Przejdź do treści
Źródło artykułu

Drogocenne drobiazgi - "pomysłowe" naprawy...

Prawie każde urządzenie potrzebuje części zamiennych. Szczególnie takie jak samolot, który z różnych względów nie może być uważany za jednorazówkę. Władza lotnicza stworzyła szereg procedur związanych z produkcją, dystrybucją i montażem części zamiennych. Ma to za zadanie zminimalizowanie stosowania "zamienników", jak również prowadzenie nadzoru nad prawidłowym montażem i wymianą elementów statku powietrznego.

W przedsiębiorstwie lotniczym, którego jednym z zadań było patrolowanie obszarów leśnych p. poż., szukaliśmy oszczędności. Koszty eksploatacyjne paliwożernej "Wilgi" za cenę uzgodnioną z Generalną Dyrekcją Lasów Państwowych nijak nie chciały się zbilansować. Jest pomysł - zastąpimy "Wilgi" motoszybowcami. Spełnią zadanie tak samo przy znacznie niższych kosztach eksploatacji. Szybka decyzja - budujemy motobociana (przerobiony kadłub szybowca "Bocian" z silnikiem z przodu - nazwa M-2000). Takie urządzenie pilotowane przez rządnego nalotu adepta sztuki lotniczej może "wisieć" godzinami nad lasami chroniąc nasze dobro narodowe.

W motoszybowcu musi być zamontowany sprawdzony i niezawodny silnik. Wybór padł na Limbacha. Nawiązaliśmy kontakt z fabryką wyrażając chęć zakupu na początek jednego silnika, a tak naprawdę to kilku w perspektywie krótkiego czasu. Ku naszemu zdziwieniu otrzymaliśmy od Limbacha gratisowe zaproszenie na kurs dla dwóch mechaników w celu przeszkolenia w budowie i obsłudze produkowanego przez nich motoru. 

Pojechaliśmy. 

Nie byliśmy sami - międzynarodowa zbieranina: Francuzi, Niemcy, Belgowie, Holendrzy i my. Szkolenie w małej fabryce było zorganizowane z niemieckim zamiłowaniem do porządku i precyzją jak przystało na przedsiębiorstwo lotnicze. W sumie składnie, punktualnie, miło i przyjemnie. 

Ostatni dzień poświęcono na utrwalenie zdobytej wiedzy, poprzez nadzorowany przez pracowników fabryki montaż poszczególnych elementów silnika. 

W pewnym momencie starszy pan emerytowany założyciel fabryki o nazwisku jak sama nazwa wskazuje Limbach przyniósł duże kartonowe pudełko "niespodziankę". "A teraz moi drodzy, pokażę wam jak wygląda zaradność polskich mechaników. Remontujemy sporo silników z Polski używanych w motoszybowcu "Ogar". Brak odpowiednich narzędzi i swobodne podejście do zagadnień związanych z obsługą doprowadzał do zniszczenia lub zgubienia plastikowego elementu gaźnika. Pokażę wam co znajdowaliśmy w zamian...". 

Wysypał zawartość pudła na stół i szeroko otwartym oczom naszych kolegów (na nas jakoś to nie zrobiło większego wrażenia pewnie z racji przyzwyczajenia) ukazały się sprytnie dopasowywane po "obróbce" elementy takie jak: korek po szampanie, korek po winie marki "Wino", drewniany klocek, plastikowe elementy zabawek i wiele innych zmyślnych rzeczy. Tak naprawdę to należy się wielki szacunek dla autorów tej kolekcji za pomysłowość. Całość pooblepiana różnymi "zabezpieczeniami" typu: taśma klejąca, drut, żywica epoksydowa, klej butapren oraz taśma izolacyjna ta najpowszechniejsza w tamtych czasach, czyli płócienna. 

Muszę stwierdzić, że nasi koledzy po fachu z tej bardziej sformalizowanej, kapitalistycznej części Europy z dużym podziwem komentowali poszczególne wynalazki i tylko nie wiem czemu tak na nas dziwnie patrzyli... "no co jest? - trzeba sobie jakoś radzić - to nie tak jak u was, że na regale leżą części, a jak nie to zamówionko, spedycja i jest. Żyjecie w innym świecie, może tak do nas na szkolonko, zobaczymy jakie z was orły śrubokręta...".

Po powrocie stwierdziliśmy zgodnie, że brakuje u nas wyposażenia do poziomu prezentowanego przez Limbacha, ale za to kadry techniczne mamy z górnej półki co do inicjatywy, kreowania niezależnych i prostych rozwiązań technicznych oraz pomysłowości. Dzisiaj te wspaniałe cechy ulegają stałemu zanikowi pod wpływem wprowadzania ścisłych procedur i nadzoru Władzy Lotniczej. Ale nie mi to oceniać - ponoć tak musi być.

Samolot M-18 Dromader wykonuje loty agro - start, lądowanie, załadunek, start... Pilot stary wyga z "nabitą łapą", liczy z niecierpliwością loty do końca pracy. Dla niego to kolejny monotonny dzień. Trzeba wyrzucić jeszcze te kilka ton i fajrant.

Coś się dzieje z hamulcami. Spada ciśnienie w instalacji hydraulicznej obsługującej hamulce. Trzeba to sprawdzić, gdyż stanowi to zbyt duże ryzyko na krótkim lądowisku. Samolot kołuje na stojankę. Mechanik ma minę męczennika. Miał całkiem inne plany na dzień dzisiejszy niż kręcenie kluczem i śrubokrętem. Na jutro samolot musi być gotowy. 

Osłony silnika zdjęte. Co tam mamy: tutaj ok i tu ok, ale tu już nie. Przewód ciśnienia do wymiany. Teraz szybko do "magazynu". Szopa stoi obok stojanki. Na półce leży kilka zakurzonych przewodów. Jedne już kiedyś używane ale "na pewno" dobre inne nowe zabrane na zasadzie "kiedyś się przydadzą". Ogólnie złomowisko, ale w tamtych polowych realiach jedyne wyjście dla zapewnienia "ciągłej zdatności do lotu" - nie na papierze, ale w rzeczywistości. 

Trzeba dopasować końcówki i długość. Ok, ten będzie dobry. Jeszcze pół godzinki i po sprawie.
A odpalimy tak dla sprawdzenia samolocik - jest ok - trzyma ciśnienie w instalacji hamulcowej-super znowu sukces. 

Następny ranek jak co dzień. Odkotwiczanie, tankowanie, olej, rozruch, próba silnika, kołowanie, załadunek, start, lądowanie, załadunek, start, lądowanie i … brak hamulców. Na poderwanie samolotu na tym krótkim lądowisku jest już za późno. Pozostaje jedynie celować w miejsce gdzie będzie jak najmniej "bolało". Paliwo odcięte, iskrowniki na zero, akumulator wyłączony. Samolot toczy się wolno i uderza skrzydłem w szopę, obraca się i nieruchomieje. Mechanik biegnie do samolotu. Pilot gramoli się z kabiny - "k.... nie ma hamulców". 

Uszkodzenia są niemal niewidoczne. Licha szopa zamortyzowała uderzenie, a nieruchome śmigło nie uległo uszkodzeniu. Ale co do licha się stało??? 
(...)

Dalsza część historii w książce „Drogocenne drobiazgi” dostępnej w sklepie dlapilota.pl

FacebookTwitterWykop
Źródło artykułu

Nasze strony