie w samolocie. Bierzemy w ręce wczorajsze papiery i jesteśmy zawiezieni do małego białego budynku. Wychodzi do nas Pan w białych szatach i z lokalnym nakryciem na głowie. Nic tylko szejk... wszyscy mamy zostać na zewnątrz i czekać na pojedyncze wezwanie. Rozmawiam z żołnierzem, który nas tutaj przywiózł - o co chodzi, ale on też nie wie.

Najpierw brane są dziewczyny. Oczywiście wszyscy wchodzą, ale już z budynku nie wychodzą... Jestem ostatni. Paszport proszę ... GenDec jest OK.. Ale ulga! Aż chce krzyczeć z radości, ale nie wypada. Dopiero teraz czuje się wolny. Jeszcze krótka przejażdżka przez bazę, jeden szlaban i zatrzymujemy się przy czymś, co przypomina przystanek. Jest daszek na pustyni i tyle... Patrzymy się na zachodzące słońce i wielbłądy... Nawet nie mieliśmy czasu na zwyczajowe "co teraz", kiedy zza zakrętu pędzą ciągnąc za sobą pióropusz piachu dwa busy. Na boku widnieją napisy znanych nam hoteli. Jednego w Dubaju, a drugiego w Sharjy. Jeszcze jeden telefon i decydujemy sie na Dubaj. Tam jest nasza druga załoga i lepszy basen. Teraz naprawdę możemy odpocząć.


***
Aby nikt nie musiał czytać wcześniejszych postów z trasy SHJ - NAG – BWN, oto linki do filmów z tych lotów.
Nocny start z SHJ
Lądowanie w NAG
Start z NAG
Nocne ladowanie w BWN

FacebookTwitterWykop
Źródło artykułu

Nasze strony