Przejdź do treści
inż. Hugo Wandel
Źródło artykułu

Jestem patriotą aeroklubu

Wywiad z inż. Hugo Wandlem, człowiekiem-historią, pracownikiem Biura Zarządu Aeroklubu Polskiego

Obchodzi Pan niezwykły jubileusz. Od 60 lat nieprzerwanie pracuje Pan na rzecz Aeroklubu Polskiego. W jaki sposób trafił Pan do AP?
Bardzo prozaicznie. Po wyjściu z wojska chodziłem do liceum wieczorowego. Szukałem pracy. Wiedział o tym kolega z klasy z liceum samochodowego, który zachęcił mnie, żebym zgłosił się do ówczesnej Ligi Lotniczej. Trafiłem do działu technicznego na ul. Widok 10 w Warszawie i tam zdobywałem pierwsze doświadczenia w lotnictwie sportowym, jednocześnie przygotowując się do matury. Zdałem ją z wyróżnieniem i bez egzaminu dostałem się na studia w Wieczorowej Szkole Inżynierskiej w Warszawie. Ukończyłem Wydział Mechaniczny w 1956 roku z drugą lokatą, jako inżynier mechanik o specjalności: technolog zakładów naprawczych. Warunki pracy nie były zbyt dobre. Panowała ciasnota, choć w miarę upływu czasu wszystko powoli zmieniało się na lepsze.

Jakie były początki Pańskiej działalności w Aeroklubie Polskim?
Początki były trudne. Musiałem łączyć pracę zawodową z poznaniem struktury Ligi Lotniczej i jej złożonej specyfiki, wciąż się ucząc i utrzymując rodzinę założoną w czasie studiów. Po ich skończeniu zostałem powołany na kierownika wydziału napraw sprzętu lotniczego, który organizowałem od podstaw. Po decyzji władz Stowarzyszenia o powołaniu własnych zakładów naprawczych sprzętu lotniczego, organizowałem Okręgowe Warsztaty Lotnicze w Krośnie i w Warszawie. Na mój wniosek zmieniły nazwę na Lotnicze Zakłady Naprawcze AP PRL. Działalność tych zakładów nadzorowałem przez około czterdzieści lat. Dla warsztatów w Krośnie opracowałem założenia technologiczne niezbędne do projektu technicznego rozbudowy zakładów we współpracy z inż. Andrzejem Liwotowem. W pierwszym okresie ich działalności oprócz napraw sprzętu lotniczego budowane były skrzydła do samolotów Zlin 26. To była ciekawa praca, bo proces technologiczny napraw samolotów czy szybowców różni się od procesu produkcji. Każdy przypadek naprawy jest indywidualny, a jego zakres zależy od weryfikacji stanu technicznego. Naprawiając ten sam typ samolotu, to pomimo identycznej konstrukcji, poszczególne egzemplarze różnią się stopniem zużycia. Naprawa wymaga indywidualnego podejścia. Powoli z latami pracy nabierałem doświadczenia.

W 1972 roku zostałem oddelegowany na stanowisko dyrektora Lotniczych Zakładów Naprawczych Warszawa, pełniąc je z pełną satysfakcją przez ponad 8 lat. Ich organizacja i stosowana technologia w obu zakładach zdały egzamin. W miarę upływu czasu nastąpiła specjalizacja. W Krośnie naprawiane były samoloty i część typów szybowców, a w Warszawie nowsze konstrukcje szybowców, osprzęt lotniczy, radiostacje, spadochrony i produkcja części zamiennych na potrzeby eksploatacji. W początkowym okresie naprawiano również sprzęt startowy – wyciągarki i ściągarki.

Do biura Zarządu Aeroklubu Polskiego PRL wróciłem na poprzednie stanowisko z funkcją zastępcy głównego inżyniera AP PRL i z czasem przejąłem również nadzór nad działalnością Składnicy Technicznej AP w Krośnie. Wówczas zakłady w Krośnie zmieniły nazwę na Centralną Szkołę Lotniczo-Techniczną AP, z dodatkową funkcją szkolenia i doskonalenia personelu technicznego.

Zajmowałem się także pracą dydaktyczną, początkowo na kursach mechaników lotniczych czy odprawach szefów technicznych aeroklubów i szkół lotniczych Aeroklubu Polskiego. Później pracowałem w wieczorowej szkole średniej jako nauczyciel przedmiotów zawodowych, nadzorując również prace dyplomowe do matury, szczególnie z zakresu konstrukcji silników, napraw i obsługi technicznej i to przez 16 lat. W międzyczasie ukończyłem dwa kursy z ekonomiki przedsiębiorstw, a zdobyta na nich wiedza przydała mi się szczególnie na stanowisku dyrektora.

Który sport lotniczy Pana najbardziej fascynuje i dlaczego? Czy uprawiał Pan którąś z dyscyplin lotniczych?
Żadnego ze sportów lotniczych, z którymi stykałem się na co dzień, nie uprawiałem. Złożyło się na to wiele przyczyn. Jedną z nich i chyba najważniejszą były powiększająca się rodzina i codzienny, ponad dwugodzinny dojazd do pracy w Warszawie, przez kilkanaście lat oraz nauka na studiach wieczorowych. Do domu wracałem przed północą. Na uprawianie sportu zabrakło po prostu wolnego czasu. Każdą wolną chwilę poświęcałem żonie i dzieciom. Po przeprowadzce do Warszawy było znacznie lżej i więcej czasu mogłem poświęcić rodzinie. Choć sam nie latałem, doceniam pracę personelu technicznego. Pełniąc obowiązki dyrektora LZN, w których naprawiano szybowce, osprzęt lotniczy – przyrządy pokładowe, radiostacje, barografy oraz spadochrony, zetknąłem się z odpowiedzialnością jaka ciąży na personelu technicznym, którym kierowałem.

Przez kilka kadencji byłem członkiem Komisji Spadochronowej AP.

Wielokrotnie latałem jednak jako pasażer, często na JAK-ach 18 z pilotami mającymi uprawnienia pilotów doświadczalnych. Przy odbiorach sprzętu lotniczego z produkcji czy po naprawie, każdy egzemplarz musi był oblatany, celem sprawdzenia poprawności działania i wskazań przyrządów – są to próby w locie. Zawsze fascynowało mnie szybownictwo. Pod koniec dwudziestego wieku moje marzenie o lataniu szybowcem spełniło się. Były szef szkolenia AP zaproponował mi lot pasażerski. Dwie godziny szybowaliśmy w rejonie góry Żar. To były wspaniałe, niezapomniane wrażenia. Sam lot i górskie widoki, jakie się rozciągały pod nami – do dziś wszystko to pamiętam z najdrobniejszymi szczegółami. Dla takich chwil warto żyć.

60 lat to długi, piękny okres. W tym czasie cały kraj przeszedł wielkie przeobrażenia: polityczne, gospodarcze i społeczne. Jak przez ten okres zmienił się Aeroklub Polski?
Zmiany były rewolucyjne. Uczestniczyłem w nich i żyłem nimi. Początkowo Liga Lotnicza funkcjonowała jako samodzielna organizacja. Później władze polityczne stwierdziły, że nie potrzebnych jest tyle organizacji w sferze obronności i wcieliły ją w latach 50. dwudziestego wieku do Ligi Przyjaciół Żołnierza. Tam było gorzej. Ale po odwilży wyszliśmy z tego kociołka. Został powołany do życia Aeroklub PRL, który wrócił później do nazwy Aeroklub Polski. To były nie tylko zmiany nazw. Przede wszystkim zmieniała się struktura i działalność. Największy rozwój techniki lotniczej w Aeroklubie Polskim przypadł na lata siedemdziesiąte i osiemdziesiąte XX wieku. Wówczas nastąpiła renowacja sprzętu lotniczego, Aeroklub Polski PRL otrzymywał środki na zakup nowych samolotów, silników lotniczych i szybowców oraz wyposażenia. Nie sposób pominąć tu wpływu działalności Lotniczych Zakładów Naprawczych w Warszawie i Krośnie, które stosując dostępne wówczas najnowsze technologie wpływały na zwiększenie bezpieczeństwa użytkowanego sprzętu lotniczego.

Niestety, późniejszy okres nie był tak łaskawy. Część sprzętu wprowadzonego wówczas do użytkowania kończy obecnie swoją żywotność. Likwidacji uległy Lotnicze Zakłady Naprawcze AP w Warszawie, a nie tak dawno sprzedano Centralną Szkołę Lotniczo-Techniczną AP w Krośnie wraz ze Składnicą Techniczną. To znaki czasu.

W pracy nie uprawiałem polityki. Zajmowałem się dziedziną, która była mi najbliższa - zapleczem technicznym lotnictwa sportowego. Tu najważniejszy był i jest profesjonalizm, solidność, odpowiedzialność. W AP było i jest nadał wiele rodzajów i kilkanaście typów statków powietrznych. Sprzęt miał być sprawny. Były pieniądze na odtwarzanie zdolności technicznej. Dziś samodzielność spowodowała, że trzeba oglądać każdą wydawaną złotówkę.

Jakie wydarzenie wspomina Pan szczególnie z tego 60-lecia?
Przede wszystkim, wznowienie działalności Aeroklubu Polskiego jako stowarzyszenia wyższej użyteczności i decyzję XX Zjazdu o przeniesieniu własności podstawowej części majątku ruchomego do aeroklubów regionalnych. Praca związana z wdrożeniem tej decyzji to trudne i odpowiedzialne zadanie. Prawie cały sprzęt lotniczy został oszacowany i przekazany na własność aeroklubom regionalnym. Z około 400 samolotów aerokluby regionalne przejęły ich ponad 300, a z 900 szybowców trafiło do nich ponad 700. Te zmiany własnościowe były procesem kilkuletnim. W tym czasie do aeroklubów regionalnych przekazano sprzęt lotniczy wartości ponad 50 mln zł. Teraz są samodzielne i muszą sobie dawać radę w nowej ekonomicznej rzeczywistości.

Nadal jest Pan czynnym pracownikiem biura Zarządu Aeroklubu Polskiego. Czym dla Pana jest ta praca?
Praca w Aeroklubie Polskim to moje życie. Ja trochę inaczej podchodzę do pracy niż młodzi, którzy nie mają odniesienia historycznego. Jestem patriotą aeroklubu, a nie tylko jego pracownikiem. Życie spędziłem na nauce i pracy w aeroklubie. Utożsamiam się z tym, co robię. Mam to we krwi. Praca dała mi satysfakcję, zdobyłem niebagatelne doświadczenie i wiedzę do jej wykonywania – traktując ją niemal priorytetowo przed życiem osobistym.

Chlubię się przyznaniem mi przez FAI, dyplomu Paul Tissandera, a także odznaki zasłużonego działacza Aeroklubu Polskiego i dyplomu na 50-lecie pracy w AP, otrzymanym wraz ze statuetką IKARA. Otrzymałem także odznaczenia: Krzyż Kawalerski Orderu Odrodzenia Polski, Złoty i Srebrny (dwukrotnie) Krzyż Zasługi i medale MON: Złoty, Srebrny i Brązowy za zasługi dla obronności kraju. Przyznano mi także liczne dyplomy i medale upamiętniające kolejne okrągłe rocznice istnienia Aeroklubu Polskiego oraz wyróżnienia za pracę zawodową i wieloletnią działalność społeczną we władzach związku zawodowego. Bardzo miłym i niezwykle sympatycznym gestem było wręczenie kosza kwiatów przez Prezesa AP na Zjeździe AP w roku ubiegłym. Było to dokładnie w dniu 59-ej rocznicy mojej pracy w lotnictwie sportowym.

Jak ułożyło się Pańskie życie rodzinne? Jak Pan spędza wolny czas?
Udało mi się stworzyć szczęśliwą rodzinę. Mam czworo dzieci. Troje z nich skończyło wyższe studia: córka SGPiS, starszy syn Politechnikę Warszawską, a najmłodszy po ukończeniu Uniwersytetu Warszawskiego na Wydziale Biologii, doktoryzuje się w Cembridge. Najstarsza córka idzie moim śladem, pracuje nieprzerwanie na Politechnice Warszawskiej od prawie 40 lat i właśnie otrzymała Złoty Krzyż Zasługi. Trójka starszych dzieci założyła własne rodziny. Mam czterech wnuków. Najstarszy z nich ukończył studia na Politechnice Warszawskiej. Trzech młodszych wnuków jeszcze studiuje.

Mam 83 lata i wciąż dużo energii do życia. Czas dzielę między pracę zawodową, życie rodzinne i aktywny wypoczynek. Dużo jeżdżę na rowerze, chodzę na długie spacery i uprawiam gimnastykę. W wolnych chwilach chętnie sięgam po książki sensacyjne, rzadziej kryminały. Nie stronię od krzyżówek, szczególnie jolek – rozwiązuję je z upodobaniem. Moim szczególnym hobby jest pobyt i zajęcia w letnie dni na leśnej działce. Cieszę się, bo właśnie nadchodzi na nią sezon.

Dziękuję za rozmowę. Gratuluję tego pięknego jubileuszu i życzę jeszcze wielu lat pracy.

Dla Aeroklubu Polskiego rozmowę przeprowadziła Wioletta Gradek-Konieczna

FacebookTwitterWykop
Źródło artykułu

Nasze strony