Sebastian Kawa: Kaukaz nie jest dla wszystkich
Nie jest tu łatwo jesienią.
Po udanych wyprawach z zeszłego roku, gdy „Arcusami” Antona i Andrieja latem na termice, a jesienią z wykorzystaniem zjawisk fenowych skutecznie polataliśmy w najdzikszych górach Europy, przyszedł czas na dogrywkę, bo jak do tej pory nie udało się nikomu przelecieć nad Kaukazem okrągłego 1000km.
Na rozgrzewkę, zanim zmierzymy się z poważnymi zadaniami, przypadł nam do latania znacznie gorszy szkolno-treningowy szybowiec „Astr III”. Jego słabsze od „Puchacza” osiągi w znaczący sposób windują poprzeczkę trudności. Zdjęcia, które mogę pokazać mówią wiele lotnikom. Przyznam, że wielokrotnie można było się spocić choć w kabinie mróz. Nie trudno się więc domyślić dlaczego te góry zachowały tak długo szybowcowe dziewictwo. Sytuację ratuje rozległy step na wpinającym się ukośnie ku szczytom płaskowyżu. Są na nim miejsca gdzie można próbować lądowania, ale przeważają nierówności, bywają strome odcinki i głębokie kaniony. W takich obszarach nie ma nawet szans na bezpieczne rozbicie się.
Szybowiec którym latamy, ma napęd startowy, ale niezbyt mocny i do tego nigdy nie wiadomo, czy można go ponownie uruchomić w razie kłopotów, a potem schować. To nie GP 14 z silnikiem elektrycznym. Dlatego w tym przypadku należałoby szczególnie trzymać się zasady, iż uruchomianie systemu napędowego powinno się to robić nad polem. Tu należy dodać jeszcze jedną regułę, by również chować go nad miejscem przydatnym do lądowania. Lecz gdzie takie znaleźć w tym pięknym krajobrazie. Odgrodzeni od lotniska macierzystego ścielącym się u podnóża głównego pasma wałem chmur konwergencji mamy do dyspozycji tylko wysokogórskie hale, lub lodowce na wysokości powyżej 3000m npm. W razie problemów ewakuacja tylko helikopterem.
Obecnie pogoda nad Kisłowodskiem jest nieprzychylna z powodu dużej wilgotności. Wiele samozaparcia wymaga lot przez 75 km kanion, gdy chmury ślizgają się po jego krawędziach, albo powrót do lotniska przez dolinę w której alternatywą jest lądowanie na wodzie.
Trudy takiego i lawirowaniu i momenty niepewności przy przebijaniu się do skalnych łańcuchów nagradza bajkowa konwergencja nad północnymi skłonami Kaukazu. Chmury są tak aktywne, że ogarnia amok.
Kilka okrążeń pod pierwszymi cumulusami pozwala zachęca do dalszego lotu. Do przeskoczenia niski, około 2300m pagórek. Na jego nasłonecznionym zboczu z drugiej będzie już bezpieczniej. Termika 3m/s i otwarta droga do pól w Khurzuk i dalej na zachód.
Od tego miejsca latem droga w Kaukaz jest już otwarta. Niestety jesienią i przy bezwietrznej pogodzie niskie chmury ograniczają pole manewru. Trzeba uważać, bo szybko odcinają drogę powrotną do lotniska szczelnym murem.
Poszukujemy fali przed konwergencja.
Chmury wyglądają bardzo dobrze, ale wiatr jest słabiutki. Jedyna szansa to zawietrzne stoki najwyższej góry – Elbrus.
Tylko jak się tam dostać ?
Nad tym lodowcem widać krawędź słońca. Po kilku długich minutach w śniegu, który sypie z chmur rotorowych, konwergencji i alto pojawia się szansa na noszenie. Niestety jesteśmy zbyt nisko dla pełnego sukcesu.
Kilka kółek daje nadzieję na wznoszenie, ale jest ono tak słabe, że trwa to całe wieki. Jesli nie uda się wejść nad chmury, powrót dołem zaraz odetną nam sypięce już sniegiem chmury konwergencji.
Rzut oka na droge powrotną. Nie ma problemu… z dolotem do pól na płaskowyżu.
Wpadniecie do tego kanionu bez silnika raczej nie byłoby przyjemne.
I już na swoich śmieciach. Uchkekenski kanion. Poniżej płaskowyżu Bergamyt, ale 700m zapasu wysokości do domu.
W górach każde kilkadziesięt metrów wysokosci pozwala wybrać krótsza i lepsza drogę. Jeszcze możemy leciec na skróty.
Najlepiej lecieć nad płaskowyżem, ale czy „Twin” ma odpowiednią doskonałość, by się przecisnąć się tą szczeliną pomiędzy chmurami a płaskowyżem?
W pobliżu Kisłowodska możemy wreszcie odetchnąć. Mając tyle pastwisk konie musza tu być szczęśliwe.
Sebastian
Komentarze