Sebastian Kawa: Było azzuro, a jest buro
Mokniemy w słonecznej Italii. Przez pierwsze trzy dni rekonesansu przed zawodami nasza gwiazda bardzo skutecznie przypominała nam o swej mocy. Na ziemi trudno było się schronić przed jej promieniami. Natomiast piloci pocili się nie tylko z tego powodu, że latają bez parasoli, ale podgrzewały ich też emocje związane poznawaniem tego bardzo interesującego pod względem ukształtowania terenu. Niestety. We wtorek zaciągnięto szczelnie story na tutejszym niebie. Pozostało wirtualne latanie.
Sebastian nie zna jeszcze terenu, więc cały dzień ślęczał nad zapisami lotów z tutejszych przedmistrzostw. W pewnym momencie stwierdził : – Ten Mraczek to wariat ! Podczas tych zawodów Roman wleciał na małej wysokości nad znaną z braku miejsc do lądowania i fatalnych warunków atmosferycznych dolinę jeziora Como, oraz duże miasto o tej samej nazwie. W terenie tym trudno byłoby z znaleźć miejsce na budkę z lodami. Po deszczowej nocy wczorajszy ranek wróżył następne godziny deszczowego koncertu. Zdzichu pojechał podziwiać cuda EXPO 2015.
Sebastian wymyślił jakieś dłubanie przy szybowcu, ale gdy około południa wypogodziło się namówił chilijczyków „Carlito” /Carlos Roca/ i Rene Vidal na wspólny zwiad po okolicy.
Nie było oczywiście mowy o wyprawie nad Monte Rosa, bo skaliste kolosy były ciągle okupywane przez burzowe chmury, a na przedgórzą także było ich zbyt dużo jak na upodobania szybowników. Obłoki te dawały jednak podparcie smukłym skrzydłom, więc wykorzystując te wznoszenia kontynuowali lot z uwagą wpatrując się w ziemię. Bawili się w zwiadowców z potrzeby, bowiem organizatorzy boją się odpowiedzialności i nie chcą oficjalnie wykazać pól w miarę przydatnych do lądowania. Jest to bardzo ważne w tak fantazyjnie ukształtowanym i niezwykle gęsto zabudowanym terenie.
Podczas zawodów nie ma możliwości wyszukiwania takich miejsc, więc dobra znajomość terenu może czasem uratować życie. Wkrótce w locie tym potrzeba wyszukania spłachetka równej ziemi stała się gwałtowną koniecznością. Łaskawe dotąd chmurki zmieniły się w cumuli mendozi. Zanikły wznoszenia, więc cała trójka znalazła się bardzo nisko w bardzo nieprzyjaznym terenie. Rene Vidal odpalił silnik dolotowy i poleciał.
Sebastian nie ma tego urządzania wspomagającego, ale wygrzebał się jakimś cudem z pułapki i przećwiczył znów malowniczy dolot nad taflą jeziora. Natomiast Carlito /Karolek/ niemal do wieczora walczył o przetrwania nad wypatrzonym przez zwiad polem, lecz także zdołał wrócić do domu.
Było trochę przerwy w południe, więc w spokoju odbyliśmy ceremoniał ważenia, mierzenia i sprawdzania dokumentów szybowca. . Mieli też szansę na loty ci co dopiero wczoraj przywlekli swoje szybowce. Teraz znów patrzymy w płócienny sufit, oraz wysłuchujemy monotonnych, deprymujących, melodii wiatru i deszczu. Tak szumi, że zagłusza nawet hałas szosy. Jeśli tak będzie trwało dłużej, to jezioro odbierze sobie znów połowę lotniska i do wózków szybowcowych będziemy pływać łódkami.
Mam nadzieję, że nie z tego powodu testowano dziś latającą łódź. Tomasz
Komentarze