Jesienne zgrupowania na Żarze
Jeszcze cienie nocy chroniły się za górami i w dolinach broniły jesienne mgiełki, gdy łoskot energicznie otwieranych wrót hangarów oznajmiał okolicy, że dzień lotniczy w Szkole zaczyna się niemal o brzasku,a hangar przyjmuje swych podopiecznych dopiero przy światłach lamp.
Tak było niegdyś, gdy radosny gwar rozbrzmiewał na Żarze niemal przez cały rok, a drewniany barak z trudem mieścił pilotów urzeczonych urokami czarodziejskiej góry i latania w pięknej scenerii lesistych wzgórz. Tak było i tej jesieni, gdy spragnieni latania i lotniczej wiedzy szybownicy stawili się tutaj na wezwanie kolegów z Karkonoskiego Stowarzyszenia Szybowcowego. Nasza aura potrafi dokuczyć deszczem i zimnem nawet w szczycie kanikuły, a jesień może przysłowiowego Burka trzymać w domu, lecz tegoroczna była i jest dość łaskawa. W październiku mieliśmy sporo dni jakich nie powstydziło by się lato, a i teraz , choć przez parę dni przypominała o swym istnieniu zima,słońce pieści nadal tę okolicę. Wzdłuż doliny Soły Jurek Makula mógłby w jaskrawym świetle wykonać low pass na samolocie ze snów.
Wprawdzie szybownicy z pewnością życzyli by sobie aby jakaś „Sandy” stanęła u wrót Europy i przez wiele tygodni huśtała atmosferą , nie czyniąc wielkich szkód na ziemi, ale ci co przybyli na Żar nie mają powodów do narzekań. Ich rodziny miały sporo sposobności sycenia się urokami barwnej jesieni w sympatycznej aurze, a oni sami mogli przedłużyć sobie sezon latając na termice, żaglu i na fali.
Nie przepuszczali okazji do latania. Bardzo się kiedyś zdziwiłem, gdy przy załamaniu pogody w werblu kropli uderzających o szyby poradni i odgłosach ruchliwej drogi wyłowiłem odległy warkot samolotu holującego. To Sebastian a w ślad za nim kilku innych pilotów postanowili sprawdzić starą tezę, że prawdziwy komunista to i w deszczu polata.Nie zmarnował okazji Tadziu Górski i już w drugim dniu z pomocą swego „Smyka” wydłubał diament na wysokości 5700 m. Na podobnych wysokościach latało także kilku innych pilotów szczycących się już brylancikami. Krok do diamentu miał Piotrek Pawłowski i Marcin Mężyk, ale podejrzewam, iż Marcin z rozmysłem zostawił sobie furtkę do wyrwania się spod kurateli Basi podczas następnej wizyty wiatru halnego.
Pięknie falowało powietrze nad pasmem granicznych gór i Tatrami przez dwa ostatnie dni zgrupowania. Stwarzało to możliwość przecierania szlaków hen ku Bieszczadom, ale trzeba by się holować za Żywiec. Natomiast najlepszy smaczek latania na Żarze to zabawa w łapanie króliczka, czyli polowanie na falę.
Najpierw żeglowanie od podnóża Żaru, potem przeskok na Magurkę i ekscytujące wycieczki do rotorów za Skrzycznem, które są schodami na wyższe piętra i rozkoszowanie się upojnym lenistwem lotu falowego. Ale lotnictwo w najmniej oczekiwanych momentach potrafi zaskoczyć przykrą niespodzianką.
W ostatnim dniu, tuż przed zachodem słońca, jeden z pilotów latający w rotorowych zawirowaniach na pasmie Magurki, wpadł do lasu. Powiało grozą… Toteż wielka była ulga, gdy po paru minutach pilot oznajmił przez radio, że jest zdrów, ale szybowiec zawiesił się na wysokim drzewie. Biedak przeżył horror, wisząc około 3 godzin na pasach szybowca, twarzą w dół, nim go odnaleziono i opuszczono na ziemię z pomocą wyspecjalizowanego, odpowiednio wyposażonego, zespołu ratowniczego.
O szczegółach obu zgrupowań opowiedzą inicjatorzy tych spotkań.
Tomasz Kawa
Komentarze