Przejdź do treści
Źródło artykułu

Żar: Szybowcowy cud Polski

Miłośnicy górskich wędrówek z zazdrością spoglądają na duże drapieżne ptaki, majestatycznie szybujące nad beskidzkimi szczytami i jeziorami. I marzą, by choć na chwilę zobaczyć ten piękny zakątek Polski z tej perspektywy. Często nie zdają sobie sprawy, że w żadnym miejscu w kraju szybowanie po niebie nie jest tak łatwo dostępne jak tutaj.

Każdy nieco inaczej przeżywa swój pierwszy lot szybowcem. Jednak chyba nikt nie wchodzi do małego, lekkiego, przeszklonego i pozbawionego silnika statku powietrznego z taką obojętnością, jak do samolotu pasażerskiego. – Zdecydowana większość nie odczuwa lęku wysokości. A wszyscy, którzy wychodzą z szybowca po wylądowaniu, są zachwyceni. Nie zapomnę mieszkańca domu spokojnej starości, którego miałem w tym roku okazję zabrać na tak zwany lot zapoznawczy. Do szybowca przesiadł się z elektrycznego wózka inwalidzkiego. Mówił, że całe życie o marzył o takim locie. Po wszystkim był zachwycony. „Teraz mogę umrzeć” – stwierdził ten osiemdziesięciolatek – opowiada Wojciech Kos, prezes Górskiej Szkoły Szybowcowej „Żar” Aeroklubu Polskiego w Międzybrodziu Żywieckim.

Podniebna wspinaczka

Niżej podpisany swojego pierwszego lotu też rzecz jasna nie zapomni. 27 dzień września tego roku był małym powiewem lata. Błękitne niebo przemierzały tylko nieliczne chmury, zwiastujące, że można wykorzystać do lotu komin termiczny. O lepszego przewodnika na pierwszy lot nie mogłem prosić, bo za sterami zasiadł sam prezes GSS „Żar”, wytrawny szybownik z bogatą karierą sportową za sobą. – Warunki są znakomite i trzeba je wykorzystać. To ostatnie takie dni – tłumaczy Wojciech Kos, dlaczego nie ma czasu na celebrowanie szybowcowej inicjacji. Zakładam więc spadochron i słucham w jaki sposób go użyć w kryzysowej sytuacji. Usadawiam się na przednim fotelu popularnego bociana, gdzie paroma sprawnymi ruchami obsługa zapina mnie pasami. Chwilę po zamknięciu kokpitu, szybowiec wyrywa do przodu, ciągnięty po trawiastym pasie startowym przez samolot Robin DR400. Szybkość się zwiększa i po chwili szybowiec płynnie podrywa się do lotu. Start za samolotem to zdecydowanie jeden z momentów, który robi największe wrażenie i budzi największy niepokój „pierwszaka”. Nabieraniu wysokości towarzyszy hałas, a szybowcem nieco szarpie. Trudno zapomnieć widok zbliżania się do zbocza góry i minięcie drzew – choć to tylko złudzenie – o włos.

Miłość od pierwszego... lotu

Gdy pilot wyczuwa, że to idealny moment, odczepia linę i szybowiec wreszcie... szybuje. Choć nie do końca, bo pilot skupia całą uwagę na tym, by znaleźć się w kominie termicznym i nabrać wysokości. Statek więc zaczyna krążyć i unosić się na gorącym powietrzu. Laik tego nie czuje, ale od czego jest wysokościomierz, który szybko zaczyna wskazywać tysiąc metrów. Wznoszenie się u początkujących powoduje niewielkie objawy zbliżone do choroby morskiej. U niektórych pierwszy lot może wywołać dość brawurową reakcję organizmu, na co szkoła szybowca z Międzybrodzia jest przygotowana. Obok mojego fotela widzę... foliowy worek.

Po oswojeniu się z lotem można skupić uwagę na krajobrazie. Dla kogoś, kto uwielbia przemierzać górskie szlaki i żeglować po Jeziorze Żywieckim, podziwianie tych pięknych miejsc z pokładu szybowca to szczególne przeżycie. Ostatnie w sezonie spore jachty, płynące pod pełnymi żaglami, wyglądały niczym białe punkciki na ciemnoniebieskiej tafli. Zadrzewione zbocza Beskidu Małego właśnie zaczęły przybierać jesienną szatę. Jest niczym w bajce, a to przecież rzut kamieniem od Żywca czy Bielska-Białej. Skupić się na krajobrazach nie jest trudno, bowiem szybowiec w istocie przemierza połacie nieba majestatycznie i spokojnie niczym ptak. To że jest na sporej wysokości i leci niemal sto kilometrów na godzinę można odczuć obserwując drugi szybowiec, który poniżej wspina się wykorzystując do tego komin termiczny.

O tym, że szybowiec nie leci tak płynnie sam z siebie, przekonuję się przejmując stery. Sporego wyczucia wymaga obsługa sterów i lotek, by nie musieć co chwilę korygować pozycji. Kilka rad doświadczonego kompana i przez chwilę mogę mienić się pilotem, choć o podziwianiu widoków nie ma już mowy, bo należy się maksymalnie skoncentrować na locie. Jak przybliża Wojciech Kos, już pierwszy lot i pierwsza próba „oswojenia” szybowca daje z reguły odpowiedź, czy ma się do czynienia z zauroczeniem, które rozwinie się w prawdziwą miłość do podniebnych wojaży. Jedni czują, że to jest właśnie „to”, inni traktują pierwszy lot jako jedną z przygód, którą warto było przeżyć.

Lądowanie nie dostarcza już takich emocji jak start, tym bardziej, że pilot sadza szybowiec z niezwykłą zręcznością i delikatnością. I... koniec. Trzeba wysiadać, bo kolejny adept szybownictwa czeka w kolejce. Mija kilka chwil i prezes „Żaru” znowu wzbija się ponad beskidzkie szczyty.

Loty zapoznawcze i szkoleniowe to niby rutyna, ale każdy nauczyciel czy instruktor ma radość z tego, że może pokazać to całe piękno, które wiąże się z lataniem. Spróbować może każdy, kto jest zdrowy i skończył czternaście lat – zapewnia Wojciech Kos. – Warto doświadczyć tego choć raz w życiu – dodaje. Co trzeba podkreślić, nigdzie o to nie jest łatwiej niż na Podbeskidziu. GSS „Żar” oferuje loty zapoznawcze, czyli takie, które są wstępem do kursu szybowcowego, jeśli ktoś złapie bakcyla. Pod koniec sierpnia organizuje też piknik lotniczy, podczas którego można odbyć – niewielkim kosztem – lot krajobrazowy.

W doborowym towarzystwie

Chyba nigdzie w Polsce nie ma lepszych warunków do kształcenia się w tej dyscyplinie. I nie chodzi tylko o jedyne w swoim rodzaju przepiękne krajobrazy. – To jedyna szkoła, która o tej porze roku działa na taką skalę. Dzisiaj mam tu ludzi z Dęblina, jutro będę miał tu obóz z Warszawy – mówił „beskidzkiej24” 4 listopada prezes szkoły. – Nigdzie nie można szkolić się w tak dużym zakresie jak u nas. Jesienią można się uczyć podstaw, ale także odbywać loty żaglowe i loty falowe. Każdy pilot, również z grona tych największych, „przeszedł” przez naszą szkołę. Latał tu Mirosław Hermaszewski, pierwszy i jedyny polski kosmonauta. Nad „Żarem” szybował Jerzy Makula, mistrz akrobacji szybowcowej, który w tym roku pilotował dreamlinera z wyjątkowym pasażerem – papieżem Franciszkiem, przybyłym do Polski na Światowe Dni Młodzieży. Częstym gościem jest tu urodzony w Żywcu Tadeusz Wrona, okrzyknięty bohaterem, gdy pięć lat temu na Okęciu bezpiecznie wylądował pasażerskim boeingiem bez wysuniętego podwozia. Kolejnej legendy, najbardziej utytułowanego mistrza szybownictwa w historii – Sebastiana Kawy – mieszkańcom regionu nie trzeba przedstawiać.

Przy odrobinie szczęścia na Żarze można więc polatać w tak znakomitym towarzystwie i poczuć choć przedsmak tego, co jest największą pasją pilota boeinga, pilota szybowca bijącego rekordy nad Himalajami czy nawet... astronauty.

MK

Więcej zdjęć oraz informacji na stronie: www.beskidzka24.pl

FacebookTwitterWykop
Źródło artykułu

Nasze strony