Przejdź do treści
W 3 dni na AT3 do Grecji i wokół Bałkanów...część 2
Źródło artykułu

W 3 dni na AT3 do Grecji i wokół Bałkanów...część 2

Zapraszamy do lektury drugiej części opisu trzydniowej wyprawy lotniczej na samolocie AT3 do Grecji i wokół Bałkanów, nadesłanej przez Piotra Woźniaka, jednego z naszych Czytelników.

Rozsiadłem się na tarasie w hoteliku w Alexandropolis, z widokiem na morze. Zrobiło się ciemno. W lekko marszczącej się wodzie przeglądał się księżyc. Było przyjemnie ciepło. W głowie huczało jeszcze śmigło i mruczał silnik dopiero co zakończonego przelotu Polska-Grecja. Moc rozhuśtanych doznań koił lekki zefirek. Ja mogłem się rozprężyć i leniwie sączyć chwile oraz w zwolnionym tempie analizować w głowie skróty i powtórki najważniejszych fragmentów dzisiejszego latania –Bułgaria FL105, obniżający się pułap chmur, przygody z planami lotu w Niszu. Tymczasem Piotrek pracowicie przygotowywał i planował latanie jutrzejsze.


A więc tak od razu na następny dzień wysyłamy plany lotu ze SkyDemona najpierw z LGAL do Xanti i na powrót, a następnie z LGAL do LDDU (Dubrovnik, Chorwacja). Alexandropolis jest lotniskiem kontrolowanym, stąd konieczność złożenia planów lotu. Xanti natomiast to malutkie lądowisko ok 30 minut na zachód, gdzie mamy uzgodnione lądowanie po paliwo samochodowe. Lot z powrotem do LGAL, jest wymuszony koniecznością odprawy granicznej, gdyż Chorwacja nie jest jeszcze włączona do porozumienia z Schengen, choć jest członkiem UE. Natomiast Xanti było najbliższym miejscem, gdzie mogliśmy kupić benzynę samochodową, istotnie tańszą od Avgasu na lotnisku w Alexandropolis.

Grecy uparli się, że nie wystarczy symboliczny low-pass na pożegnanie i musimy wylądować, ponownie dać obejrzeć siebie i samolot. Jakby oczekiwali, że w naszym 2 –os maleństwie, będziemy próbowali upchnąć jakiegoś uchodźcę, albo przemycać rzeczy niedozwolone. Czuć tu wyraźnie „graniczne napięcie”!

Jeszcze przed odlotem po paliwo, wyraźnie i stanowczo wskazali, gdzie mamy podkołować pod sam port (inaczej, niż za pierwszym razem nas ustawili), widocznie nie chciało im się już biegać po płycie w południowym upale.


Nie myliłem się, tym razem przywitali nas także uprzejmie i jeszcze bardziej okazale w większym składzie. Przejrzeli paszporty, bagaż i podejrzliwie oglądali samolot. Pewnie chcieliby nawet wejść do środka na pokład, ale odkryli, że i z dołu widać dokładnie co jest w środku! I już myślałem, że lecimy, gdy „główny dowódca” tej delegacji, może szef zmiany portu, czy co? -nie wiem, bo się nie przedstawił, za to wszyscy spoglądali na niego jak na „szefa”, z należnym szacunkiem i atencją, wykonując wszystko co powiedział, zapytał, a kto w ogóle jest pilotem dowódcą? Kłopotliwe pytanie zadał :) No mówię, ja, przyleciałem teraz. W takim razie, kontynuował Grek, proszę okazać świadectwo medyczne. Ale, ciągnąłem, teraz leci kolega. To który dokumenty życzy Pan sobie obejrzeć jego czy mój? W takim razie poproszę jego dokument, odparł „Szef”. Uśmiechnąłem się w duchu, no to się wyślizgałem, he, he.


Skończyły im się chyba koncepcje, co tu jeszcze sprawdzić, a może doskwierało im już południowe słońce, w każdym razie wreszcie nas puścili. Dobrze, bo dzisiejszy dzień także upchnięty kolanem do „walizki planowania”, ciasny, na styk dopięty na ostatni guzik. Lecimy. Pogoda dobra, piękne widoki. Znowu mijamy Xanti na trawersie i przypominam sobie, jak dopiero co musieliśmy tam przerwać start, bo właśnie na pas wylało się stado ciemnych i czarnych owiec (jakby brudnych:) Tymczasem otwiera się przed nami zatoka i dalej pełne morze. Piotrek pyta czy ma, tak jak w planie wznosić na FL095. No jasne, poproś kontrolera, pogoda pozwala, będzie bezpieczniej.

Krajobrazy za oknem piękne, góry Macedonii przetaczają się błyskawicznie. Mam czas na ich podziwianie, bo leci Piotrek, więc ja tylko monitoruję jego poczynania, a że lata świetnie, więc powiedzmy do roboty pozostaje mi gapienie się za okno. Z Tiraną (Albania) nie udaje nam się nawiązać łączności, ale uspokajam Piotrka, że pewnie ze względu na góry, a że lokalnie podstawy trochę niższe, więc i nasza wysokość lotu pewnie nie pozwala falom radia dotrzeć do celu.


Ale oto dolina się wypłaszcza, pojawia się jezioro Szkoderskie, no i Tirana wreszcie nas słyszy. Widać też Adriatyk. Znowu lecimy wysoko (no jak na to latanie, do którego przywykliśmy w Polsce) FL095. Wita nas kontroler z Czarnogóry. Krótki przeskok nad górami i wreszcie to, czego zasmakowałem już nie raz, ale zawsze chętnie się delektuję przelot wzdłuż wybrzeża Adriatyku. Wiele lat temu przejechałem całe to wybrzeże motocyklem Jardanską Magistralą, to wspaniała przygoda, z innej perspektywy, lotnicze wyprawy, w tym ta dzisiejsza, ukazują inny –bajeczny wymiar rozrzuconych wysp, skalistego wybrzeża, krystalicznie czystego morza. Otwiera się z boku Zatoka Kotorska, która kształtem przypomina kotwicę („Kotor”), a z niej, na pełne morze wychodzi wycieczkowy kolos. Ma osiem, a może dziesięć pięter i pewnie pochłonął na pokład ze 2 tysiące wycieczkowiczów, brrrr!


Nagle woła nas kontroler i żąda żebyśmy zniżali do 1500 ft alt przed punktem KUPAN, jakby sobie o nas nagle przypomniał?! Czy chodzi mu o to, że zbliżamy się do CTR? Przecież i tak lecimy w TMA. Piotrek trochę przerażony, mina pytająca co robić, przecież nie zniżymy 7000 ft w 2 minuty! Powiedz mu -sugeruję, że: „unable to comply due to performance” (nie możemy wykonać z powodu osiągów) i niech się martwi. Przyjął i poprosił o przyśpieszone zniżanie oraz zameldowanie osiągnięcia 1500 ft. Niestety nie doczekał naszego raportu o osiągnięciu wysokości, bo wcześniej nas pożegnał i tak wlecieliśmy do Chorwacji.


Podejście do lądowania w Dubrowniku dostaliśmy na R12, więc podziwiamy lotnisko, oblatując całe, zupełnie jakbyśmy robili circling, oczywiście od strony morza, gdyż po drugiej stronie lotniska piętrzą się góry o wysokości 4000 ft, imponująco stromo opadając. Lotnisko w Dubrowniku jest usytuowane jakby na platformie skalnej, wyrąbanej na wysokości 500 ft nad morzem, żeby mogły lądować gdzieś samoloty, bo przecież w promieniu wielu dziesiątek mil skaliste góry, stromo spadają do samego morza. Lądowanie awaryjne –tylko w wodzie, stąd kamizelki mamy ubrane, jeszcze w Grecji.


Dubrownik zwiedzałem wiele razy, to perełka na skalę światową z okresu świetności Państwa Weneckiego. Zawsze z radością tu wracam i snuję się po wąskich uliczkach, najlepiej wieczorem, gdy upał zelżeje. Szklaneczka czerwonego wina i civapcici, hmmm, rozmarzyłem się, niestety nie dzisiaj. Piotrek załatwia formalności, a ja z pewna niechęcią finansową organizuję 15l Avgasu. Poszło bardzo sprawnie, nim Piotrek wrócił, przywieziony busem przez obsługę, samolot był już zatankowany. Trzeba podkreślić, że obsługa na LDDU jest bardzo sprawna, a pracownicy uprzejmi i pomocni. Wszystkie czynności zajęły nam ok. 30 min.


Następny odcinek na Hvar to ok. 1h lotu. Pierwotnie obliczenia zakładały, że wystarczy bez tankowania na dolot do Hvaru (w LDDU lądowaliśmy tylko ze względu na konieczność odprawy granicznej), ale na wszelki wypadek te kilkanaście litrów woleliśmy zakupić, by nie latać „po minimach”. Kierowca jednak nie czynił uwag, że musiał przyjechać cysterną przez pół lotniska, żeby wlać „taaaką” ilość paliwa. Także mój strach przed ceną Avgasu był na wyrost, bo z obliczeń mi wyszło, że kosztował nieco ponad 7,5 zł/litr. Tymczasem paliwo samochodowe kosztuje w Chorwacji ok. 6 zł, więc zastanawiam się, czy nie należało zatankować po prostu pod korek. Ale tankowanie na Hvarze jest przygodą sama w sobie to jeszcze przed nami – polecam (doświadczyłem niespełna rok wcześniej).


Ten odcinek był „mój”. Także dlatego, że lądowanie na Hvarze, jest prawie jak lądowanie w terenie przygodnym. Jest to zarejestrowane lądowisko, ale to tylko „łąka”, a właściwie „klepisko”, gdzie trawa niczym na głowie włosy niejednego pilota wide-body, z rzadka wystaje znad powierzchni. Nie ma tu nikogo na stałe i lepiej dobrze obejrzeć stan nawierzchni, zanim podejmie się decyzję o lądowaniu.

Po skołowaniu, tym razem to Piotrek miał sielankę, wypoczynek przy uzupełnianiu pdta i opalanie się. Tymczasem ja żwawo ruszyłem w stronę miasta Stari Grad, po swoich ubiegłorocznych śladach. Zegar tykał. Miałem 3 godziny, żeby dojść 2 km do miasta, zdobyć środek transportu, a następnie wrócić do samolotu, zabrać składany worek na paliwo 30l i pusty kanister 20 l. Pojechać 10 km w jedną stronę na stację po paliwo, 2, a może 3 razy, dowieźć paliwo, zatankować i jeszcze oddać „cysternę” i wrócić. W nieznanym terenie byłoby to niemożliwe. Tu jednak, jak wspomniałem, miałem już rozeznanie i działałem według przetartej ścieżki. Wypożyczalnia skuterów była tam, gdzie poprzednio. Ale skuterów nie było! Cóż, wakacje, mnóstwo turystów. Właściwie pozostał tylko jeden, ale o dużej pojemności do tego przed nogami, na oko nie da się postawić plastikowego kanistra z paliwem.



Cena –wyższa niż poprzednio. Trochę ja zbiłem, przypominając, że jestem „stałym” klientem no i wspominając cenę, jaką płaciłem poprzednio. Już po chwili gnałem podskakując na nierównościach drogi za miastem, w stronę lądowiska. Nowa „cysterna” w stosunku do ubiegłorocznej miała tę niewątpliwą zaletę, że pędziła szybciej. Dowóz i tankowanie szło sprawnie, no może nie były to prawdziwe pit-stopy, ale wierzcie szedłem na nowy rekord! No i na koniec magic tric –wracam do wypożyczalni i mówię –Ziomek, śpieszę się bardzo, zobacz zwracam Ci skuter przed czasem, ale proszę zawieź mnie na lotnisko, bo czeka na mnie samolot! :) No i wszystko załatwiłem w niespełna 2h (w tym 3 razy stacja paliw)!



Odcinek do Puli po VFR Adria 1. Przepięknie, z wyspy na wyspę. Po drodze Korcula, gdzie mieszkał Marco Polo. Teraz leci Piotrek, a ja, no cóż „monitoruję” ten lot, głównie podziwiając krajobrazy i robiąc zdjęcia. Z obliczeń wynika, że lądowanie będzie przed zachodem słońca, tymczasem pokazuję Piotrkowi wyspę z lotniskiem Mali Losinj. Przepiękne miejsce, byłem tu w ubiegłym roku. Przelatujemy nad wyspą Unije, no i Pula.  Pizza, wino i spać.

Następny ranek, przywitała nas Pani taksówkarz. Jeszcze nie spotkałem Chorwatki tak dobrze mówiącej po angielsku, do tego osoby bardzo pogodnej. Niestety, miła, żartobliwa konwersacja nic mi nie pomogła i tak trzeba było zapłacić za przejazd 25 Euro. To boli na Puli, zwarzywszy, że to przejazd tylko ok 6km. Pula się „popsuła”, także za lądowanie zamiast ubiegłorocznego ok. 13 Euro zapłaciliśmy 27 Euro! Nikt nie potrafił wyjaśnić dlaczego. To ciągle mniej niż 39 Euro za lądowanie na Mali Losinj, ale tam do pensjonatu (hoteli brak) można pójść pieszo. Pula się „popsuła”! Na obu lotniskach, można przejść odprawę graniczną przy czym, Pula jest lotniskiem komunikacyjnym uzbrojona w ILS, tymczasem Mali Losinj, to typowe lotnisko GA, z betonowym, ale nieoświetlonym pasem.


Po starcie z Puli, ostatni raz i krótko nad Adriatykiem, wspinaczka nad góry skalistego wybrzeża. Ok. 1h nad górami, potem teren opada przed Węgrami. Z daleka widać Balaton, na którego zachodnim brzegu znajduje się malutkie lotnisko kontrolowane Heviz. Można tu przejść odprawę graniczną, za lądowanie płaci się ok 13 Euro. Parkujemy przed malutkim terminalem, idziemy po płycie 50 m, nie płaci się za handling. Bardzo dogodne w drodze do i z Chorwacji. Tu formalności trwają może 10 minut, bo lądują ze 2 samoloty komunikacyjne dziennie, a i ruch GA niewielki. Polecam. Powrót przez Węgry, Słowację i Czechy –właściwie bez historii, rutynowy.

Chrcynno, czerwcowe popołudnie. Silnik umilkł. Battery/Generator/Alternator –off. Shut down check list completed. Otworzyliśmy kabinę. Do środka wpadło świeże powietrze wraz z zapachem skoszonej, znanej trawy. W uszach jeszcze szumi. Dziękuję Piotrze za lot, przygoda dobiegła końca…Może już wkrótce następna.


Jeżeli, drogi Czytelniku, choć trochę zaciekawił Cię nasz lot i chciałbyś choć w części skorzystać z naszych doświadczeń, to poniżej znajdziesz trasę, lotniska, odcinki. Zachęcam do lotów coraz dalej i dalej od „komina” i odkrywania nowych zakątków, sprawnego przemieszczania jakie daję Ci możliwość posiadania licencji i latanie samolotem. Życzę wielu lotniczych przygód!

Odcinek            długość    dzień
EPNC-EPKR    185NM   
EPKR-LYNI     426NM   
LYNI-LGAL    239NM    850NM
LGAL-Xanti    50NM   
Xanti-LGAL    50NM   
LGAL-LDDU   380NM   
LDDU-LDSH   71NM   
LDSH-LDPL    162NM    713NM
LDPL-LHSM   194NM   
LHSM-LKZA   201NM   
LKZA-EPNC    215NM    610NM
razem    2173NM    23h45'

Piotr Woźniak


Piotr Woźniak (45)  - pilot samolotowy (teraz AT3), szybowcowy, paralotniowy. Ogólny nalot ok. 1000h. Podróżnik (90 odwiedzonych krajów), nurek (Rescue Diver), motocyklista (obecnie Rune), fotografik (zwolennik Canona)  oraz alpinista (zdobyty 7134 m).


Czytaj również:
W 3 dni na AT3 do Grecji i wokół Bałkanów... część 1

FacebookTwitterWykop
Źródło artykułu

Nasze strony