Przejdź do treści
Arktyczna przeprawa spadochroniarzy z 6BPD
Źródło artykułu

Arktyczna przeprawa spadochroniarzy

Na przełomie stycznia i lutego 20 żołnierzy z 6. Brygady Powietrznodesantowej wzięło udział w ćwiczeniach pod kryptonimem „Rafale Blanche 14”, które odbyło się w prowincji Quebec w Kanadzie. W ekstremalnie niskich temperaturach szkoliło się tam łącznie 2500 żołnierzy.

Do udziału w ćwiczeniach wyznaczono pluton z 18. batalionu powietrznodesantowego z Bielska – Białej. Dowódcą polskiej grupy, która poleciała do Kanady na zaproszenie 22. Królewskiego Regimentu został podporucznik Jarosław Turkowski, na co dzień dowódca plutonu w kompanii szturmowej.

Ćwiczenie podzielone było na dwa etapy. Pierwszy trwał siedem dni i obejmował zajęcia teoretyczne i praktyczne, podczas których żołnierze uczyli się podstawowych zasad postępowania w niskich temperaturach. W jego czasie szczególną uwagę zwracano na prawidłowe odżywianie, uzupełnianie płynów i higienę. Przeprowadzono również szkolenie z posługiwania się specjalistycznym sprzętem, który Polacy otrzymali od Kanadyjczyków. Spadochroniarze trenowali poruszanie się na rakietach śnieżnych w oporządzeniu, transportowali sprzęt z wykorzystaniem toboganu – sanie śnieżne do przewozu towarów lub rannych – oraz organizowali bazę w rejonie wyjściowym. Żołnierze ćwiczyli przemieszczanie się, poznali także kanadyjskie procedury w czasie zajmowania rejonu i organizację systemu ochrony i obrony. Szkolenie to polskim spadochroniarzom bardzo się przydało, ponieważ mimo doświadczenia i częstych szkoleń w górach, różnice w warunkach, jakie panują w Polsce i Kanadzie są olbrzymie.

Zasadniczą część ćwiczeń polscy spadochroniarze rozpoczęli zrzutem z samolotu transportowego C–17 Globemaster, przy użyciu kanadyjskich spadochronów CT–1 z wysokości 330 metrów. Po wylądowaniu dołączyli do plutonu rozpoznawczego, z którym od tej chwili działali. Prowadzili działania typowe dla wojsk powietrznodesantowych: rozpoznanie, organizację zasadzek oraz atak na siły główne przeciwnika. W tym samym czasie głównym zamiarem kanadyjskiego dowódcy było prowadzenie na szczeblu plutonu i kompanii obrony w ekstremalnie trudnych warunkach.

W ćwiczeniach „Rafale Blanche 14” wzięło udział 2500 żołnierzy oraz około 700 jednostek sprzętu wojskowego zmechanizowanej 5 Kanadyjskiej Brygadowej Grupy Bojowej, w tym śmigłowce, transportery kołowe i pojazdy gąsienicowe. Dla polskich żołnierzy to było wymagające szkolenie. Bez przerwy się przemieszczali. Od momentu skoku spadochronowego przez cały czas wykonywali zadania poza bazą. Wymagało to odpowiednich predyspozycji fizycznych i psychicznych, aby w tak niskich temperaturach spędzić tyle dni. Każdy musiał liczyć przede wszystkim na siebie i na współpracę z kolegami z plutonu. W takich warunkach to, co żołnierz ma na sobie i w plecaku oraz umiejętność wykorzystania swojej wiedzy i wyszkolenia, może decydować o przetrwaniu. To wyzwanie nie tylko dla zespołu, ale również dla dowódcy, który musi wykazać się ogromną umiejętnością dowodzenia i organizacji działania.

W czasie tygodnia spędzonego w polu spadochroniarze wykorzystywali namioty, które transportowali w toboganach. Namioty były 5–cio lub 10–cio osobowe, ogrzewane lampami i kuchenkami naftowymi. „Temperatury w nocy spadały do minus 40°C, a w dzień wzrastały do minus 15°C. W porównaniu z tym, namiot, w którym było 5 stopni powyżej zera wydawał się być całkiem przyjemny” – opowiada z uśmiechem jeden z żołnierzy. Skutki działania niskiej temperatury często były także widoczne i odczuwalne na twarzach żołnierzy oraz na dłoniach i stopach. Umiejętność działania w niskich temperaturach jest niezwykle istotna - zbagatelizowanie takich spraw jak przemoczone buty czy rękawice może zakończyć się powstaniem głębokich odmrożeń. Na polu walki oznacza to wyeliminowanie żołnierza z działań.

Spadochroniarze wzięli także udział w szkoleniu ogniowym na położonej 20 km od miasta Quebec strzelnicy w Valcartier. W jego czasie wykonywano strzelania z karabinów C7, C8 oraz karabinu maszynowego C9 – etatowej broni kanadyjskiej piechoty. Siarczysty mróz i temperatury oscylujące w granicy minus 30°C znacznie utrudniały wykonanie zadania. „Naciśnięcie języka spustowego w grubych rękawicach jest niezwykle trudne, a o ściągnięciu rękawiczek nie było mowy, ponieważ dotknięcie metalu w tak niskich temperaturach to przesłanka do powstawania odmrożeń. Stosowaliśmy, więc „patent” podpatrzony u Kanadyjczyków – używaliśmy dwie pary rękawic. Pierwsze cienkie, które były na rękach cały czas, a drugie grube, jednopalcowe, które ściągaliśmy np. podczas strzelania ” – opowiada ppor. Turkowski. W takich warunkach jest jeszcze jeden czynnik podnoszący stopień trudności – zmienia się trajektoria lotu pocisku, o czym trzeba pamiętać przeliczając poprawki przed pociągnięciem za spust. Swoje umiejętności mogli zweryfikować również strzelcy wyborowi, którzy wykonali strzelanie z karabinów kal. 0,50 McMillan i 0,338 Timberwolf. Przy prowadzeniu ognia na dużą odległość strzelec wyborowy w takich warunkach szczególnie musi brać pod uwagę wszystkie parametry pogody. Musi naprawdę dobrze wiedzieć jak wpłyną one na tor lotu pocisku i umieć nanieść odpowiednie poprawki podczas strzelania. Po zakończeniu ćwiczenia Kanadyjczycy gospodarze zaproponowali wspólną wspinaczkę na zamarzniętym wodospadzie, a polscy żołnierze podjęli to wyzwanie  i spróbowali swoich sił w walce z potężną górą lodu.

Żołnierze, którzy wzięli udział w kanadyjskim szkoleniu mieli okazję przekonać się, że zima ma przynajmniej dwa oblicza w aspekcie działań, do których są przeznaczeni. Niesamowicie różna specyfika działań w polskich warunkach, z którymi, na co dzień się spotykają i ta, której musieli stawić czoła będąc w północnej Ameryce. Dzięki temu mieli jednak okazję do poznania ekstremalnie skrajnych warunków prowadzenia działań bojowych i nabyć unikalne umiejętności.

Tekst: ppor. Anita Skowron

FacebookTwitterWykop
Źródło artykułu

Nasze strony