Sport dla opanowanych wariatów
Zmagania podniebnych torped Red Bulla to lotnicza Formuła 1? Nawet nie próbujcie tego mówić niektórym pilotom!
- Podobno za tydzień na Silverstone Lewis Hamilton będzie walczył w takim naziemnym Air Race - żartował Anglik Paul Bonhomme podczas sobotnich kwalifikacji. Dzień później był najlepszy w elitarnej stawce 15 najlepszych pilotów akrobatycznych świata w kanadyjskim Windsorze.
Dla kibiców Roberta Kubicy będzie to bluźnierstwo, bezczelne bezczeszczenie świętości, ale pod wieloma względami Red Bull Air Race już przyćmił F1. Po pierwsze, szybkość. Bolid kontra samolot Edge 540. Nad rzeką Detroit szybkość uczestników zawodów była ograniczona do 370 km/godz. Takie wyniki na torze F1 to marzenie ściętej głowy. Kierowcy bolidów przedstawiani są jako herosi, którzy znoszą na zakrętach przeciążenie 5G. To prawda, że normalny człowiek w takiej sytuacji mógłby stracić przytomność, ale pilotom cyrku Red Bulla zakazano przekraczania 12G!
Australijczyk Matt Hall w niedzielnym finale najzwyczajniej w świecie postanowił wyznaczyć nowe standardy i zaczął kręcić na torze własne ewolucje. Został zdyskwalifikowany, ale sto tysięcy ludzi oszalało z radości. Hall był ostatnim człowiekiem z 15-osobowej stawki, po którym można się było spodziewać takiej niesubordynacji. To pilot z elitarnego grona Top Gun, instruktorów myśliwców wojskowych. Uczestniczył w akcjach bojowych, słowo "rozkaz" jest dla niego święte, ale naprzeciwko wielkiego budynku siedziby zbankrutowanego General Motors stracił ochotę na trzymanie się sztywnych ram i pozbawił się szans na wysokie miejsce w Air Race.
Nikt nigdy nie stracił życia w zawodach Red Bulla. Nic dziwnego. Do walki wyselekcjonowano najbardziej opanowanych wariatów świata.
Pełna treść artykułu na stronie Polska The Times.
Komentarze