Ostatni cichociemny spadochroniarz skończył 99 lat
Nie żyję wspomnieniami, niechętnie wracam myślami do wojny, bo to nie był dobry czas dla ludzi i dla naszego kraju. Ważne jest dla mnie dziś i jutro – mówi major Aleksander Tarnawski. Ostatni z żyjących cichociemnych spadochroniarzy Armii Krajowej w środę skończył 99 lat. Z życzeniami do jubilata przyjechali m.in. żołnierze wojsk specjalnych.
Telefon w mieszkaniu państwa Tarnawskich dzwoni co chwilę, bo rodzina i znajomi spieszą z życzeniami. W Gliwicach nie brakuje także gości. Z okazji 99. urodzin do majora Aleksandra Tarnawskiego przyjeżdżają przyjaciele. Z życzeniami zameldowali się także żołnierze wojsk specjalnych: delegacje z Jednostki Wojskowej GROM, która dziedziczy tradycje cichociemnych spadochroniarzy Armii Krajowej oraz z Jednostki Wojskowej AGAT. Jubilata odwiedził także dowódca Komponentu Wojsk Specjalnych gen. bryg. Sławomir Drumowicz. – Panie Aleksandrze, proszę zbierać siły, bo musimy się razem wybrać na jakąś selekcję – żartuje jeden z oficerów DKWS. Pan Aleksander szybko odpowiada: A pewnie! Proszę tylko powiedzieć, kiedy.
Do mjr. Tarnawskiego życzenia skierowali także prezydent Andrzej Duda i minister resortu obrony Mariusz Błaszczak. „Z okazji 99. rocznicy Pańskich urodzin proszę przyjąć słowa mojego najwyższego uznania i serdeczne gratulacje. Chcę dzisiaj w imieniu narodu i Ojczyzny wyrazić Panu Majorowi wdzięczność za żołnierską dzielność i męstwo w służbie Rzeczypospolitej w szeregach Cichociemnych – Spadochroniarzy Armii Krajowej, a także za konsekwentną patriotyczną i obywatelską postawę w całym Pańskim życiu. (…) Stanowi Pan wzór bohatera dla następnych pokoleń rodaków: żołnierzy Wojsk Specjalnych, młodzieży i wszystkich nas, współczesnych Polaków” – napisał w zwierzchnik sił zbrojnych, prezydent Andrzej Duda. Natomiast szef resortu obrony Mariusz Błaszczak podziękował majorowi Tarnawskiemu za niezłomną postawę okazywaną w trudnych wojennych i powojennych latach. „Jako jeden z Cichociemnych w sposób szczególny zapisał się Pan w historii naszego kraju i Wojska Polskiego. Dzięki wspaniałym wzorom, takim jak życiorys Pana Majora, w polskim społeczeństwie kultywowane są szlachetne tradycje polskiego oręża, a patriotyzm jest podstawą tworzenia silnej Polski” – napisał minister obrony.
Pan Aleksander tak dużym zainteresowaniem jest trochę zakłopotany, zwłaszcza że ostatnio doskwiera mu bardzo kręgosłup i musi dużo leżeć. – Wszyscy jesteście naprawdę wspaniali. Jestem bardzo szczęśliwy i wzruszony, że tylu ludzi o mnie pamięta. Ale doprawdy, nie wiem, czym sobie na to zasłużyłem – mówi. Na pytanie, czego mu życzyć, odpowiada krótko. – Mnie to już niczego nie trzeba. Chciałbym tylko, żeby nie było gorzej. Ale jeśli miałbym sobie czegoś życzyć, to chciałbym, żeby moja córka i mój wnuk, którzy mieszkają w Brukseli byli zdrowi i szczęśliwi. Chciałbym, żeby im się dobrze wiodło i żeby mój wnuk zdobył tam najlepsze wykształcenie.
Major Tarnawski dużo uwagi poświęca żołnierzom, podkreśla, że to naprawdę wspaniali ludzie. Docenia ich służbę, interesuje się ich zadaniami, jest pełny uznania dla ich poświęcenia. I choć to jego święto, życzenia składa innym. – Życzę żołnierzom, by lubili to, co robią. Bo to najważniejsze. I by ich życie rodzinne było udane. Rodzina to fundament, bez którego nie uda się także praca zawodowa – podkreśla.
Aleksander Tarnawski w 2018 roku otrzymał awans na stopień majora. Akt mianowania odebrał w Gliwicach.
(fot. JW Agat)
Major Tarnawski niechętnie wraca wspomnieniami do czasów młodości, bo te wiążą się z wojną. – Czasami przypominam sobie lato 1939 roku. Wszyscy spodziewaliśmy się, że wybuchnie wojna i w końcu tak się stało. Byłem wtedy w Rabce, gdzie moje ciotki miały dom. Pamiętam, że zza wzgórza wyleciał niemiecki dwupłatowiec rozpoznawczy i dwukrotnie przeleciał nad miastem. To było dla mnie ostateczne potwierdzenie wybuchu wojny – mówi. – Czasami przypomina mi się też zima z 1944 roku. Dotarłem do Warszawy, przeszedłem przez zamarzniętą rzekę, by dostać się do Śródmieścia. To był jeden z najbardziej wstrząsających widoków – pustka. Warszawa nigdy nie była Paryżem, ale nawet za okupacji toczyło się w niej życie. A tu nic, wymarłe miasto – dopowiada pan Aleksander.
Czy ma też dobre wspomnienia z wojny? Przyznaje, że jest ich naprawdę niewiele. Pozytywnie wspomina niektórych ludzi. Opowiada na przykład historię, gdy w 1944 roku z Lublina szedł do Warszawy. Przy drodze mijał rozwalający się niewielki dom. – Zajrzałem do środka z zapytaniem, czy mogę tam przenocować. Mieszkająca tam kobieta i mężczyzna, którzy sami mieli niewiele miejsca i jedzenia, poczęstowali mnie kaszą jaglaną i wskazali miejsce do odpoczynku. Ta gościnność była rozbrajająca, a nawet wzruszająca. Ludzi poznaje się w ekstremalnych warunkach – opowiada. – Ale nie mówmy o tym, co było. Ważne jest dziś i jutro. Wie pani, że z wnukiem chcemy spędzić wakacje w Rabce. On mi to zaproponował. To naprawdę wspaniały chłopak – dodaje.
– Panie Aleksandrze, za rok okrągły jubileusz, pana setne urodziny. To może trzeba będzie z tej okazji nawet zatańczyć – mówię. – No! I na to właśnie liczę! – odpowiada z uśmiechem.
Aleksander Tarnawski urodził się 8 stycznia 1921 roku w Słocinie w powiecie rzeszowskim. Przed wojną studiował na Wydziale Chemicznym Uniwersytetu Lwowskiego. Po wybuchu wojny nie został zmobilizowany. Razem z ojcem i młodszym o dwa lata bratem ruszył na Wschód. Mimo że ci szybko zawrócili z drogi, on poszedł dalej. Ze Lwowa ruszył do Francji, potem do Wielkiej Brytanii, aż w końcu do Szkocji. Tam dostał propozycję szkolenia w formacji cichociemnych. Od początku wiedział, że pisze się na bardzo niebezpieczną misję – szkolenie, lot samolotem, skok do ogarniętej wojną Polski i kolejne zadania. Skok wykonał w nocy z 16 na 17 kwietnia 1944 roku. Wylądował w Baniosze pod Górą Kalwarią.
Gdy zakończyła się wojna, Tarnawski ps. Upłaz służył w oddziale Zgrupowania Zachód Okręgu Nowogródek AK pod rozkazami Jana Wasiewicza „Lwa”. Armia Czerwona rozpoczęła wówczas aresztowania akowców i Tarnawski wraz z kolegami został zwolniony ze służby. O tym, że był cichociemnym, nie mówił nikomu. Nigdy nie interesowały się nim władze komunistyczne. Poza tym, jak sam przyznaje, przeszłość udało mu się utrzymać w sekrecie, choćby dlatego że w czasie wojny nie brał udziału w żadnych spektakularnych akcjach zbrojnych. Zawodowo zajął się chemią. W 1949 roku ukończył chemię na Politechnice Śląskiej, później pracował m.in. w Katedrze Chemii Fizycznej Politechniki Śląskiej, w Instytucie Metali Nieżelaznych i Instytucie Przemysłu Tworzyw i Farb.
Magdalena Kowalska-Sendek
Komentarze