Przejdź do treści
Źródło artykułu

Szybowcowy spacer na 500 km – relacja Janusza Łangowskiego

Na prośbę Kubutka postaram się trochę przybliżyć moje przeżycia i wspomnienia z przelotu jaki wykonałem w dniu 17.06.2015 r. Muszę przyznać, że nie często zdarza mi się pisać o takich sprawach więc proszę o wyrozumiałość.

A więc zaczęło się tak: siedząc w pracy we wtorkowy ranek przez okno widzę błękit i pięknie budujące się cumulusy i myślę sobie trochę za szybko budzi się termika i pewnie będzie „kitować” z ciekawości przeglądam strony z aktualną pogodą i prognozami na kolejny dzień. Wstępna analiza pozwala mi przypuszczać, że jutro będzie dużo lepsza pogoda szybowcowa i zastanawiam się, czy uda mi się załatwić dzień wolny z pracy oraz czy moja żona zaakceptuje mój szalony wypad do „Lisich”. Nie będę przytaczał tutaj, jakich użyłem argumentów, aby sprawy potoczyły się po właściwych dla mnie torach i powiem tyle, że już w srodę o 9:00 byłem w Lisich na odprawie.

Jamajka jak zwykle bardzo profesjonalnie poprowadził odprawę zapoznając wszystkich z prognozą pogody i ograniczeniami ruchowymi w rejonie. Niestety wczorajsze prognozy już dzisiaj nie wyglądały tak dobrze i w naszym rejonie według RASP’a miało „kitować” w godzinach południowych, ale później powinno się trochę przepalać. Pomyślałem szkoda, że nie jesteśmy bliżej Wielkopolski, ponieważ dla Leszna i okolic TopMeteo zapowiadało wspaniałe warunki szybowcowe. Dla mnie znaczące były wysokości podstaw, które miały dochodzić do 1800 m i siła noszeń do 3 m/s i stwierdziłem, że w tych warunkach uda się przetrwać drobne kryzysy termiczne i odpowiednim zadaniem na dziś będzie przelot 500 km. Krzysiu opracował dwa warianty tras łamanych po 3 PZ i rozważyliśmy możliwe scenariusze rozwoju sytuacji meteo. Biorąc pod uwagę rozlewanie się cumulusów na „Borach”, rozsądnym było wytyczenie trasy z ominięciem dużych obszarów leśnych, natomiast znając potencjał lasów skłonny byłem ryzykować szybki lot na północny-zachód i z powrotem zanim zakituje, a następnie lot w kierunku południowo-wschodnim nad wygrzane pola w okolicach Brodnicy, Żuromina, powrót w okolice lotniska i kolejny skok na Bory w kierunku Chojnic, o ile będzie przepalać przez rozlane zachmurzenie. W ten sposób wybrałem wariant z wielobokiem opartym na punktach Kruszyn na południe od Bytowa, Staszew w okolicach Żuromina i Rytel pomiędzy Chojnicami i Czerskiem.

Kubutek sprawnie rozdzielił sprzęt pomiędzy pilotów, mnie przypadł w udziale Jantar KM ze względu na łatwe wyhangarowanie. Przygotowanie Jantara do lotu nie zajęło wiele czasu i sprawnie zatankowałem wodą i ogarnąłem pozostałe sprawy. Około 10:30 wszystkie szybowce były gotowe do startu i jedynie pozostało wyholowanie całego towarzystwa w powietrze, niestety z niewiadomych powodów nasza sztabowa holówka odmówiła pracy i nie pomogły jej żadne czary i groźby Miecia. Trzeba było przygotować Golfa – jakie to szczęście, że mamy w klubie do dyspozycji drugi samolot, który nie zawiódł, ale wymagał przygotowania do lotu.

Agnieszka z Kubutkiem sprawnie uwinęła się z przygotowaniem samolotu i już o 11:43 startujemy, aby szybko nadrobić stracony czas. Wyczepiam się na 400 m i pnę się do góry w kominie, który daje stabilne 2 m/s szybko osiągając podstawę, która wynosi 1300 m, jedynie zastanawia mnie fakt umiejscowienia noszenia, które było po północnej stronie chmury. Aby upewnić się co do miejsca występowania noszeń, weryfikuję sąsiednią chmurę ale nie znajduję pod nią wyraźnego noszenia, jedynie lekkie podtrzymanie. Ze względu na późną godzinę i fakt, że jestem umówiony o 17:00 na loty szkolne na samolocie, postanawiam odejść na trasę licząc na to, że uda mi się wrócić z Borów zanim chmury się rozleją i nie pozwolą na wykonanie bezpiecznego powrotu do lotniska. Jest 11:50 gdy przecinam linię startu na wysokości około 1200 m i delikatnie kieruję się na prawo od trasy, ze względu na lepiej układające się pojedyncze cumulusy. Za Nowym na wysokości 700 m łapie noszenie 2-3 m/s, które wynosi mnie do wysokości 1500 m – myślę sobie, że przy takim początku nie będzie problemów z ukończeniem przelotu i dalej cisnę do przodu, starając się wybierać jak najkrótsze przeskoki między chmurami. Niestety pod kolejnymi chmurami nie mogę znaleźć spodziewanych noszeń, a przede mną pojawiła się dość duża dziura, której przebycie wymagałoby około 500-600 m wysokości, aby dojść do obiecująco wyglądających chmur, wybieram wariant bezpieczniejszy i w okolicach Ocypla odbijam mocno w lewo w kierunku trasy pod dobrze wybudowanego cumulusa, łapię tam 2-3 m/s, ale niestety manewr ten kosztował mnie utratę dobrej prędkość na odcinku trasy.

Dalszy lot to łatwizna i szybko osiągam 1 PZ nad miejscowością Kruszyn, utrzymując się na dużej wysokości. Po nawrocie łapię ładny komin 3-4 m/s pod pięknym cumulusem i wznoszę się na 1700 m, dalej kontynuuję przelot pod ładnym szlakiem, który lekko odbija na lewo od trasy, jednak szczęście nie trwa długo i muszę pożegnać się z nim w okolicach Ocypla na 1600 m. Dalszy lot to powolne opadanie z optymalną prędkością w kierunku chmur, które są teraz w okolicach Wisły, szczęśliwie po drodze robię parę kółek w noszeniu pod strzępkiem cumulusa, który zrobił się pod pełnym pokryciem, jednak noszenie gaśnie i decyduję się na dalszy przeskok w kierunku Wisły, tam łapię noszenie do 2 m/s i winduję się na 1300 m. Komin opuszczam nie dokręcając podstawy, ponieważ przede mną kolejne chmury układają się w krótkie szlaki i liczę na to, że dadzą one dobre podtrzymanie dla moich skrzydeł. Niestety nie potrafię znaleźć dobrego noszenia i za Jabłonowem Pomorskim spadam na 600 m mając nad głową cumulusa – myślę sobie: niemożliwe, aby nie było tu dobrego komina i dalej cierpliwie staram się zlokalizować noszenie. W końcu udaje się mi zlokalizować wznoszenie, które początkowo z 1 m/s urasta do 2 m/s i wykręcam się w nim do 1400m, aby przeskoczyć pod kolejne chmury, które wydają się ładniejsze i układają się w krótkie szlaki. Wkrótce pod jedną z nich łapie 3-4 m/s i wykręcam podstawę, która teraz podniosła się do 1900 m.

Dalszy lot w kierunku kolejnego punktu zwrotnego Staszew jest łatwy, chociaż decyduję się odbić w prawo zgodnie z układającymi się chmurami ze względu na to, że okolice punktu zwrotnego są wyczyszczone z chmur, a chciałem uniknąć kolejnego parteru. Opuszczając gościnny szlaczek żałuję, że nie wyznaczyłem sobie punktu dalej w kierunku wschodnim bo układały się tam piękne szlaki cumulusów. Po zwrocie na PZ odbijam mocno w prawo pod dorodnie wyglądające chmurki i łapie tam dobre noszenie, jednak nie wykorzystuję go do podstawy, aby móc śledzić kierunek układania się chmur i wykorzystać połączenia pomiędzy cumulusami przyśpieszając lot.

Szlaki się urywają, ale szybko dolatuję w okolice Łasina i tu spotyka mnie kolejny kryzys, ponieważ najbliższe cumulusy są na wysokości Borów Tucholskich, czyli w odległości około 40 km. Decyduję się na spokojny lot z prędkością optymalną w kierunku dużej przerwy w górnym zachmurzeniu, licząc na pojawienie się tam choćby strzępków cumulusa. Przerwa w zachmurzeniu umożliwia słońcu solidne nagrzewanie okolicznych pól i rozwój termiki, na którą teraz bardzo liczę. Jakież było moje zadowolenie, gdy w połowie drogi do krawędzi lasów lekko z prawej strony zobaczyłem świeżo budujący się cumulusik i bez zastanowienia skierowałem się pod niego znajdując tam piękne noszenie 2 m/s, które opuściłem na wysokości 1500 m, ponieważ dalej były już kolejne piękne chmurki układające się w szlaki. Dalszy lot w kierunku PZ to była bułka z masłem i szybko doleciałem do Rytla wykorzystując połączenia pomiędzy chmurami. Po nawrocie łapię noszenie 3-4 m/s i wykorzystuję je do podstawy, która tu sięga 1900 m, w tym momencie brakuje mi do lotniska 400 m, ale przede mną kolejne piękne cumulusy. Dolot do lotniska to już łatwizna i melduję się na mecie o 17:15 zadowolony, że kolejny raz udało się wykonać piękny przelocik, a moje spóźnienie wynosi tylko 15 minut względem planowanego powrotu

Podsumowując, to był bardzo udany dzień, a pogoda pozwoliła na wykonanie bardzo fajnego przelotu, w którym zdobyłem kolejne doświadczenia w wykonywaniu długich tras oraz dostarczyła mi materiału do analizy na kolejne długie loty. Cieszę się, że wszyscy w klubie wykonali założone zadania i nie było potrzeby wykorzystania wózka szybowcowego. Pragnę w tym miejscu podziękować Jamajce za profesjonalne analizy pogody i wykładanie tras, Kubutkowi za zaangażowanie, jakie wkłada, aby się w Lisich dużo i przyjemnie latało, Agnieszce za sprawne holowanie oraz wszystkim, których nie wymieniłem, a przyczyniają się do rozwoju naszego klubu na czele z Robertem.

Janusz Łangowski

FacebookTwitterWykop
Źródło artykułu

Nasze strony