Przejdź do treści
Źródło artykułu

Płocczanin zdobył indywidualny Puchar Świata „w sięganiu do gwiazd”!

Rozmowa z Wojciechem Krzywińskim, płocczaninem, modelarzem, instruktorem Aeroklubu Ziemi Mazowieckiej, zdobywcą indywidualnego pucharu świata FAI w modelarstwie kosmicznym – klasa S7

Pucharowy sezon

Dopiero co, 2 października przewodniczył pan komisji sędziowskiej w czasie święta latawca Aeroklubu Ziemi Mazowieckiej w Płocku, a w kolejny weekend zdobył pan Puchar Świata.
Tak, to prawda. W dniach 7-9 października w Lublanie (Słowenia) odbyły się ostatnie w tym roku zawody modelarstwie kosmicznym, zaliczane do rocznej klasyfikacji Pucharu Świata. Mimo, że w Lublanie zająłem 3 miejsce, zdobyte 776 punków zapewniły mi Puchar Świata.

Czy to było łatwe zwycięstwo?
W 2011 roku odbyło się łącznie 22 zawodów PŚ, w których uczestniczyło 130 zawodników z 12 państw. Im więcej zawodników w konkursie, tym trudniej zdobyć przewagę, ale stawka wygranej jest wyższa.. W mojej klasie S7 – latające modele istniejących rakiet już w sierpniu wyłoniła się czołówka – ja i Serb Miroslaw Stancevič mieliśmy identyczną ilość punktów. Przez 2 kolejne starty żaden z nas nie zdobył wystarczającej przewagi, a w Lublanie ja miałem lepszy model i wygrałem. Pierwszy raz w historii makiet kosmicznych S7 indywidualny Puchar Świata trafił do Polaka.

Przyglądając się z boku, na start modelu rakiety wygląda na dość proste zajęcie, gdzie są emocje i kto wygrywa? Czy ten, którego rakieta poleci wyżej, szybciej, czy jakieś inne parametry brane są pod uwagę?
Wbrew pozorom to bardzo emocjonujący sport, to trochę jak poker. Spędzasz nad modelem godziny i dni, malujesz i polerujesz. Jednak to nie samolot, nie można modelu oblatać, sprawdzić, poprawić, poćwiczyć – każdy start rakiety to sprawdzenie, to próba generalna. Może zawieść silnik, łącznik, spadochron i pracę trzeba zaczynać od początku. Na szczęście rzadko zdarza się totalne zniszczenie, ale zawsze trzeba mieć ze sobą zastaw naprawczy i części zapasowe.

Co punktują sędziowie?
W modelarstwie są zawsze dwie oceny. Ocena statyczna i ocena lotu. W statycznej należy przedstawić dokumentację wraz z modelem. Punkty przyznawane są za jakość dokumentacji, zgodność modelu z dokumentacją, wierność wymiarową (dokładność wykonania), złożoność konstrukcji, zdobienie i malowanie. W tym czasie jury pracuje tylko z modelem i dokumentacja – trwa to z reguły 1 dzień. Ocena lotu modeli S7 nie polega ani na szybkości, ani wysokości tu decyduje realizm startu, realizm i atrakcyjność lotu. Punkty przyznawane są za ilość silników, podział na stopnie podczas lotu, efekty specjalne (odpadające silniki, człony rakiety, osłony satelity) oraz ilość urządzeń hamujących (w moim modelu rakiety Ariane 3 v 17 jest 5 spadochronów i 9 taśm). Można startować dwa razy, ale klasyfikacji zalicza się jeden, korzystniejszy wynik.

Dość to skomplikowane...
Wszystko trzeba umieć zaprojektować, wykonać i dopilnować samemu! Nie można modelu po prostu kupić w sklepie. W tej dyscyplinie, zawodnik podpisuje oświadczenie, że samodzielnie zbudował model. A przeciwnicy są bardziej skrupulatni niż sędziowie. Jeśli deklaruję, że model wraca na ziemię w 15 fragmentach to mogę mieć pewność, że znajdą każdą część, która odpadła niezgodnie z planem – dodaje z uśmiechem konstruktor. Co ciekawe od 5 lat, nie ma w tej kategorii polskiego sędziego, więc często nasza reprezentacja startuje przeciwko wzmocnionym gospodarzom.

Jakim modelem startował pan w tym sezonie?
W kategorii S7 już od 5 lat wykorzystuję model europejskiej rakiety nośnej Ariane 3 v17 w skali 1:45. Składa się ona z 3 stopni o całkowitej długości 1060mm, maksymalnej masie startowej 1,2kg, moc silników 9-ciu 140N/s. Nie jest to oczywiście fizycznie ten sam model. W 2011 podczas 11 startów „zużyłem” trzy takie rakiety. Szczególnie startach „turniejowych” jakimi jest Puchar Świata często o ilość modeli (zapas) decyduje to o wyniku całorocznej rywalizacji.

Czy to najważniejsze pana osiągnięcie?

Indywidualny puchar świata, to ukoronowanie mojej 25-letniej zawodniczej kariery i bardzo się z niego cieszę. Wiele razy zajmowałem różne miejsca na podium w Mistrzostwach Polski, Mistrzostwach Europy, Pucharze Polski – indywidualnie i klasyfikacji zespołowej, ale największą radość sprawiło mi 3 miejsce w indywidualnych Mistrzostwach Świata zdobyte na Florydzie w 1992 roku. Mam też w pamięci swój pierwszy dyplom za model szybowca wystrugany z lipiny i wystawiony w I konkursie Muzeum Techniki N.O.T oraz redakcji wydawnictwa „Horyzonty Techniki dla Dzieci” w 1959r.

Jak zaczęła się pana przygoda z modelarstwem?
Zupełnie przypadkowo. Mieszkałem na Lubelszczyźnie i tam spędzałem - w leśniczówce rodziców - dzieciństwo. Pewnego dnia pod lasem wylądował szybowiec Bocian i bardzo ożywił nudę wakacji w leśniczówce. Do poczty daleko, do urzędu daleko więc pilot skorzystał z telefonu w leśniczówce. I tak poznałem pana Ireneusza Jóźwiaka, który dużo opowiadał o lataniu i samolotach, a jak następnego dnia przyleciał po niego Papaj to po raz pierwszy miałem okazję lecieć samolotem.
W tamtych czasach dużą popularności cieszyły się terenowe pokazy lotnicze aeroklubów. Zawsze towarzyszyła im loteria, w której można było coś wygrać. Za wyproszone od rodziców 2 zł kupiłem los i miałem szczęście drugi raz w życiu wznieść w przestworza, tym razem był to CSS-13, czyli tzw. Kukuruźnik.
Tak spodobało mi się to latanie, że na wszystkie okazje dostawałem książki lotnicze i samoloty do sklejania – miałem dziesiątki modeli kartonowych i plastikowych..

Od kiedy jest pan związany z Aeroklubem Ziemi Mazowieckiej?
Z pojawieniem się w AZM wiąże się ciekawa historia. W1973 roku pracowałem w „Stolbudzie” i na 30 rocznicę powstania Ludowego Wojska Polskiego zaprosiliśmy na pogadankę ówczesnego kierownika Aeroklubu Wacława Stańskiego, a ja przyniosłem blisko 100 modeli samolotów z II WŚ. Wacław Stański był pilotem myśliwskim Dywizjonu 308 (odznaczony Orderem Krzyża Virtuti Militari V klasy, trzykrotnie Krzyżem Walecznych, Distinguished Flying Cross (189 lotów bojowych, 2 i ½ zestrzelenia) po prezentacji i długiej rozmowie zaproponował mi poprowadzenie pracowni modelarskiej.

Co dalej?
Najbardziej martwię się, że co raz mniej młodzieży chce budować modele. Chciałbym stworzyć miejsce, gdzie mógłbym się dzielić z młodymi modelarzami pasją, gdzie można by skorzystać ze zgromadzonej przez lata literatury, wyeksponować wszystkie modele, nagrody, dyplomy, medale, ale niestety mało firm chce pomagać w kształceniu młodzieży i promowaniu modelarstwa. Coś co nie przynosi zysku jest przekreślane. Zobaczymy, czy uda się zrobić Centrum Modelarskie z prawdziwego zdarzenia, gdzie będą mogli się spotykać modelarze wszystkich rodzajów,

Dziękuję.

Wojciecha Krzywińskiego, można spotkać w Spółdzielczym Domu Kultury, przy ul. Krzywoustego.

Z Wojciechem Krzywińskim rozmawiali Artur Wielichowski i Paweł Jakubowski.

FacebookTwitterWykop
Źródło artykułu

Nasze strony