Przejdź do treści
Źródło artykułu

Doświadczyłem, przeżyłem, opisałem: "VFR – z dala od chmur z…."

Poniżej publikujemy kolejny artykuł z cyklu "Doświadczyłem, przeżyłem, opisałem", który otrzymaliśmy od jednego z naszych Czytelników.


Jesienny październik – dla większości „nowych” pilotów sumiennie zdobywających cenny nalot oznacza zbliżający się koniec sezonu, a tym samym każda lotna godzina jest jeszcze bardziej cenna.

Nie inaczej było i w tym przypadku. Lot miałem zaplanowany już od dwóch tygodni, a z tyłu głowy pojawiała się myśl, że być może to już ostatni lot w tym roku, wiec determinacja do wzniesienia się w powietrze była wyjątkowo duża. Do lotu zaprosiłem swojego przyjaciela z którym już lataliśmy razem przy innych okazjach, a którego dość skutecznie zarażam bakcylem lotnictwa.

W wieczór przed lotem uzgodniliśmy wstępie naszą trasę z Babic, na pierwszy ogień Szymany, następnie dalej na Mazury i powrót do Warszawy – szykowały się 3 godziny doskonałej lotniczej przygody. Wieczorem sprawdziłem jeszcze dostępność stref oraz przewidywaną pogodę, no cóż strefy jak to weekend nie były oblegane przez wojsko, tylko ta pogoda nie wyglądała optymistycznie. Umówiliśmy się tradycyjnie na 6:00 rano na lotnisku przy założeniu, że pogoda będzie odpowiednia. 

Rano obudził mnie sms od kumpla: to co lecimy nie pada i chyba jest ok. Przetarłem oczy i odpalam Metar Okęcia, no faktycznie nie pada, ale chmury nisko choć z małym pokryciem. Wciąż jeszcze w półśnie odpisuje czy aby na pewno jest gotowy bo pogoda trochę niewyraźna. Po 10 minutach dostaje sms, że tak i że jest już w drodze. No nic, trzeba się zbierać i lecieć. Nad lotniskiem lekkie zamglenie, ale to norma o tej godzinie, docieramy do briefing roomu i zaczynam przygotowania do lotu. Drukuję plany lotnisk oraz pogodę, szykuje plan lotu plus AUP i Notamy, oraz patrzę na pedeta naszej cześki. No tak, nie ma paliwa na długi lot, a maksymalnie to co możemy zrobić z rezerwą to trasa około 1,5 h. Na początek sprawdźmy czy możemy dotankować bo jak nie to całe planowanie będziemy musieli zmienić mówię do kumpla. Jak na złość na beczce z paliwem duża kartka – awaria pompy nie używać- no to kurde polecieliśmy myślę. Kumpel zorientował się, że szanse na wspólny lot się oddalają - To co może w takim razie tak krótko polecimy – wrzucił mimochodem. Ok możemy zrobić trasę dookoła Modlina i zakończymy widokowo nad Zegrzem (to nie Mazury, ale zawsze jakaś woda ;-)


Dobra daj mi pół godziny zrobimy nowe planowanie do lotu i śmigamy. Biorę do ręki wydruk z pogodą – o kur… nie wygląda to dobrze, a facet napalony. Jak na złość pogoda nad lotniskiem nadal dobra, żeby nie powiedzieć nawet bardzo dobra. Mgła zeszła jakieś pojedyncze chmurki żwawo przelatują po niebie. Może zła data na prognozie? Sprawdzam jeszcze raz, nie data się zgadza, dobra jaki Metar na Okęciu – dalej ok.

Trochę zły na siebie, że najpierw zabraliśmy się za paliwo zamiast sprawdzić pogodę i nie rozbudzać nadziei – która jak wiemy umiera ostatnia, patrzę jeszcze raz na pogodę. Ok wystartujemy, a jak zacznie się psuć to wrócimy i już. No chyba, że się zepsuje zanim wystartujemy to wiadomo odpuszczamy – głośno myślę licząc na konstruktywną uwagę typu to może przełóżmy to na kiedy indziej – tylko to kiedy indziej może być w przyszłym roku. Niestety kolega tylko krótko skwitował słowami: ok to mamy plan działajmy. Szybkie wykreślenie trasy „standardowej” WAR, Wyszogród, Płońsk i wzdłuż CTR nad Zegrze i do domu. Liczę kontrolnie wyważenie plus paliwo- paliwa mamy wg PDT na trasę plus 1:30 rezerwy – nie jest źle. 

Przegląd przed odlotem i zapala się kolejne żółte światło – no tak wskaźniki paliwa w C172 nie są precyzyjne, ale pomiar rurką nie daje złudzeń- PDT zawierał optymistyczną wersję wydarzeń. Liczę jeszcze raz ile mamy paliwa zakładając wariant pesymistyczny, wychodzi na to że nadal mamy godzinę rezerwy. Trasa jest w pobliżu lotnisk „awaryjnych”, wiec chyba nie ma co się aż tak przejmować (osobiście na moim etapie latania 1h rezerwy to moje nienaruszalne minimum). Dobrze mamy mniejszą rezerwę niż zakładaliśmy, ale rozumiem, że lecimy – rzucam nieśmiało. Ty jesteś kapitanem więc twoja decyzja – odparł kumpel z uśmiechem na twarzy. No tak to ja dowódca statku powietrznego odpowiadam za bezpieczeństwo tego lotu szkoda, że mi to przypomniał – no to lecimy odparłem zbudowany postawą mojego załoganta.


Kołujemy do 28, przed pasem jeszcze próba silnika – tak sobie myślę, że jak tylko coś będzie nie tak to wracamy bo powoli robi się za dużo tych obciążeń – pogoda, mniej paliwa, nowa trasa. Jak na złość próba silnika wypada książkowo, a przed nami startuje jeszcze mała ceśka – no dobra inni też latają wiec chyba jest ok.  Start przebiega bez zarzutu, mijamy „górke” i zgłaszam się na Warszawę. So far so good myśle obserwując Kampinos nad którym zebrały się chmury, a przed nami nadal pojedyncze chmurki, ale nie stanowiące problemu w nawigacji.
 
Problem powoli zaczynał wynurzać się z za horyzontu, do tej pory pojedyncze chmurki zaczęły się sklejać w coraz bardziej gęste warstwy i szybko zbliżać w naszą stronę. Po minięciu trawersu Sochaczewa praktycznie straciliśmy kontakt z ziemią. Utrzymując kurs na Wyszogród zaczynam szukać telefonu aby włączyć GPS. Ostatnią rzeczą jaką chciałbym zrobić to wlecieć w CTR Modlina. No ładnie się pogoda zmieniła rzucam do kumpla. Ehem faktycznie szybko, no tak bo lecimy pod wiatr więc chmury szybko nas otoczyły i pod nami mamy wspaniały biały dywan. Dobrze, że nie planowaliśmy długiej trasy bo w takim przypadku powinniśmy zawrócić do Warszawy i lądować zanim ta pogoda nas prześcignie – rzucam pełen powagi. No tak to ma sens dodał kolega. Ale my tymczasem lecimy dalej w stronę Płońska. W zasadzie technicznie patrząc to wracamy do Warszawy robiąc łuk, aby ominąć Modlin poprawiam sobie samopoczucie tym błyskotliwym spostrzeżeniem.


Po przejściu na Olsztyn, otrzymujemy informacje o ruchu. Opozyt zbliża się na godzinie 11, mijamy się bezpiecznie z małą Cessną – widzisz nie jesteśmy jedyni którzy nie docenili pogody. Olsztyn pyta naszego opozyta o warunki pogodowe. Chłopaki bez jąknięcia zeznają, że jest bardzo ok, że nie było opadu, ale już musza przechodzić na Warszawę. Sprytnie się wyłgali mówię do kumpla bo te warunki są dalekie od VFR rules. Kontroler nie odpuszcza wywołuje nas na radio i pyta o pogodę bo z tego co widzi powinno nastąpić duże pogorszenie. Nie do końca pewnym głosem raportuje, że opadu faktycznie nie widać, ale ziemia zaczyna się przykrywać niskimi stratusami i coraz trudniej nawigować wiec dlatego wracamy do Babic. No brawo, nie dość, że nie zawróciłem to jeszcze ściemniam na radiu.

Ale w tej pogodzie jest coś magicznego – widok jest co najmniej magnetyczny – przecież masz zdobywać doświadczenie więc jak nie teraz to kiedy? Szybka myśl przelatuję przez głowę, a na ustach rysuje się nieśmiały uśmiech. W końcu jest bezpiecznie z nikim się nie zderzysz, nie ma oblodzenia wiec w zasadzie nie jest tak źle, a to po prostu przygoda tylko ziemi chwilowo nie widać - podrzuca wewnętrzny doradca. Dobrze, że mamy GPS mówię bo inaczej nie dałoby się nawigować no chyba,  że po kominach i szczytach wiatraków które przebijały się przez chmury dając ostateczną szanse na jakieś rozpoznanie w terenie gdyby elektroniczne pomoce zawiodły.


Patrzę na zegarek, jesteśmy o czasie wiec nie martwię się o paliwo. Mijamy Chrcynno, a tak przynajmniej nam się wydaje w oparciu o to co pokazuje GPS.

-Słuchaj a co zrobimy jak tak samo będzie już nad Warszawą -  wrzuca w interkom tym razem żywo zainteresowany kumpel. Dobre pytanie, czuję niepokojące mrowienie w plecach. Wiesz, nie ma się tak do końca czym martwić - odpowiadam pewnie. Mamy paliwo więc w najgorszym przypadku jesteśmy w stanie wyprzedzić pogodę i wylądować gdzieś dalej – w Konstancinie albo jeszcze dalej jak będzie potrzeba.

No, ale oczywiście najlepiej będzie jak na Babicach pogoda będzie nadawała się do lądowania. Wywołuje Olsztyn i pytam czy na Babicach pogoda jest ok – tak Babice nadal przyjmują pada odpowiedź. Widzisz mówię, nie ma się co martwić. W duchu jednak nie jestem już taki pewny po tym jak szybko zmieniła się pogoda w trakcie naszego lotu.  Babice mogą zostać przykryte chmurami praktycznie w każdym momencie, instynktownie zwiększam obroty. Stres rozładowuje zalew Zegrzyński, widok jest niesamowity, a nawet wręcz bajkowy. Czy można zginąć dla widoków – pewnie tak, to co widzimy to jeden z takich kosmicznych krajobrazów, przed nami wielki wąwóz z chmur które odstąpiły od wody tworząc niesamowity korytarz.

Mam nadzieję, że robisz zdjęcia wrzucam do kumpla – patrzę na bok, tak robi wyraźnie przejęty widokiem. Schodzimy niżej nad zalewem, widzialność perfekcyjna, ale tylko do linii brzegowej.


Ciekawe czy można będzie polecieć po kanele do Zulu – głośno myślę, ale zaraz dodaję, że to bez sensu bo komin akurat widać tak czy owak. Na radiu zgłasza się kolejny samolot, który planuje lot widokowy nad Zegrze. Ale farciarz. Takie widoki to 1 na 100, jednak włączam się do rozmowy i informuję, że warunki są bardzo złe. Nad samym zalewem jest dziura, ale dookoła robi się już pełny overcast – Facet dziękuje, ale i tak spróbuję. Dobra stary, pól godziny temu zrobiłem dokładnie to samo – spróbowałem. Kto wie może gdyby ktoś nas na radiu ostrzegł to byśmy zawrócili przed Sochaczewem.  Zbliżamy się do Zulu, przechodzę na Babicę i przekraczamy Wisłę. Pogoda znowu zaskakuje nas swoimi możliwościami.

Dokładnie za Wisłą overcast znika, a chmury poszarpane przez budynki pozwalają na sprawną nawigację, a samo lotnisko jest bardzo dobrze widoczne. Na kręgu dodatkowo dwa samoloty co przyjmuje ze zdziwieniem gdy zaledwie kilometr dalej mamy pogodowy armagedon i to taki, który się zbliża. To może jeszcze jeden krąg zrobimy pytam kumpla.

Czemu nie odpowiada. Nie stary, wracamy. Pani Fortuna była dla nas dziś łaskawa, a ten lot nie powinien się odbyć. Kończymy lot, a koledzy na płycie pytają o warunki – odradzamy trasy poza kręgiem. Wypełniam PDT i chowam kluczyki do szafki. To był niezapomniany lot, na refleksję przyjdzie czas później. Rozstaję się z kumplem i wsiadam do samochodu. Potrzebuje chwili, aby zrobić sobie Brief tego co się wydarzyło. Czy mieliśmy szczęście? W mojej ocenie tak. Gdybym w domu sprawdził Sygnificant nawet bym nie wsiadł do samochodu. Czy byłem pod presją –zdecydowanie  tak.

W końcu to tylko kolega (a może nawet gorzej, że to znajomy), ale przecież nie uwierzyłby, że pogoda może się tak szybko zmienić, a backup w postaci GPS spełnił swoją rolę, ale też przyczynił się do kontynuowania lotu, co było największym błędem i finalnie mogło doprowadzić do katastrofy. Czy żałuje? Nie, tych widoków nigdy nie zapomnę, usprawiedliwiam się, że to doświadczenie było mi potrzebne i uratuje mnie w przyszłości, a czy w podobnych warunkach zawrócę? Chcę wierzyć, że tak, ale analizując ten przypadek widzę jak wiele czynników zmieniało moje nastawienie do tego lotu i jak łatwo dać się ponieść więc czujność przede wszystkim i zimny osąd.


Dziękujemy wszystkim za dotychczasowe zgłoszenia. Są one ważnym elementem budowania bezpieczeństwa lotniczego i umożliwiają uczenie się na błędach popełnianych przez innych. Doceniając trud włożony w napisanie artykułu, osoby, których teksty zostaną opublikowane na naszym portalu, będą honorowane specjalną koszulką „Aviation Safety Promoter”.

FacebookTwitterWykop
Źródło artykułu

Nasze strony