Przejdź do treści
F-16 podczas Aviation Detachment (fot. Piotr Łysakowski)
Źródło artykułu

Aviation Detachment z F-16 w Krzesinach

Precyzja, opanowanie i... luz – polscy piloci po raz pierwszy w historii szkoleń w ramach Aviation Detachment trenowali tankowanie w powietrzu. – Nie jest to łatwy manewr – przyznają. Piloci z Krzesin i Łasku przez dwa tygodnie ćwiczyli z amerykańską eskadrą, między innymi misje bezpośredniego wsparcia wojsk lądowych oraz walki w powietrzu.

Do 31 Bazy Lotnictwa Taktycznego w Krzesinach przyleciały myśliwce F-16 ze 176 Eskadry Lotnictwa Taktycznego z USAF Air National Guard z bazy Truax w Madison w stanie Wisconsin. – W szkoleniu brało udział sześć amerykańskich i sześć polskich maszyn. Przez ostatnie dwa tygodnie wykonywaliśmy codziennie osiem misji CAS, czyli bliskiego wsparcia z powietrza oraz walki manewrowe – mówi „Rattler”, szef sekcji szkolenia lotniczego 31 BLT oraz koordynator ćwiczeń.

Po raz pierwszy w historii szkoleń w ramach Aviation Detachment piloci trenowali też manewr tankowania w powietrzu z KC 135. Samolot-cysterna z Gwardii Narodowej w Illinois przyleciał do 33 Bazy Lotnictwa Transportowego w Powidzu. – Korzystaliśmy z jego obecności ile tylko się dało, bo to wyjątkowa okazja, szczególnie dla młodych pilotów, by szlifować tankowanie w powietrzu – wyjaśnia „Rattler”.

Piloci przyznają, że nie jest to łatwy manewr. Trzeba podlecieć jak najbliżej samolotu-cysterny, utrzymać się w odpowiedniej pozycji, tak aby umożliwić operatorowi KC 135 podłączenie sondy, która tankuje paliwo. – Trzeba wykazać się dużą precyzją w locie w formacji z tankowcem – mówi „Bongo”, pilot-instruktor, starszy oficer wydziału szkolenia w 2 Skrzydle Lotnictwa Taktycznego. Kiedy samolot F-16 jest podłączony do tankowca, pilot kontroluje swoją pozycję dzięki światłom umieszczonym na „brzuchu” samolotu cysterny. Kiedy się zapalają, to sygnał, że pilot traci pozycję. – Trochę jak w grze komputerowej. Trzeba tak manewrować samolotem F-16, aby czerwone światła nie pojawiały zbyt często – żartuje „Bongo”. Pozycję trzeba utrzymać, w zależności od ilości pobieranego paliwa, średnio przez 3 do 5 minut – w tym czasie można pobrać od jednej do ponad dwóch ton paliwa. Podczas tankowania samolot-cysterna wykonuje lot po specjalnie wyznaczonej trasie, po której razem z nim leci tankujący myśliwiec. Piloci podkreślają, że ten manewr mogą popsuć nerwy. – Jeśli jesteś za mocno spięty, przekłada się to na zbyt gwałtowne ruchy w sterowaniu. Zazwyczaj wtedy wypina się sonda i wszystko trzeba zaczynać od nowa – mówi „Bongo”.

Cele wskazuje JTAC

Tankowanie w powietrzu piloci ćwiczyli m.in. podczas wykonywania misji CAS (close air support), czyli wsparcia z powietrza wojsk lądowych. – Większość scenariusza, w którym siły powietrzne wspierały wojska lądowe, rozgrywała się w Żaganiu, gdzie prócz polskich wojsk stacjonują również amerykańskie – wyjaśnia „Rattler”. Amerykańscy piloci misje CAS wykonywali na tzw. ciężkich konfiguracjach F-16 – przeznaczonych do zadań powietrze–ziemia. – Ich myśliwce są wówczas wyposażone w dwa zbiorniki paliwa oraz w bomby GBU 12 Paveway II kierowane laserowo przez podwieszany zasobnik celowniczy Sniper. Nasze samoloty do zadań CAS wyposażyliśmy w ten sam sposób, lecz niestety bez prawdziwego uzbrojenia – mówi „Rattler”.


(fot. Piotr Łysakowski)

W misjach brali udział JTAC-y (ang. Joint Terminal Attack Controller) ze Stanów Zjednoczonych oraz z Polski. – Ich zadaniem było wskazanie pilotom celu – mówi „Rattler”. Informacje o nim przekazują pilotom w dziewięciu punktach, to m.in. dane dotyczące tego gdzie jest położony oraz w jaki sposób ma zostać zaatakowany. Podczas szkolenia piloci na określone przez JTAC-ów cele zrzucali bomby ćwiczebne Paveway II, strzelali też z działka pokładowego lub symulowali ataki używając bomb GBU 38. – Amerykanie używali bomb ćwiczebnych, które nie posiadają ładunku wybuchowego, ale mają pełen układ naprowadzania – mówi „Rattler”. Bomby były zrzucane na poligonach w Nadarzycach i Żaganiu. Jeśli w misji CAS biorą udział dwa samoloty, są to najczęściej prowadzący formację „flight lead”, który odpowiada za koordynację misji i ułożenie planu ataku na cele oraz „wingman” – pilot szkolony do tego, by jak najlepiej latać w formacji oraz precyzyjnie zrzucać uzbrojenie. – Najważniejsze dla niego to widzieć swojego prowadzącego, utrzymywać właściwą formację, a następnie użyć uzbrojenia samolotu tak, aby wykonać zadanie – mówi „Bongo”.

Prócz misji CAS piloci ćwiczyli również walki w powietrzu. – Air to air ma zupełnie inny charakter lotu niż CAS – mówi „Bongo”. – Niemal cały czas zadanie wykonuje się na dużych przeciążeniach, a sytuacja taktyczna zmienia się bardzo dynamicznie. Decyzje trzeba podejmować w deficycie czasu ze względu na bardzo małe odległości między samolotami – mówi pilot. Walka zaczyna się od pozycji neutralnej – dwa samoloty, amerykański i polski, lecą jeden na drugiego. – Mijamy się z bardzo dużymi prędkościami, w niewielkich odległościach – wyjaśnia „Bongo”. – W walkach treningowych cała „zabawa” polega na manewrowaniu samolotem w taki sposób, aby oddać symulowany strzał z umieszczonego w samolocie sześciolufowego działka. Co nie jest łatwe – przyznaje „Bongo”.

Liczymy na więcej

Amerykanie przylatują do Polski w ramach Aviation Detachment od 2013 roku. Przygotowanie rotacji, jak mówią piloci, to bardzo dużo planowania, w którym trzeba wziąć pod uwagę mnóstwo procedur obowiązujących oba kraje. – Dziś ta współpraca wygląda znacznie lepiej niż kilka lat temu – mówi ppłk Kyle Bucher, dowódca 176 Eskadry Lotnictwa Taktycznego. – Nauczyliśmy się współpracować. Dziś wspólnie ustalamy miejsce, czas, zakres szkolenia. Rozumiemy się świetnie – dodaje. Piloci ze Stanów Zjednoczonych przyznają też, że Polacy dobrze radzą sobie również w powietrzu. – Współpraca jest fenomenalna – mówi ppłk John Sacia „Murdac”, jeden z pilotów 176 Eskadry Lotnictwa Taktycznego z USAF Air National Guard. – I nie mówię tu tylko o pilotach, ale też polskich JTAC-ach i kontrolerach lotów – dodaje.


(fot. Piotr Łysakowski)

Na początku odnosiłem wrażenie, że spodziewali się przeciętnego poziomu naszych umiejętności, że jesteśmy jednym z wielu krajów, które kupiły F-16 i szkolą się po swojemu. Tymczasem Polska dąży do tego, by piloci trzymali wysokie, amerykańskie standardy – wyjaśnia „Rattler”. Dodaje, że szkolenia w ramach Aviation Detachment są m.in. po to, by ujednolicać procedury dotyczące misji CAS i air to air. – Zależy nam, by mieli pewność, że w Polsce mają sojuszników, którzy znają reguły i są sprawdzeni – dodaje.

Polscy piloci chcą, by w przyszłym roku szkolenie nieco się zmieniło. – Mamy nadzieję zobaczyć tu samolot przewagi powietrznej – wyjaśnia „Rattler”. Szef sekcji szkolenia chciałby, by piloci trenowali misje COMAO (misje połączone) z osłoną amerykańskich maszyn. – Chcemy szkolić się w scenariuszu, w którym na przykład amerykańskie F-15 prowadziłyby osłonę działań ofensywnych. Treningi mają być mocno osadzone w rzeczywistości – mówi „Rattler”.

Szkolenie w ramach Aviation Detachment trwało od 10 do 21 września w 31 Bazie Lotnictwa Taktycznego w Krzesinach. Brały w nim udział piloci z trzech eskadr Bazy oraz przebywający w Krzesinach personel latający 32 Bazy Lotnictwa Taktycznego z Łasku. Ćwiczenia polsko-amerykańskie są prowadzone w Polsce regularnie, kilka razy w roku. Postanowienie o rotacjach zostało podpisane przez polski i amerykański rząd w 2011 roku. W ramach Aviation Detachment w Polsce szkolą się nie tylko piloci myśliwców, ale także piloci samolotów transportowych.

Ewa Korsak

FacebookTwitterWykop
Źródło artykułu

Nasze strony