Przejdź do treści
Źródło artykułu

Indoor skydiving bez tajemnic

O fenomenie nowej dyscypliny sportu Jakub Ciastoń rozmawia z Bartkiem Więckiem z warszawskiego FlySpotu.

Niedawno ponad 30 mln osób obejrzało na Facebooku filmik z popisowym solowym występem skydiverki Mai Kuczyńskiej podczas zawodów Wind Games. W zeszłym roku na świecie było już 130 tuneli, w których można uprawiać indoor skydiving, z czego przeszło 30 powstało w 2016 r. Ale powszechna wiedza na temat zyskującej coraz większą popularność dyscyplinie sportu, wciąż jest niewielka. Skąd właściwie wywodzi się ten sport? Jakie były jego początki? O co w nim dokładnie chodzi? I jaka przyszłość go czeka. Posłuchajcie Bartka Więcka z warszawskiego FlySpotu, a poczujecie, że wiecie dużo więcej!

Jakub Ciastoń: Jaka była geneza powstania indoor skydivingu? Gdzie się narodziła dyscyplina, gdzie powstały pierwsze tunele?

Bartek Więcek, FlySpot: Sport wywodzi się z USA, gdzie już w 1982 r. w Las Vegas powstał pierwszy komercyjny tunel. Jeśli spojrzymy wstecz, co działo się jeszcze wcześniej, to jak to często bywa z tego typu „zabawkami”, za ich powstaniem stało wojsko. Amerykańska armia po II wojnie światowej uznała, że komandosów można szkolić nieco taniej budując im specjalny obiekt na ziemi niż wynosić ich samolotami w górę, żeby mogli spadać przez trzy minuty. Ale pierwszym oficjalnym skydiverem w tunelu był niejaki Jack Tiffany, którego wojsko wpuściło do tunelu w Wright-Patterson Air Force Base w 1964 r. Środowiska skydiverów i wojskowe w USA zawsze mocno się przenikały, więc nie potrzeba było dużo czasu, żeby idea tuneli wyszła poza wojsko. To stało się pod koniec lat 90. Ale pomysł, że można do tunelu wpuścić nie tylko profesjonalnych spadochroniarzy, żeby doskonalili umiejętności, ale też ludzi całkiem początkujących, takich, którzy nigdy nie skakali, pojawił się tak naprawdę dopiero 10 lat temu. I tak sport dostał dodatkowy impuls do rozwoju i upowszechnienia.


Puchar Świata w Indoor Skydivingu (fot. Michał Murawski / Red Bull Polska)

Skąd wzięły się różne dyscypliny w indoor skydivingu – Formation (FS), Vertical Formation (VFS), Dynamic (D4W, D2W) i freestyle?

Tu też genezy należy szukać w sportach spadochronowych, gdzie przez lata popularne były skoki z opóźnionym otwarciem, które dawały czas na różne, nazwijmy to – dodatkowe aktywności. Tak narodziło się budowanie formacji spadochronowych, gdy ludzie – sterując swoją prędkością spadania – tworzyli różne figury. To była geneza FS, czyli formation skydiving. Potem ludzie uznali, że takie płaskie latanie jest nudne i zaczęli przyśpieszać, czyli latać nogami lub głową w dół, gdy opór powietrza był mniejszy. Tak się narodził VFS, czyli vertical formation skydiving. Punkty w obu przypadkach są przyznawane za zbudowanie formacji, im ich więcej, tym więcej punktów, ale oczywiście przy lataniu w dół i w górę jest dużo trudniej, bo jest mniej czasu. W międzyczasie zaczęły się pojawiać pierwsze próby freestyle’u, gdy jakiś skoczek odleciał gdzieś na bok i kręcił sam jakieś fikołki, ale to było początkowo traktowane jako zabawa. Ale to wszystko, o czym opowiadam, dzieje się w powietrzu przed otwarciem spadochronów. Czyli w sumie dziennie można było sobie tak spadać może 8 minut – przy kilku skokach, ładowaniu się z powrotem do samolotów itd. Więc gdy powstały pierwsze tunele, ludzie zafascynowani lataniem, zobaczyli, że to otwiera dla nich wielkie możliwości – nagle mogli latać nawet po kilka godzin dziennie, bez martwienia się o spadochrony, samoloty itd. Na dodatek w tunelu niejako pojawił się dla nich trzeci wymiar, bo przecież były punkty odniesienia, których brakowało w powietrzu. Zmiana ustawienia ciała sprawiała, że lecieli w górę lub w dół, a nie tylko przemieszczali się względem siebie. To dało indoor skydivingowi kolejny impuls do rozwoju.

Wtedy dostrzeżono możliwość powstania kolejnej konkurencji – dynamic?

Tak, dynamic to konkurencja, która zrywa z płaską orientacją. W formation punkty są za figury zatrzymane, gdy czwórka ludzi niejako zawisa w przestrzeni. W dynamic, gdzie mamy wersję four way i two way, czyli w czwórkach i w parach, oceniane są manewry wykonywane dynamicznie, w ciągłym ruchu, ma być równo, synchronicznie, we właściwej części tunelu. Można to porównać np. do pływania synchronicznego. Pierwsze próby budowania formacji przy płaskim lataniu można podejmować po godzinie treningów w tunelu, w dynamic nie ma o tym mowy – potrzeba kilkuset godzin. Skala trudności jest znacznie większa.

A freestyle, czyli konkurencja, w której startuje Maja Kuczyńska?

Powstała jakieś 4-5 lat temu, tak jak dynamic. Początkowo freestyle zaczynali uprawiać ludzie, którzy nie czuli dobrze latania w grupach, nie umieli się w nim odnaleźć. Ale nie znaczy to, że takie latanie jest łatwiejsze, tam też jest niezwykle wysoki poziom. Z czasem freestyle’owców było coraz więcej, a niedawno pojawiła się nowa konkurencja two way freestyle, czyli w parach. Dynamic też idzie w drugą stronę, bo właśnie pojawiła się odmiana dynamic solo. Dyskusja między freestyle’owcami a osobami uprawiającymi dynamic, która z ich dysycplin jest trudniejsza i efektowniejsza trwa nieustannie. To trochę jak dyskusja snowboardzistów z narciarzami. Nie ma końca (śmiech).

Tunele stały się dziś niezależnymi bytami już tylko luźno związanymi ze spadochroniarstwem?

I tak, i nie. Dziś jest tak, że mamy mnóstwo ludzi, którzy latali tylko w tunelu i nigdy nie skakali ze spadochronem, ale współczesne spadochroniarstwo nie istnieje dziś bez tuneli. Podam praktyczny przykład – nasza polska czwórka spadochronowych wicemistrzów świata FlySpot Definition Team, startująca w konkurencji VFS, jest w stanie w ciągu dnia skoczyć ze spadochronem osiem razy. I mówimy tu o ekstremalnej sytuacji, gdy mają na dole ludzi, którzy im składają spadochrony, podają drugi zestaw już złożony, a oni od razu lecą w górę. I mają 30 sekund swobodnego skoku, czyli spadają w sumie 4 minuty w ciągu dnia. A żeby zobaczyć na video co im wyszło, a co nie podczas układu, muszą zdjąć sprzęt, zgrać na komputer, obejrzeć, zrobić debriefing i dopiero wyciągać jakieś wnioski. Oczywiście muszą też czekać na dobrą pogodę, tracą czas na dojazdy na strefę itd. W tunelu mają pełen komfort – mogą latać nawet godzinę dziennie, a nie cztery minuty. A wszystkie błędy mogą oglądać i poprawiać na bieżąco, bo obok mają monitory, gdzie leci zapis z tunelu z dwuminutowym opóźnieniem. Po chwili znów wchodzą do tunelu i mogą poprawiać błędy. Efekt jest taki, że nim powstał tunel pod Warszawą to FlySpot Definition Team zajmował na świecie miejsca w okolicach 10., a teraz są wicemistrzami świata. Skok jakościowy jest więc olbrzymi.


Maja Kuczyńska we FlySpocie (fot. Red Bull Content Pool)

Dużą nowością w tunelu było też pojawienie się muzyki towarzyszącej występom.

Tak, to też wynalazek z poprzedniego roku. Widzowie zaczęli nieco inaczej patrzeć na dyscyplinę, bo zobaczyli w niej piękno, coś, co jest przyjemne w odbiorze, a nie tylko, że ktoś tam sobie robi jakieś wygibasy, bo lubi. Że to jest taki taniec w powietrzu. To na pewno wpłynęło na popularyzację indoor skydivingu.

Filmik z Mają z ostatnich zawodów Wind Games zobaczyło w sieci 30 mln ludzi!

Tak, ale jeszcze nie przekłada się to na zbliżony wzrost zainteresowania uprawianiem indoor skydivingu, bo to jest jednak dość drogi sport. Próg wejścia jest wysoki. Za kilka minut w tunelu trzeba zapłacić ok. 500 zł. Czemu tyle? Bo to nie jest bieganie, gdzie wystarczy kupić trampki i zacząć. Tutaj, żeby zacząć, trzeba od razu mieć dookoła całą infrastrukturę. To trochę tak, jak byśmy poszli pojeździć na nartach biegowych do lasu z całą ekipą serwismenów reprezentacji Norwegii, którzy nam przygotowują 15 par nart, smarują wszystko, zabezpieczają trasę i jeszcze podpowiadają, jakie są różnice czasowe. W indoor skydivingu jest tak samo – nie ma znaczenia, czy do tunelu wchodzi Maja Kuczyńska czy początkujący Jan Kowalski. Ma takie same zaplecze – ludzi do obsługi, ten sam prąd, który trzeba zużyć i ten sam, kosztujący 30 mln zł obiekt. Koszty przy lataniu dla początkującego i dla mistrzyni świata są takie same.

Możesz powiedzieć coś więcej o utrzymaniu tunelu – ile np. wynoszą miesięczne koszty prądu?

Miesięczne koszty utrzymania tunelu to ok. 700 tys. zł, z czego sam rachunek za prąd to ok. 200 tys. zł. Niestety, póki co, nie jesteśmy sportem olimpijskim, więc nie dostajemy wsparcia z Ministerstwa Sportu (śmiech).

Czy istnieje już jakaś hierarchia najważniejszych zawodów w indoor skydivingu? Które są najbardziej prestiżowe? Czy są rozgrywane mistrzostwa świata?

Zawody skupiały się początkowo wokół tuneli, tam gdzie były najlepsze warunki, przyjeżdżało najwięcej zawodników i prestiż tych imprez był duży. Tak było m.in. z Wind Games w Hiszpanii, Battle of Bottrop w Niemczech, World Challenge w Wlk. Brytanii czy Knights of Prague w Czechach. Ale to był trochę taki underground – zawody robione przez zapaleńców dla zapaleńców. Nie chwaląc się zbytnio, nasz FlySpot od początku starał się wpłynąć na Międzynarodową Federację Sportów Powietrznych (FAI – Fédération Aéronautique Internationale), żeby najważniejszym zawodom nadać oficjalną rangę – Pucharu Świata i Mistrzostw Świata. Około trzech lat temu udało się w końcu przekonać komisję FAI, że latanie w tunelu ma z nimi dużo wspólnego, i że warto zrobić coś z dyscypliną, która się tak dynamicznie rozwija. FAI wciąż czeka na coś, co mogłoby być ich sportem olimpijskim, bo póki co, nic związanego z lotnictwem czy spadochronami się nie kwalifikowało. Być może dostrzegli szansę, że indoor skydiving w przyszłości mógłby się takim olimpijskim sportem stać. Dynamic i freestyle są łatwe w odbiorze, konkurencje da się też w prosty sposób pokazać. Efekt był taki, że FAI w końcu „pobłogosławiło” nasz sport i zaczęło nadawać imprezom oficjalny status. Stworzyli regulaminy, przepisy i w 2014 r. zorganizowano pierwszy Puchar Świata w Austin w Teksasie, a rok później pierwsze mistrzostwa świata w Pradze. W zeszłym roku odbyły się u nas we FlySpocie kolejne zawody rangi Pucharu Świata. I naprawdę czuć było, że sport znacząco się rozwinął – przyjechała rekordowa ilość zawodników, bo ok. 400 z 26 krajów, łącznie z reprezentacją US Army oraz ludźmi z Singapuru czy Malezji. Tak dużej imprezy po prostu nigdy w historii jeszcze nie było. Cieszymy się niezmiernie, że mogliśmy ją gościć u siebie w Polsce. Kolejna tak duża impreza pod egidą FAI – mistrzostwa świata – odbędzie się jesienią w Montrealu.


Maja Kuczyńska we FlySpocie (fot. Red Bull Content Pool)

Jaka przyszłość czeka Maję Kuczyńską w jej konkurencji – solo freestyle?

To wciąż jest bardzo młoda konkurencja, no i bardzo trudna, wymagająca setek godzin w tunelu, żeby opanować ją na wysokim poziomie. Znacznie trudniejsza niż latanie płaskie. Dlatego zawodników uprawiających freestyle na poziomie zbliżonym do Mai na świecie jest dosłownie kilka. Maja jest w ścisłej czołówce obok m.in. Rosjanina Leo Wołkowa i Finki Inki Tiitto. Maja ma 17 lat, wciąż będzie się rozwijać, Inka ma już ponad 30 lat i pewnie znacznie lepsza już nie będzie. Jeśli Maja znajdzie w sobie motywację, żeby dalej trenować i się rozwijać, ma szansę w tej czołówce światowej się utrzymać, bo konkurencja nie śpi i ludzi starających się tam dostać będzie przybywać. Rywalizacja z ołkowem jest trudna, bo Rosjanin ma wszystko dopracowane do perfekcji, jego dziewczyna zawodowo zajmuje się choreografią, co też ma znaczenie i widać to w jego programach. Problemem tak młodych dyscyplin jak indoor skydiving jest to, że nie ma trenerów, nie ma ludzi doświadczonych. Każdy eksperymentuje sam i próbuje coś kombinować. Dlatego ludzie tacy jak Wołkow, którzy kogoś obok siebie mają, od razu zdobywają przewagę.

Ile czasu sportowiec na poziomie Mai musi trenować w tunelu? I co robi poza nim, żeby być w najlepszej formie?

Najlepsi ćwiczą ok. 4 godzin w tunelu tygodniowo. To jest równowartość ok. 500 skoków ze spadochronem! To naprawdę potężna dawka wysiłku. Oczywiście intensywność jest różna w kolejnych momentach sezonu. Gdy do zawodów jest daleko i np. trenuje się tylko nowe rzeczy, czasem wystarczy godzina tygodniowo. Ale przed zawodami na pewno jest to ok. 4 godzin. A poza tunelem? Gimnastyka, zajęcia z choreografii, tańca, czasem ćwiczenia na trampolinach, trochę siłowni, ogólnorozwojówki. Inka np. jest instruktorką jogi i tańca, co też bardzo jej pomaga w tunelu. Panowie mają bardziej siłowe podejście. Ale to dobrze, bo jest większa różnorodność. Kto wie, może kiedyś rywalizacja panów i pań zostanie rozdzielona? Póki co, startują jednak razem.

Rozumiem, że to jeszcze nie jest ten etap rozwoju dyscypliny, że zawodnicy są w stanie utrzymać się z tego, że ją uprawiają?

Zdecydowanie nie, to wciąż jest na razie bardzo, bardzo kosztowne hobby. Nagrody w zawodach są, ale są symboliczne, a koszty treningów znacznie je przewyższają. W indoor skydivingu pojawiają się pierwsi sponsorzy, ale jest ich na razie za mało, by myśleć o pełnym zawodowstwie. Ale myślę, że to kwestia 3-4 lat, kiedy najlepsi będą w stanie się utrzymać ze sportu i nie mam tu na myśli szkoleń, zajęć instruktażowych czy pokazów, które oczywiście już teraz się zdarzają.

Widziałem statystykę, że w zeszłym roku na świecie było już ok. 130 tuneli, z czego ok. 30 powstało w 2016 r. To pokazuje, że sport rozwija się naprawdę bardzo szybko.

Tuneli powstaje dużo, najwięcej wciąż – w USA, ale Europa nie pozostaje daleko w tyle. Widać, że coraz więcej ludzi chce latać. To ma w sobie coś magicznego, chęć zaspokojenia dziecięcych marzeń. To głównie dzięki ich spełnianiu powstają tunele, które utrzymują się z osób początkujących, ale gdzieś tam na czubku piramidy są zawodnicy, ci najlepsi z najlepszych. Myślę, że dla nich przyszłość też niesie ciekawe wyzwania – większą profesjonalizację sportu, a gdzieś daleko może także przepustkę na igrzyska olimpijskie. Snowboard też zaczynał od tego, że ludzie na deskach byli przepędzani ze stoków, nikt nie traktował go poważnie, a dziś jest równoprawną dyscypliną olimpijską. Tą samą drogą może za kilka lat pójść indoor skydiving.

FacebookTwitterWykop
Źródło artykułu

Nasze strony