Przejdź do treści
Źródło artykułu

Premiera książki Tadeusza Wrony "Ja, Kapitan"

Tadeusz Wrona. Pilot PLL LOT, człowiek, który w zdumienie wprowadził cały świat lądując, jako pierwszy w historii, Boeingiem 767 bez podwozia. W „Ja, kapitan” opowiada o swoich marzeniach, pasjach, ideałach, o pokonywaniu przeszkód i wykorzystywaniu szczęśliwych zbiegów okoliczności. Odtwarza swoją życiową drogę od żółtodzioba, stawiającego pierwsze kroki w sporcie szybowcowym do kapitana najnowocześniejszego pasażerskiego samolotu świata - Dreamlinera.

„Przeżywałem każdą sekundę tej podniebnej żeglugi i już wiedziałem, że latanie jest tym, co chciałbym w życiu robić. Więcej. To jest to, co muszę w życiu robić!” /Tadeusza Wrona o swoim pierwszym locie szybowcem

„Nie wiem ile czasu krążyliśmy nad Warszawą. Nie patrzyłam na zegarek i nie potrafię tego określić(…). Nagle cała załoga pokładowa zaczęła krzyczeć jednocześnie: ‘Awaryjne lądowanie, awaryjne lądowanie, awaryjne lądowanie’”. /Magda Steczkowska o locie PLL LOT 016

„W momencie kiedy wpadłam do domu, samolot właśnie wylądował. Nim włączyłam telewizor, mój mąż był już na ziemi. (...) Nie potrafię opisać ulgi, którą wtedy czułam. Popłakałam się. Siedziałam przed telewizorem jak zaczarowana i beczałam.” /Marzena Wrona, żona o awaryjnym lądowaniu na warszawskim Okęciu

"3 000 stóp nad ziemią, 550 minuta lotu, terytorium Polski, 1 listopada 2011 roku. Godzina 13:30:20, 14:30 czasu polskiego.

Zdaję sobie sprawę, że będziemy mieli tylko jedną próbę. Gdy dotkniemy pasa, nie będzie już odchodzenia na drugi krąg.

Zbliżamy się do pasa z prędkością około 600 stóp na minutę, niemal dokładnie tak, jak zaplanowałem. Skrzydła w poziomie, klapy wysunięte do pozycji 30, bo jeśli nie planujemy odejścia, to lepiej podejść z mniejszą prędkością. Zresztą, jeśli mimo wszystko odejście okaże się niezbędne, to nawet przy tym wychyleniu klap, ale bez podwozia, raczej powinno się udać. Oceniam, że uda się nawet przy awarii jednego z silników, choć nie wydaje mi się, aby przy tym nagromadzeniu nieszczęść mogło nas spotkać jeszcze jedno! Ale jeśli wszyscy święci wzywają nas na briefing, to przez chwilę rozpatruję jeszcze taki wariant."

"Z niepokojem obserwujemy, jak nasz „Papa Charlie” pokonuje setki metrów. Decydujemy się na włączenie rewersu i uruchomienie odwracacza ciągu. Po chwili dobiega nas zwiększony hałas silników i w tym momencie dopada nas informacja: „Pożar prawego silnika”! Natychmiast zamykam rewers. Przez moment mam wrażenie, że będzie naprawdę źle: ślizgamy się po brzuchu z dużą prędkością, a dotychczasowe sposoby hamowania nie dają efektu. Do tego pożar silnika."

"Najtrudniejsze było godzinne latanie w okolicy lotniska. Jedni reagowali bardziej emocjonalnie, inny byli raczej skupieni. Wielu włączyło komórki i rozmawiało z rodzinami. Pewnie niektórzy żegnali się z najbliższymi. To w tej sytuacji normalne. To zresztą prawdopodobnie z tych telefonów wyniknęła obecność na lotnisku dziennikarzy. Przypuszczam, że ktoś z rodziny powiadomił media o awaryjnym lądowaniu naszego Boeinga, bo raczej na pewno nie zrobił to nikt z obsługi lotniska."

Książka jest już dostępna w sklepie dlapilota.pl

FacebookTwitterWykop
Źródło artykułu

Nasze strony