Przejdź do treści
Źródło artykułu

Malutkim samolotem przez świat

Tomek Wojtowicz podróżuje Cessną. Był między innymi na Grenlandii, a z Suwałk doleciał do Tajlandii.

Podróż samolotem? Nic prostszego, wchodzę na portal z biletami, wpisuję dogodne połączenie i w wybranej dacie, w kilkanaście godzin mogę znaleźć się na drugim końcu świata. Wydaje się, że czasy, kiedy „ci wspaniali mężczyźni, w ich latających maszynach” pokonywali znaczne dystanse, już dawno minęły. No bo komu dziś chciałoby się lecieć z Nowego Jorku do Gdańska małą awionetką? Tak się złożyło, że poznaliśmy jednego z takich pilotów. Ale Tomek Wojtowicz na tym nie poprzestał. Niedawno zakończył podróż tą samą, prywatną Cessną 152 z Suwałk do Tajlandii.

„Jak zrobiłem licencję, to stwierdziłem, że większość ludzi, która ją uzyskała, ma problem. Tkwią w procedurach, latają po kręgach nad lotniskami i zdobywając kolejne uprawnienia zapominają, po co tak naprawdę zaczęli latać. Amatorsko latamy właśnie po to, żeby obserwować świat z góry” – mówi. „Pokazuję, że zamiast latać z Babic do Grądów po 100 razy, lepiej się otworzyć i polecieć gdzieś dalej. Zwłaszcza Europa stwarza do tego świetne możliwości”.

Wiele lat temu Wojtowicz wyjechał do Stanów. Pracował jako kierowca ciężarówki, a potem pilot helikoptera. Prowadził własną firmę. Duży nalot na śmigłowcach zdobył opryskując pola kukurydzy. „To jest ciężka robota – często po 10 godzin dziennie w upale” – wspomina. Licencję turystyczną na samolot zrobił na Cessnie 152, którą później odkupił od swojego instruktora. „Fajne jest to, że wyszkoliło się na nim wielu pilotów z Polski. Upgrade’owałem go dość poważnie. Wymieniłem silnik, pomalowałem… Tak naprawdę dużo starych części w nim nie zostało” – opowiada o swoim samolocie. „Cessna 152 dlatego, że to jest jedna z najpopularniejszych maszyn treningowych na świecie. Jest bardzo dobrze rozpoznawalna i najbardziej dostępna dla ludzi, którzy są ograniczeni finansami tak jak ja, czy też nie mają możliwości latania większym samolotem. Czasami pobudza wyobraźnię młodych pilotów” – dodaje.


Ten samolot zwiedził pół świata (fot. z arch. Tomka Wojtowicza)

Latanie za sterami samolotu to dla Tomka hobby. „Nie tyle chcę oblecieć, co zwiedzić świat. Zacząłem od niecodziennej trasy wokół basenu Zatoki Meksykańskiej. Zasięgowo było to do zrobienia, ale nikt wtedy nie myślał o takim tripie – nawet z mojego domowego lotniska pod Nowym Jorkiem. Wszyscy się bali. Od Meksyku po Belize, Honduras, Nikaraguę, Panamę, Kostarykę, Kolumbię, Wenezuelę – wszystkie te kraje kojarzyły się z niebezpieczeństwem. Tak naprawdę ta opinia nie były niczym podparta. Wszyscy mówili, że słyszeli tylko o przemytach narkotyków, ale nikt tego nie weryfikował”.

Ciekawość i chęć poznawania świata wygrała ze strachem przed nieznanym. „Niestety trzeba było założyć, że samolot można stracić, a lepiej stracić statek powietrzny za trzydzieści tysięcy dolarów niż za trzysta. Dlatego ta zabawa miała dla mnie sens. Wtedy nie miałem jeszcze wyremontowanego silnika i stwierdziłem, że skoro mam to zrobić, to czymś, co będzie pochłaniało najmniejsze koszty. Nie było gwarancji, że wlatując do Kolumbii, czy Wenezueli stamtąd wylecę. Podobnie było niedawno, na przykład z Pakistanem”.

Chłodna kalkulacja to podstawa. Tomek nie zamierzał porywać się z motyką na słońce. „Później zacząłem bawić się w taką matematykę. Zadałem pytanie: co nas ogranicza i dlaczego? Pogoda? Można latem bez ryzyka oblodzenia. Pułap, VFR (dop. zasady lotu z widocznością)? Można. Paliwo? Znalazłem firmę w Australii, która robiła specjalne zbiorniki. Zapytałem się, czy mi taki sprzedadzą i certyfikują. W gruncie rzeczy jest to worek paliwa, który wkłada się na miejsce fotela pasażera. Działa świetnie. Wydłużyło mi to czas w powietrzu z 3,5 h do prawie 10h. To otworzyło zupełnie nowe możliwości”.

Cały artykuł można przeczytać na stronie: www.redbull.com

FacebookTwitterWykop
Źródło artykułu

Nasze strony