Nie samym lataniem pilot żyje
Kiedy nie lata, Maciek Pospieszyński często zagląda do modelarni.
Zabawa dla dzieci? Niekoniecznie. Większość modelarzy, którzy osiągają sukcesy w zawodach to dorośli faceci. Czy modele buduje się z tęsknoty za lataniem? Na pewno, choć nie można powiedzieć, żeby jemu brakowało chwil spędzonych w powietrzu.
Maciek Pospieszyński, mistrz świata w akrobacji szybowcowej, który niedawno zakwalifikował się na mistrzostwa świata w akrobacji samolotowej, kilka razy w miesiącu odwiedza Krzyśka Kiljana – znanego w środowisku właściciela i pilota modeli samolotów holujących na zawodach zbudowanych w skali szybowców.
Maciek zakłada osłonę kabiny Swifta (fot. Krystian Walczak)
„Zaczynałem od modeli plastikowych, albo innych, niesterowanych. Takie były wtedy możliwości, ale zawsze chciałem latać zdalnie sterowanymi” – mówi Maciek, który tak jak wielu, próbował swoich sił w modelarstwie od najmłodszych lat, ale na poważnie wkręcił się w to całkiem niedawno. „Znajomy z Anglii – Janek Woźny – zaprosił mnie na zawody akrobacyjne, no i traf chciał, że w domu miał komputer i symulator modeli, do którego można podpiąć aparaturę. Siadłem i zacząłem latać. Pomyślałem: ale czad! Można rozbijać modele za dziesiątki tysięcy złotych, po 50 dziennie i nic to nie kosztuje. Następnym razem spotkaliśmy się na Bezmiechowej, gdzie dał mi się przelecieć swoim wyczynowym szybowcem”.
Aparatura Maćka (fot. Krystian Walczak)
Czy mistrz świata potrafi latać także modelami? „Jak się okazało, potrafię to robić (śmiech). Na początku nieśmiało zacząłem latać na żaglu, wykorzystując prądy zboczowe, a potem zacząłem kręcić akrobacje” – opowiada o pierwszym razie. „To był zlot modelarzy. Janek poszedł do nich i poprosił, żeby uważali. Większość z nich wylądowała. Jak zacząłem kręcić akrobacje, to powiedzieli: niemożliwe, że ty po raz pierwszy w życiu latasz modelem. I tak się zaczęło”.
We dwóch raźniej (fot. Krystian Walczak)
Powodów, dla których Maciek i Krzysiek razem pracują nad modelami jest kilka. „Na początku roku byłem w szpitalu i Krzysztof napisał do mnie, że mi sprezentuje model Swifta, który tu stoi – jest prawie gotowy do lotu. Zaprosił mnie do siebie, żebym mógł przy nim dłubać, ponieważ u mnie w domu trochę nie było miejsca i możliwości. Jak zacząłem w domu robić czterometrowego Jastrzębia to była masakra. Wszędzie pył! Agnieszka (dop. narzeczona Maćka) nie była zachwycona” – mówi. „Z Krzyśkiem mam tutaj o tyle fajnie, że on zawsze może mi służyć fachową wiedzą, więc wiem, że ten Jastrząb na pewno poleci”.
Kadłub Jastrzębia (fot. Krystian Walczak)
„Razem jest o wiele lepiej to robić. Jeden drugiemu pomoże, doradzi, ale może też po prostu coś przytrzymać. Co cztery ręce to nie dwie” – dodaje Krzysiek. A jak w ocenie dużo bardziej doświadczonego kolegi radzi sobie Maciek? „Nie najgorzej. Jastrząb robiony przez niego w domu był już na dość zaawansowanym etapie. Sam projekt był lekko >>skopany<< i musieliśmy co nieco poprawiać, żeby spełniał wymogi szybowca akrobacyjnego, ale w termice to by polatał”.
Żeby Jastrząb poleciał potrzeba tygodni pracy (fot. Krystian Walczak)
Modelarnia Krzyśka robi wrażenie (fot. Krystian Walczak)
„Tutaj podejście do modelarstwa jest totalne. Wystarczy się rozejrzeć, ile ich tu jest. Krzysiek ma też swój sklep internetowy, gdzie je sprzedaje. Żona Krzyśka też ma model, też lata. Moja, Agnieszka mnie pogoniła (śmiech). Ale to jest kwestia tego, że mieliśmy mieszkanie, gdzie był duży pokój i sypialnia – cały stół, ponad 2-metrowy był zajęty skrzydłem, czy kadłubem Jastrzębia. Póki dziecko się jeszcze nie urodziło, to Agnieszka jakoś to akceptowała. Później ja sam uznałem, że trzeba to gdzieś wynieść” – przyznaje Maciek. Krzysiek ma swoją modelarnię: „Moja żona podchodzi do tego bardzo na luzie. Nawet się cieszy, że to są modele i one są tutaj, dlatego, że zajmowałem się również nurkowaniem. Ja uważam, że jak coś się robi to trzeba to robić na maksa i zacząłem znikać na różnych wyjazdach. Mimo tego, że ją też namówiłem do nurkowania, to sam dużo częściej wyjeżdżałem. Zdarzały się dziwne, nie zawsze przyjemne historie podczas nurkowania, więc lepiej kiedy jestem tutaj”.
Krzysiek i Maciek (fot. Krystian Walczak)
Wilga Krzyśka wygląda jak prawdziwa (fot. Krystian Walczak)
„Krzysiu sam zaproponował, że ma miejsce, sprzęt i dodał, że samemu się nudzi. We dwóch zawsze lepiej się to robi. Poza tym zaplecze jest ogromne. Rzeczy, które u mnie w domu, przy pomocy topornych narzędzi, robiłem pół godziny, tutaj zajmują mi 5 minut. Okazało się też, że gdy ja prułbym kadłub, żeby coś poprawić, Krzysiu potrafi to zrobić przez mały otwór przy pomocy małego freza. Krzysztof też lata dużo na zawodach. Widziałem u niego mnóstwo medali i pucharów. Holuje na zawodach i sam też bierze w nich udział” – opowiada o koledze Maciek. „Na zawodach wykonuję 60-80% holowań. Pozostałe 40, czy 20% robią koledzy, do których ja mogę się podczepić” – tłumaczy Krzysiek.
Mucha ma nawet pilota (fot. Krystian Walczak)
Modele maszyn, które powstają w pracowni Krzyśka w powietrzu wyglądają jak prawdziwe – zwłaszcza że wszystkie mają rozpiętość powyżej 200 cm. Za sterami zabytkowej „Muchy” zasiada nawet miniaturowy pilot w charakterystycznej dla szybowników czapeczce. Maciek oprócz tego, że jest pilotem, jest też wielkim miłośnikiem historii lotnictwa i bardzo mu to imponuje. „Swift to jest wyczynowy szybowiec akrobacyjny – kompozytowy, współczesny. Mucha to są lata 50-te – o ile dobrze pamiętam. Szybowiec o tych numerach latał, został uszkodzony na Bezmiechowej, ale wiem, że jest odbudowywana w Mielcu i będzie latać. Tymi modelami lata się dokładnie tak samo jak normalnymi szybowcami, to jest właśnie fajne” – opowiada z pasją. „Ja buduję Jastrzębia. To jest powojenny szybowiec akrobacyjny. Słynął z tego, że nie miał ograniczenia prędkości. Z tego co rozmawiałem z ludźmi, którzy na nim latali, można go było postawić w pionie i on rozpędzał się do prędkości około 400-450 km/h. To była jego prędkość graniczna. Był cholernie mocny. To jest szybowiec historyczny. Zawsze chciałem się takim przelecieć. Niestety nie ma możliwości, bo jest tylko kilka egzemplarzy i wszystkie są nielatające. W większości mają poniszczone dźwigary” – ubolewa. „Kiedyś, za komuny, było tak, że żeby dostać nowe szybowce, trzeba było zutylizować stare. Kiedy przychodziły Kobusy, to Jastrzębie musieli ciąć, palić, niszczyć – straszna głupota. Ja stwierdziłem, że i tak polatam i buduję model”.
Stare szybowce dostają nowe życie - w skali (fot. Krystian Walczak)
Oprócz Jastrzębia i Swifta, Maciek ma jeszcze model Extry o rozpiętości 1,4 m. „Jest łatwa do naprawienia, jeżeli gdzieś nią przygrzmocę” – tłumaczy. „Na niej uczyłem się latać. W tej chwili buduję model konstrukcyjny, lekki, akrobacyjny, który ma 1,30 m rozpiętości – elektryczny. Bardzo szybko się kręci”. W planach jest historyczny de Haviland 88 Comet, którego kadłub zakupił na aukcji internetowej. „To duży projekt. Będzie miał dwa silniki - około 20 cm3 pojemności. Myślę, że gdzieś po drodze pojawi się też spalinowy model akrobacyjny około 2 m rozpiętości. Jak będą środki na spalinową Extrę, albo MXS-a, które za mną chodzą, to zobaczymy…” – opowiada o planach.
Eta (fot. Krystian Walczak)
„Jest też makieta szybowca Eta o rozpiętości 6m. Krzysiek dostał ją w spadku po modelarzu, który zmarł. Fajnie, że ona nie zgnije na strychu, tylko ją odbudujemy. To będzie hołd dla tego modelarza. Myślę, że jest to szybowiec niespotykany na świecie – jest tylko jeden egzemplarz, ale modeli też nie jest dużo. Ja nawet nie wiedziałem, że jest taki model. Cały jest wykonany z kompozytów, tak jak prawdziwy szybowiec. To będzie ciekawostka dla modelarzy, ale myślę, że każdy szybownik, który przejdzie koło niej od razu zawróci i będzie ją oglądał bardzo dokładnie. Jak pamiętam, doskonałość Ety była podawana w folderach na 70+, czyli powyżej 70. To naprawdę bardzo dużo! Prawdziwy szybowiec z tysiąca metrów przeleci w spokojnej atmosferze ponad 70 km. Z 3 tysięcy metrów, na Ecie można byłoby przelecieć nawet do 200 km bez krążenia. To są liczby robiące wrażenie i myślę, że ten model to będzie coś wspaniałego, nietypowego”.
Krzysiek i Maciek (fot. Krystian Walczak)
Wydawałoby się, że ktoś, kto dużo lata za sterami prawdziwych samolotów, modele mógłby postrzegać jako zabawki. Maćkowi podoba się, że ich zachowanie w locie może być nieco oderwane od realiów „dużego” lotnictwa. „Główną różnicą pomiędzy modelami i prawdziwymi samolotami jest stosunek ciągu do masy. W modelach to jest jakiś kosmos. Pusta Extra waży 580 kg i ma w najsilniejszej wersji około 350, 370KM, a takim modelem, który ma 1,20 kg można mieć wiele razy więcej ciągu” – tłumaczy. „To jest świetne zajęcie na zimę. Zimą można budować, a latem wsadzić samolot, czy szybowiec do auta i jak nie ma pogody lotnej na zawodach, czy na treningu, to można go wyjąć i spokojnie polatać. Jak są nisko chmury, nie można robić akrobacji. Tutaj wystarczy 100-200 metrów podstawy”.
Koledzy pomagają sobie nawzajem (fot. Krystian Walczak)
Zanim model wzbije się w powietrze, najpierw trzeba go zbudować. Może to trwać miesiącami, albo latami. „Modele szybowców i samolotów są bardzo podobne. Tak jak i w prawdziwych konstrukcjach, rozróżnia się te oparte na drewnie i na kompozycie. Dużo jest takich modeli jak Swift, gdzie kadłub jest gotowy - praktycznie w jednym kawałku. W Jastrzębiu każda wręga, żeberko, wszystko jest oddzielnie. W samolotach dochodzi cała instalacja, która jest potrzebna do zasilania silnika. W elektrycznych to będzie akumulator plus regulator obrotów i silnik, a na przykład Wilga Krzyśka ma silnik spalinowy i dużo więcej osprzętu elektronicznego. Wilga jest odtworzona tak samo jak wygląda prawdziwy samolot. Jest mechanizacja płata, klapy… Co więcej, te wszystkie lampki, światła nawigacyjne, światła lądowania, to wszystko działa. Na zdjęciach wygląda jak prawdziwy samolot” – zachwyca się Maciek. „Tutaj wszystkie układy są zdwojone. Mamy podwójny układ zapłonowy, podwójne zasilanie odbiornika, dwa odbiorniki. Mamy nawet dwa zbiorniki paliwa – tak jak w prawdziwym samolocie. To jest dwadzieścia parę kilo, które porusza się w granicach 130 km/h” – dopowiada Krzysiek, który dublując kluczowe elementy dba o bezpieczeństwo. Ma też drugi, mocniejszy holownik – Monsuna. „W Wildze jest silnik o pojemności 152 cm3 a w Monsunie 175 cm3”. Silniki o takiej pojemności można by zamontować w motocyklach. Modele szybowców, tak jak prawdziwe, startują za samolotem. „To nie są małe szybowce, które puszczamy z ręki. Potrzebujemy kawał pasa – około 120-130 metrów. I lecimy na holu” – dodaje.
Zdublowane systemy w Monsunie (fot. Krystian Walczak)
Pasja Maćka działa w dwie strony. Kiedy nie może latać (choćby ze względu na pogodę), ciągnie go do modeli. Modele pomagają mu w akrobacji. „Ja mam, jak to mówią, wszystko od śmigła. (śmiech) Interesuje mnie wszystko, co związane z akrobacją - czy to dużą, czy małą. Jak latam modelem Extry, to robię różne wiązanki. Zastanawiam się i patrzę pod kątem pokazów, co by fajnie wyglądało z perspektywy publiki. Dlatego chciałbym zrobić większy model Extry, myślę, że to jest w tej chwili najlepszy samolot do latania na zawodach”. Niedługo będzie miał też do dyspozycji prawdziwą Extrę, na której zamierza startować w zawodach i latać na pokazach – w Polsce i za granicą. „Wybrałem Extrę, ale mimo wszystko zmodyfikowaliśmy ją. Zamówiliśmy mocniejszy silnik, który jest niestandardowy. Jest dużo figur, które można zrobić na małych prędkościach, gdzie wisi się tak naprawdę już nie na skrzydłach, tylko na silniku. Myślę, że większa moc będzie przydatna podczas pokazów. Jeśli chodzi o zawody, ta różnica mocy niewiele zmieni” – opowiada o maszynie, która niedługo opuści fabrykę.
Męski świat - z lewej Comet, z prawej Wilga (fot. Krystian Walczak)
W oczekiwaniu na nowy samolot bardzo chętnie poświęca się pracy w domowym zaciszu. „Jak przychodzę do modelarni z Krzyśkiem, w ogóle nie myślę o innych rzeczach, o żadnych problemach. Skupiamy się na fajnej robocie i miło spędzamy czas” – mówi. „A jak się lata modelami, to jest taka odskocznia. To jest bardzo przyjemne, zwłaszcza kiedy się ląduje nim w jednym kawałku. To wielka satysfakcja, jak model, który buduje się bardzo długo, tak jak Jastrzębia, wzbija się w powietrze. Dla mnie jest to raz odskocznia, a dwa, ja strasznie lubię zabytkowe szybowce i historyczne samoloty”. Kiedy Maciek zaczyna o nich opowiadać, robi to z niesamowitym entuzjazmem. Mógłby tak całymi godzinami. „Latałem na wielu. Akurat na Muszce 100 (dop. ze zdjęcia) nie latałem, ale latałem na Muszce standard, następczyni tej Muchy – ona jest bardzo podobna. Latałem też na Cobrze 17. Jak mam możliwość latania starymi szybowcami to zawsze z tego korzystam. One zupełnie inaczej latają. Wszyscy mówią, że mają duszę…” Podobnie jest z szybowcami budowanymi w skali. Każdy modelarz wraz z pracą, wkłada w dzieło cząstkę siebie. Dziś możemy sobie tylko wyobrażać, jak będzie latał Jastrząb, ale znając Maćka możemy być pewni, że będzie wyjątkowy.
Maciek Pospieszyński (fot. Krystian Walczak)
Komentarze