Przejdź do treści
Źródło artykułu

Z Dęblina przez Irak do policji

Mł. insp. pil. Marcin Marcinkowski dorastał w Dęblinie i tu, w 1998 r. ukończył Wyższą Szkołę Oficerską Sił Powietrznych. Wprawdzie chciał latać odrzutowcami, ale trafił do śmigłowców. Dziś nie żałuje. Przez 27 lat służby na początku w wojsku, a potem w Policji, za sterami rozmaitych maszyn spędził w powietrzu ponad 2200 godzin. Ostatnio najczęściej lata na prawym fotelu Black Hawka. To miejsce przeznaczone jest dla dowódcy załogi.

Dwie zmiany w Iraku

– Za pierwszym razem do Iraku pojechałem jako oficer operacyjny w Sekcji Operacyjnej Samodzielnej Grupy Powietrzno-Szturmowej. Niestety na miejscu okazało się, że z uwagi na problemy ze śmigłowcami nie polataliśmy. Po pół roku w kraju znowu wylądowałem w Iraku. Na drugiej zmianie latałem na Mi-24, były to głównie loty patrolowe, podczas których współpracowałem zarówno z polskimi komandosami z Lublińca, jak i z amerykańskimi żołnierzami, choć zdarzały się także zatrzymania, działania w trybie szybkiego reagowania. Te akcje utkwiły mi najmocniej w pamięci – my górą, oni dołem – wspaniała współpraca. Transportowaliśmy więźniów, czasem pieniądze przeznaczane na odbudowę szkół, budowę oczyszczalni ścieków i ujęć wody. To były miliony dolarów na naszym pokładzie, bo tam za wszystko płaci się gotówką. W trakcie misji miałem możliwość zobaczyć mury Babilonu, przepych rezydencji Saddama...

Po dwóch misjach w Iraku i siedmiu latach służenia w Pruszczu Gdańskim Marcin Marcinkowski przeniósł się w 2006 r. do Powietrznej Jednostki Ewakuacji Medycznej w Tomaszowie Mazowieckim, skąd został przeniesiony do Dywizjonu Lotniczego w Tomaszowie Mazowieckim.

W Policji więcej lotów

– Po latach służby wojskowej potrzebowałem zmiany. Stwierdziłem, że wojsko to nie jest miejsce, gdzie chciałbym dalej się rozwijać i gdzie mógłbym latać więcej. Miałem zaledwie 400 godzin spędzonych w powietrzu – mówi pilot. – Gdy zdecydowałem się na zmianę, kolega pracujący w Policji powiedział mi, bym do nich przyszedł, bo nie mieli młodych pilotów. Decyzję podjąłem szybko, zdecydowałem się na odejście z wojska. 1 maja 2007 r. zameldowałem się już w Warszawie, decydując się na zmianę munduru. Historia zatoczyła koło, bo znów zaczynałem w Warszawie. Gdy przeszedłem do Policji, zacząłem się szkolić na Bell-206. Wtedy lotów operacyjnych i poszukiwawczych było najwięcej. Wreszcie zacząłem naprawdę latać! Czasami miałem 5–6 godzin w powietrzu dziennie. Loty poszukiwawcze zapadają w pamięć z uwagi na ich szybki efekt. To prawdziwa przyjemność, gdy pomożesz kogoś odnaleźć.

Podczas powodzi w 2010 r. Marcin Marcinkowski latał głównie w patrolach. Gdy na jego oczach woda w Wilkowie przerwała wał, telefonicznie wezwał śmigłowce do ewakuacji. Miał wtedy na pokładzie Komendanta Głównego Policji gen. insp. Andrzeja Matejuka. Gdy padło pytanie: „Czyja to decyzja?”, odpowiedział: „Komendanta!”. Siedzący obok generał tylko kiwnął głową, a gdy wracali, policyjne śmigłowce już leciały we wskazane miejsce.

– Szybka akcja, coś się działo! – mówi pilot. – Lubię takie akcje. Pamiętam nasze działania pod Płockiem, przyszła do nas informacja o napadzie na konwój i poszukiwaniu samochodu. Poderwaliśmy się w powietrze, znaleźliśmy samochód w lesie, a przestępcy zostali złapani. Akcja – reakcja – sukces.

Góry dają szkołę

W 2013 r. Policja zaczęła pełnić dyżury na potrzeby TOPR-u.

– W tym czasie śmigłowiec pogotowia był w remoncie. Stacjonowaliśmy w Zakopanem. Latanie w górach to wymagająca szkoła. To nie jest podejście na budynek, gdzie trzeba podlecieć szybko i sprawnie. Tu jest latanie precyzyjne, gdzie trzeba dolecieć do ściany, do podbierania poszkodowanych. Lot dwa razy w to samo miejsce w ciągu pięciu minut, to dwa różne loty, tak się zmieniają warunki. Wiatr odbija się raz z jednej, raz z drugiej strony. To prawdziwa szkoła w przepięknych okolicznościach przyrody.

Mł. insp. Marcin Marcinkowski wspomina kilka akcji z gór.

– Na Jaworzynce para została porażona piorunem. Ogólnie jest przyjęte, że w burzę się nie lata. A tam była burza. Znaleźliśmy okno i korzystając z tej szansy, polecieliśmy. Chłopak, który został porażony, „zatrzymał się” i był reanimowany. Dziewczyna dostała w głowę, miała przypalone włosy. Ale przeżyli oboje. Dwa, trzy tygodnie później przyszli na dyżurkę podziękować.

W sieci można znaleźć filmik z tej akcji. Widać na nim policyjny śmigłowiec stojący w zawisie. Ładunek elektrostatyczny zebrany na śmigłowcu był tak duży, że gdy ratownicy łapali spuszczony z niego hak, wykręcało im ręce. Rękawice nie pomagały, ale zakończyło się szczęśliwie.

Niestety były także takie wypadki, gdy mimo błyskawicznej akcji policyjnych pilotów, nie udało się uratować czyjegoś życia.

– Najgorszy lot był do wioski za pasmem Gubałówki, gdzie wywrócony ciągnik przygniótł 4-letniego chłopca. Gdy wylądowaliśmy przy szpitalu na lądowisku, biegiem nieśliśmy go do lekarzy. Miał niedotleniony mózg. Po kilku dniach zmarł. Nie mogliśmy zrobić nic więcej.

Bezcenne doświadczenie

Mł. insp. pil. Marcin Marcinkowski był członkiem Komisji Badania Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego. Jest pilotem instruktorem lotnictwa Policji na śmigłowcach Bell-206, Bell-412, PZL W-3 „Sokół” oraz S-70i Black Hawk. Służy wiedzą oraz doświadczeniem podczas szkolenia kolejnych adeptów lotnictwa Policji oraz podczas wprowadzania do eksploatacji nowoczesnych i bardzo zaawansowanych technologicznie typów śmigłowców jak S-70i Black Hawk. Czynnie uczestniczy w procesie modernizacji lotnictwa Policji, korzystając z doświadczeń zdobytych podczas szkoleń w Wielkiej Brytanii, Włoszech oraz USA.

Andrzej Chyliński

Artykuł ukazał się w numerze specjalnym Gazety Policyjnej wydanym z okazji 95-lat Lotnictwa Policji.

FacebookTwitterWykop
Źródło artykułu

Nasze strony