Przejdź do treści
Źródło artykułu

W skokach zespołowych plan B musi być zawsze

O procesach zachodzących w głowach skoczków spadochronowych, niebezpiecznych sytuacjach podczas skoków i sposobach radzenia sobie z nimi, a także różnych psychologicznych aspektach tego sportu, z Tomaszem Kozłowskim, psychologiem i doświadczonym skoczkiem spadochronowym, rozmawia Marcin Ziółek.

Pierwsza część wywiadu: Nie skacze sprzęt tylko skacze człowiek...

Druga część wywiadu: Człowiek nie jest w stanie realnie wyobrazić sobie tego, co spotka go w powietrzu

Marcin Ziółek: A jak z psychologicznego punktu widzenia najlepiej przygotować się do skoku?
 
Tomasz Kozłowski:
Jeżeli spojrzymy na to, w jaki sposób ludzie radzą sobie ze stresem, to możemy wyłonić, trzy główne style. Styl zorientowany na poszukiwanie czynności zastępczych, to ten, który absolutnie nie jest tutaj właściwy. Następnie styl zorientowany na emocjach, też nie jest tutaj dobry i styl zorientowany na zadaniu - najlepszy w naszej profesji. Jeżeli będziemy tego świadomi, że skok to jest 30-40 minut i wtedy właśnie musimy się skupić tylko na tej jednej czynności, którą musimy wykonać, to będzie to strategia optymalna. Co to znaczy? W momencie, gdy składamy spadochron, to musimy być skupieni na jego złożeniu, a nie na tym, co będziemy robić w powietrzu. Jak przygotowujemy się do skoku, to musimy się skupić tylko na tej czynności. To musi być bardzo surowe i właściwie odarte z emocjonalności. Będziemy się cieszyć jak wylądujemy i jak nam ten skok wyjdzie. Natomiast najlepsze przygotowanie do skoku pod kątem psychologicznym, to zrozumienie tu i teraz, żeby się przygotowywać do tylko i wyłącznie jednego wycinka skoku, który wykonujemy w danej chwili, czyli spadochron, przygotowanie sprzętu, wejście do samolotu.

MZ: Czy jest jakiś wspólny mianownik zachowań, które najczęściej prowadzą do wypadków i groźnych incydentów?

 
TK: Tak jest wspólny mianownik. Są dwie rzeczy, które do tego prowadza. Po pierwsze jest to przecenianie swoich możliwości, co do skuteczności sprostania problemom, które można napotkać i niedostrzeganie tych problemów, czyli brak świadomości czyhających na nas niebezpieczeństw. To można przyjąć jako podział ogólny. Do tego typu zdarzeń prowadzi również brawura i przekonanie o tym, że jest się już świetnym. Nieposzukiwanie planu B, które również dostrzegam i w innych sportach prowadzi do tego, że ci średnio doświadczeni sportowcy nie zakładają, że coś może się nie udać. W skokach zespołowych plan B musi być zawsze. Trzeba założyć, że jeżeli formacja nam nie wyjdzie, tzn., będą różnice w wysokościach skoczków, gdy ktoś znajdzie się np. 100 m poniżej, to mamy wtedy problem dotyczący wysokości otwarcia, bo ktoś rozpocznie proces otwarcia wcześniej, niż inni. Więc trzeba przyjąć, ze jeżeli się nie ,,poskładamy" do jakiejś założonej wysokości, to robimy rozejście tak, żebyśmy otwierali się w bezpiecznych odległościach od siebie.
 
MZ: Jakie niebezpieczne procesy mogą zajść podczas skoku w głowie skoczka?
 
TK:
Brain-lock; euforia, zbyt silny poziom stres, tj. tzw. dystres, brak odpowiedniego przygotowania i wiedzy. Często przesadny optymizm oraz wiara w to, że jeżeli zrobiliśmy 50 skoków, to już jesteśmy niezniszczalni. Według danych amerykańskich 95% wypadków i incydentów, to zawsze czynnik ludzki.



MZ: Czy ludzie, którzy boją się wykonania skoku powinni się na siłę przełamać i tego dokonać? Jak takie działanie jest oceniane z psychologicznego punktu widzenia?
 
TK:
Większe zagrożenie dla innych stanowią osoby, które nie mając doświadczenia kompletnie się tego nie boją. Może to właśnie znaczyć, że nie zdają sobie sprawy z zagrożeń. Osoby, które się boja, np. pasażerowie tandemów, mają przynajmniej coś do pokonania i im bardziej drżą, tym większą mają potem z tego frajdę. Oczywiście podczas skoków nic złego się nie stanie, ale najważniejsze to pokonać samego siebie. Osoba, która pierwszy raz skacze jest przerażona. I nic w tym dziwnego, bo wyskakiwanie z całkiem sprawnego samolotu i spadanie z 4 tys. metrów nie jest przecież naturalne. To budzi emocje absolutnie w każdym i bardzo często widać to, że cały ładunek emocjonalny nagromadzony wcześniej uruchamia się w takim krzyku i w takiej radości, że nigdzie indziej tego nie można zobaczyć.
 
MZ: Statystycznie ile osób rezygnuje po pierwszym skoku?
 
TK:
Jeśli chodzi o kursy, to przyjeżdżają ludzie na skok tandemowy, a potem wracają do nas na kurs. Po prostu część z tych, którzy skoczyli wraca i chcą skakać dalej. Rzadko zdarza się tak, że ludzie którzy skończą kurs nie skaczą. Są oczywiście tacy, którzy nie mogą pokonać własnych lęków, ale to są najczęściej te osoby, które skaczą powodowani motywami społecznymi. Chcą komuś pokazać, że są godni podniesienia swojego statusu w grupie. Robią to, żeby się pochwalić, żeby czuć się silniejszym, żeby być postrzeganym, jako wyjątkowi, albo chcą sobie udowodnić, że nie są tacy słabi, jak siebie postrzegają. Ale są też tacy, którzy mają w setki skoków, ale boją się w dalszym ciągu. Strach w odpowiednim nasyceniu jest adaptacyjny, co oznacza, że pomaga nam w skupieniu uwagi na konkretnym zadaniu. Są też osoby, które cały czas się boja nadmiernie, ale będą dalej mimo tego ogromnego dyskomfortu skakać ze względu na nagrodę, jaką jest dla nich udział w grupie spostrzeganej przez nich jako elitarnej.
 
Nie wszyscy skoczkowie musza mieć te same motywacje. To zależy jak diagnozujemy taki lęk. Można tu opisać psychologiczną różnicę pomiędzy lękiem, a strachem. Strach jest adekwatny do czynnika, który go wywołuje. Lęk jest przesadny, wyolbrzymiony i ostatecznie dezorganizuje zachowanie, czas i dokładność reakcji, zakłóca proces decyzyjny.
 
MZ: A jak wyglądały Twoje początki w tym sporcie?
 
TK:
Skaczę 7 lat i wykonałem 750 skoków. Moim zdaniem nie jest to mało, ale nie jest też dużo. Jednak bez względu na to mam skoków, nigdy nie będę miał poczucia, że już wszystko wiem. Podczas mojego pierwszego samodzielnego skoku byłem tak przerażony, że bałem się utraty przytomności. Ale nie mogłem po prostu tego nie zrobić.
 
Miałem to szczęście, że trafiłem na dobrego instruktora i on właśnie bardzo dobrze mnie przygotował. Powiedział mi bardzo ciekawą rzecz w momencie, gdy szliśmy do samolotu w moim pierwszym skoku. Spojrzał na mnie i bezemocjonalnie powiedział: ,,Pamiętaj, że jak się oderwiemy od samolotu, to już nie ma drogi powrotu". Myślałem wtedy, że to dziwne, że mówi mi takie rzeczy, że mnie straszy. Po jakimś czasie uświadomiłem sobie,  że w bardzo prosty sposób przekazał mi, żebym skupił się tylko i wyłącznie na zadaniu, które mam wykonać i na tym, że po oderwaniu od samolotu nie mogę myśleć o powrocie, ale tylko o tym, żeby swobodnie i stabilnie spadać. Podczas pierwszego skoku miałem kapitalną sylwetkę, nawet lepszą niż teraz po tych 750 skokach. Ale to pewnie dlatego, że mój instruktor budował u mnie postawę, żeby skakać na luzie. I nie chodzi tu o ,,luzik" w podejściu do sportu, ale o bezpieczną sylwetkę, którą można dzięki rozluźnieniu uzyskać. Choć bardzo się wtedy bałem i było to dla mnie silne przeżycie, to jednak on zaszczepił mi tę cenną postawę.

 



MZ: Twój sposób na zachowanie spokoju w powietrzu nawet w najbardziej niebezpiecznych i niestandardowych sytuacjach?
 
TK:
Cechuje mnie, jak i sporą część ludzi, pewien automatyzm w sytuacjach trudnych, co charakteryzuje się zjawiskiem określanym przez psychologię jako ,,automatyczny pilot". Właściwość ta polega na tym, że w warunkach odczuwania silnego zagrożenia, człowiek odcina się automatycznie od emocji i skupia tylko i wyłącznie na zadaniu. Miałem dwie takie sytuacje, w których byłem blisko otworzenia spadochronu zapasowego. To były ułamki sekund, ale wydawało mi się, że miałem na to całe godziny. Czas wtedy zwalnia, ale to rzeczywiście tak działa poprzez większe skupienie uwagi i dostrzeganie dużej ilości szczegółów zdarzenia. Wydzielona wtedy adrenalina powoduje, że wszystkie rezerwy organizmu są nagle uruchomione i skupiamy się tylko i wyłącznie na tym, żeby przetrwać i rzeczywiście subiektywnie czas biegnie wolniej. Mój sposób to absolutne skupienie się na zadaniu tu i teraz i wpajana nam przez doświadczonych skoczków zasada, że walczyć trzeba do końca.
 
To coś, czego doświadczałem również w akcjach ratunkowych, kiedy działałem w pogotowiu górskim.
 
MZ: Na koniec pytanie, którym standardowo kończymy każdy wywiad - jakiego rodzaju muzyki słuchasz?
 
TK:
Przez pierwsze dwadzieścia lat mojego życia przeszedłem przez wszystkie gatunki muzyki. W 1988 roku, kiedy byłem w wojsku, usłyszałem w radiu niesamowite brzmienie gitary. To był Pat Metheny, który od tamtej pory wciąż jest dla mnie numerem jeden. Mam 26 jego płyt. Numer dwa, to Marcus Miller, potem John Scofield i wszyscy wielcy światowego jazzu z Polakami na czele. Moi rodzice wpoili mi miłość do klasyki, a starszy brat siłą nakazywał słuchać Deep Purple, bo to lepiej wyglądało w oczach jego kumpli, gdy łebki potrafiły na zawołanie cytować całą dyskografię Purpli, czy Zeppelin'ów - teraz mu za to dziękuję, bo wciąż do tej muzyki z przyjemnością wracam. W samochodzie mam też płyty Range Against the Machine, Donalda Fagen'a. I wiele innych...
 
MZ: Dziękuję za wywiad!
 
TK:
Dziękuję.

FacebookTwitterWykop
Źródło artykułu

Nasze strony